"Ghost Rider: Spirit of Vengeance", czyli Johnny
Blaze powraca! Po umiarkowanym sukcesie pierwszej odsłony (nie była
tak żenująca jak myślałem), liczyłem na całkiem rozrywkowe kino, któremu z
czystym sumieniem przyznam 3/10. Tym razem Johnny postanowił zerwać ze swoim
mrocznym alter ego i zamieszkał w Europie Środkowo-Wschodniej (film kręcono
głównie w Rumunii i Turcji). Po wizycie francuskiego księdza („black, French, alcoholic
priest, kind of a dick”) Moreau (Idris Elba), Blaze
wyrusza uratować cygańskiego bękarta, którego ojcem jest sam Lucyper (Ciarán
Hinds). Jak widać na pierwszy rzut oka fabularnie „Ghost Rider 2” aspiruje do Oscara w
kategorii najlepszy scenariusz.
Przechodząc do wylewania pomyjów od razu stwierdzam, że film nie ma
żadnych zalet. No dobra, może całkowity brak wątku miłosnego może zostać uznany
za plus, bo przy tym poziomie z pewnością byłby zjawisko dramatyczny. O fabule
nie napiszę nic więcej, ponadto co padło w pierwszym akapicie. "Ghost Rider 2" w porównaniu do pierwszej
części jest bezbrzeżnie głupi, totalnie beznadziejny, a mimo 75 milionów USD
budżetu efekty wyglądają gorzej. Przeniesienie akcji do Europy to moim zdaniem
największa porażka twórców, zaraz po dialogach. Obsada aktorska całkiem niezła,
bo jest Elba i Hinds, ale w takim filmie żal na nich patrzeć. Cage za to
umiarkowanie demoniczny.
Co ciekawe "Ghost Rider 2"
wiąże z pierwszą częścią jedynie osoba Cage’a. Flashbacki o tym jak Blaze
został Riderem zdecydowanie różnią się od tego, co pokazano w pierwszej odsłonie.
Nie wiem czemu taki zabieg, ale pewnie chodziło o pieniądze. O ile pierwszy "Ghost Rider" był znośny i w zasadzie starał się mieć jakiś klimat, to „Spirit of Vengeance” jest całkowicie niezdatny do oglądania i
jawi się jako bardzo nieudany wytwór. Zdecydowanie odradzam projekcję, bo jest
to mniej więcej traumatyczny poziom "Green Lantern".
Ocena: 2/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz