piątek, 10 sierpnia 2012

„Ghost Rider: Spirit of Vengeance”

"Ghost Rider: Spirit of Vengeance", czyli Johnny Blaze powraca! Po umiarkowanym sukcesie pierwszej odsłony (nie była tak żenująca jak myślałem), liczyłem na całkiem rozrywkowe kino, któremu z czystym sumieniem przyznam 3/10. Tym razem Johnny postanowił zerwać ze swoim mrocznym alter ego i zamieszkał w Europie Środkowo-Wschodniej (film kręcono głównie w Rumunii i Turcji). Po wizycie francuskiego księdza („black, French, alcoholic priest, kind of a dick”) Moreau (Idris Elba), Blaze wyrusza uratować cygańskiego bękarta, którego ojcem jest sam Lucyper (Ciarán Hinds). Jak widać na pierwszy rzut oka fabularnie „Ghost Rider 2” aspiruje do Oscara w kategorii najlepszy scenariusz.
Przechodząc do wylewania pomyjów od razu stwierdzam, że film nie ma żadnych zalet. No dobra, może całkowity brak wątku miłosnego może zostać uznany za plus, bo przy tym poziomie z pewnością byłby zjawisko dramatyczny. O fabule nie napiszę nic więcej, ponadto co padło w pierwszym akapicie. "Ghost Rider 2" w porównaniu do pierwszej części jest bezbrzeżnie głupi, totalnie beznadziejny, a mimo 75 milionów USD budżetu efekty wyglądają gorzej. Przeniesienie akcji do Europy to moim zdaniem największa porażka twórców, zaraz po dialogach. Obsada aktorska całkiem niezła, bo jest Elba i Hinds, ale w takim filmie żal na nich patrzeć. Cage za to umiarkowanie demoniczny.

Co ciekawe "Ghost Rider 2" wiąże z pierwszą częścią jedynie osoba Cage’a. Flashbacki o tym jak Blaze został Riderem zdecydowanie różnią się od tego, co pokazano w pierwszej odsłonie. Nie wiem czemu taki zabieg, ale pewnie chodziło o pieniądze. O ile pierwszy "Ghost Rider" był znośny i w zasadzie starał się mieć jakiś klimat, to „Spirit of Vengeance” jest całkowicie niezdatny do oglądania i jawi się jako bardzo nieudany wytwór. Zdecydowanie odradzam projekcję, bo jest to mniej więcej traumatyczny poziom "Green Lantern".
Ocena: 2/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz