sobota, 21 kwietnia 2018

"Brigsby Bear" (2017)


Everyone says they're trying to help me
but nobody can find me the new episode of Brigsby.

Ostatnio zdecydowanie zaniedbałem prowadzenie bloga, aczkolwiek wynika to głównie z braku wolnego czasu, a nie chęci do pisania recenzji. Obecnie, oprócz zwykłej ośmiogodzinnej biurowej harówki, zostałem zmuszony do tworzenia pracy podyplomowej (którą de facto można było napisać w chujowe pod względem pogody zimowe wieczory, ale przecież lepiej zostawić wszystko na ostatnią chwilę w piękną słoneczną wiosnę), która powstaje, jak przystało na prawdziwe arcydzieło, powoli i w totalnych bólach. W zasadzie kiedy piszę te słowa to jest to jeden z niewielu weekendów, które spędzam w Krakowie, a nie w stolicy Wielkopolski albo na Śląsku Cieszyńskim albo w CK albo nigdziebądź (podróże są naprawdę fajne, ale czasem chciałoby się po prostu przysiąść na przysłowiowej dupie nic nie robiąc). Toteż będąc jeszcze wczoraj uczestnikiem srogiego melanżu (Kiedyś to były melanże, nie to co dzisiaj..; O 3 w nocy to się do Zlewu szło, a nie do domu…) i wmawiając sobie, że na lekkim kacu nie da się tworzyć poważnych tekstów, postanowiłem na chwilę oderwać się od studiów podyplomowych i napisać jakąś gorącą recenzję filmu, o którym i tak nigdy byście nie usłyszeli. Zanim przejdę do kolejnej części zrobię sobie mojito (kolekcjonowanie różnego rodzaju alkoholi ma same zalety –  sto chujów w dupę i kotwica w plecy każdemu neoprohibicjoniście), mając przy tym nadzieję, że skończę niniejszy tekst za jednym posiedzeniem.
źródło: http://www.impawards.com
Zabawne, że mimo dosyć obszernego wstępu nie wspomniałem, jakież to dzieło będzie przedmiotem dzisiejszej recenzji. "Brigsby Bear" to kolejny z tych filmów, o których nie usłyszycie, jeśli ja nie napiszę recenzji. Fabuła dzieła wyreżyserowanego przez Dave’a McCary’ego (debiut pełnometrażowy) jest naprawdę oryginalna i kompletnie nietypowa. James (Kyle Mooney) żyje wraz z rodzicami w postapokaliptycznej rzeczywistości. Z powodu skażenia środowiska naturalnego młody mężczyzna praktycznie całe swoje życie spędził w rodzinnym domu, oglądając serial science fiction "Brigsby Bear Adventures". Jednakże pewnego dnia okazuje się, że dotychczasowe życie Jamesa to kompletna fikcja. Ted (Mark Hamill) oraz April (Jane Adams) nie są prawdziwymi rodzicami mężczyzny, lecz po prostu porwali go za dzieciaka i przez kilkanaście lat wychowywali w totalnej izolacji od świata. Powrót Jamesa do prawdziwej rodziny oraz prawdziwej rzeczywistości staje się jednakże nie lada wyzwaniem.
źródło: http://www.sonyclassics.com/brigsbybear/
Muszę szczerze przyznać, że "Brigsby Bear" to film, który mnie totalnie zaskoczył (w tym momencie idę po kolejne mojito; ciekawe czy dożyję do końca recenzji?). Ponieważ nie wiedziałem czego się spodziewać, to końcowy efekt wywołał u mnie kompletne zaskoczenie. Pod względem fabularnym produkcja wydaje się być totalnie odjechana, ale przez to także zajebiście oryginalna i świeżutka niczym poranne bułki od Pawlaka (polecam tę piekarnię za friko). Całkowicie inaczej ogląda się film, który jest kalką/remake’iem/sequelem/prequelem albo rebootem, jeżeli dostajemy nagle nowy pomysł, ponieważ ktoś miał odwagę i wyszedł poza schemat. Najlepsze jest to, że chociaż porwania dzieci to jest raczej poważny temat, który nie nadaje się do żartów, to twórcom udało się niemal idealnie połączyć powagę sytuacji z humorem wynikającym z wprowadzaniem Jamesa do normalnej prozy życia. "Brigsby Bear" pod wieloma względami autentycznie bawi widza, nie idąc przy tym na łatwiznę i nie wywołując przy tym uczucia zażenowania. Warto również podkreślić emocjonalny stosunek naszego bohatera do swoich porywaczy – jeżeli spędzisz z kimś kilkanaście lat w miarę normalnych, ciepłych i rodzinnych warunkach to nie możesz tak po prostu usunąć go ze swojego życia.
http://www.sonyclassics.com/brigsbybear/
Pomysł Jamesa na sfinalizowanie "Brigsby Bear Adventures" może wydawać się dziwny, aczkolwiek jest to tak naprawdę jedyna możliwa droga na włączenie naszego bohatera do normalnej rzeczywistości. Sam proces tworzenia amatorskiego filmu jest swoistym hołdem dla kinematografii oraz procesu twórczego: nikt nie musi być wybitny, ale jeśli włoży w projekt swoje zaangażowanie oraz serce to nie sposób tego nie docenić. W przypadku kręcenia tego rodzaju filmów bardzo łatwo popaść w przerysowanie, jednakże twórcy idealnie zachowali balans między campem (zwróćcie uwagę na wybitne inaczej efekty specjalne) a przesadą. "Brigsby Bear" to dla mnie także swoisty hołd dla seriali oraz filmów science fiction z minionych dekad (m.in. oryginalny "Star Trek" czy "Space: 1999"). Pod względem realizacyjnym jest to naprawdę znakomite dzieło ukazujące doskonale wszelkie aspekty tworzenia kompletnie amatorskich produkcji z uwzględnieniem dzisiejszych technologii oraz potęgi Internetu.
http://www.sonyclassics.com/brigsbybear/
Z wyjątkiem Marka Hamilla w "Brigsby Bear" nie znajdziemy praktycznie żadnych hollywoodzkich sław. Niemniej muszę przyznać, że obsadzenie Kyle’a Mooneya w roli Jamesa było po prostu strzałem w dziesiątkę. Kalifornijski aktor idealnie nadaje się do roli pod względem fizycznym, ale także postarał się uczłowieczyć swojego bohatera doskonale oddając znaczenie "Brigsby Bear Adventures" dla jego egzystencji. Mark Hamill oczywiście świetnie sprawdził się roli ojca-porywacza – jego występ jest jednym z najjaśniejszych punktów filmu. Na drugim planie można odnaleźć całą plejadę młodzieżowych występów.: Jane Adams (April), Greg Kinnear (detektyw Vogel), Ryan Simpkins (Aubrey), Jorge Lendeborg Jr. (Spencer) czy Matt Walsh (Greg). Warto zwrócić uwagę także na niewielką rolę Claire Danes znaną ze znakomitego "Stardust".
http://www.sonyclassics.com/brigsbybear/
Podsumowując "Brigsby Bear" to całkiem fajne, młodzieżowe, a przede wszystkim świeże dzieło z dużym poczuciem humoru. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników campowego science fiction oraz amatorskiego kręcenia filmów.
http://www.sonyclassics.com/brigsbybear/
Ocena: 8/10.