poniedziałek, 6 stycznia 2014

"The Hobbit: The Desolation of Smaug"

Pomimo wielkich obaw pierwsza część "Hobbita" zachwyciła mnie ogromnie. Dzieło Petera Jacksona wypadło tak znakomicie, że postanowiłem przymknąć oko na przerobienie 300-stronicowej książki na trzy dosyć długie filmy i zobaczyć "The Desolation of Smaug" w kinie. Wychodziłem z założenia, że cała trylogia "Hobbita", podobnie jak "Władca Pierścieni", będzie na dosyć zbliżonym poziomie, przez co nie uświadczę żenady. Gdy tylko Peter Jackson dowiedział się, że wybieram się na jego najnowsze dzieło od razu zaproponował pokrycie kosztów biletu oraz dowóz na miejsce Bentleyem Continental z barkiem wypełnionym Moët. Niestety prowadzenie tak popularnego i opiniotwórczego bloga wiąże się ze sporymi wyrzeczeniami. Jako ostatni sprawiedliwy z bólem serca musiałem odmówić Peterowi i potwierdzić opinię nieprzekupnego. Niemniej w dalszym ciągu czekam na propozycję nie do odrzucenia od szejków odnośnie korekty recenzji "Black Gold".
źródło: http://www.impawards.com
"The Hobbit: The Desolation of Smaug" rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym skończyła się pierwsza część trylogii. Dzielna drużyna Thorina (Richard Armitage) w dalszym ciągu prze naprzód, a upragniony Erebor jest coraz bliżej. Niemniej to, co w "Niezwykłej Podróży" zarysowano jedynie w delikatny sposób, tutaj staje się niemal równorzędnym wątkiem dla krasnoludzkiej rekonkwisty. Mowa oczywiście o złu przez duże zet, którego widmo z każdym dniem coraz wyraźniej majaczy na spokojnym dotychczas Śródziemiem.
źródło: http://www.thehobbit.com
W "Pustkowiu Smauga" twórcy w dalszym ciągu konsekwentnie trzymają się przyjętej wizji Śródziemia. W środkowej części trylogii możemy zatem podziwiać imponujące Leśne Królestwo króla elfów Thranduila (Lee Pace), położone w gęstwinie Mrocznej Puszczy. Ciekawie przedstawiono Esgaroth. Miasto na Jeziorze ma całkiem fajny wygląd oraz klimat, aczkolwiek wywołało u mnie troszkę skojarzeń z "Piratami z Karaibów". Dol Guldur, jak na siedzibę Czarnoksiężnika przystało, epatuje mrokiem i wzbudza odpowiedni poziom niepokoju. I oczywiście, w zamierzeniu twórców, wisienka na torcie, czyli Erebor. Niemniej muszę przyznać, że niezwykle przestronne wnętrza Samotnej Góry nie zrobiły na mnie aż tak wielkiego wrażenia jak królestwo Thranduila. Śródziemie w dalszym ciągu wygląda znakomicie i po prostu nie miałem ochoty opuszczać sali kinowej. Skoro wiemy już dokąd zabrał nas tym razem Peter Jackson, rzućmy okiem na rozwiązania fabularne. "Pustkowie Smauga" niemal pozbawione jest przestojów. Akcja mknie do przodu w zawrotnym tempie, ale niestety niektóre wydarzenia są troszkę za bardzo spektakularne i przypominają raczej późniejsze, mocno przegięte części "Piratów z Karaibów". W głównej mierze dotyczy to wszystkiego, co działo się w czasie rzecznej ucieczki z Leśnego Królestwa. Naprawdę może się to komuś wydać imponujące, ale mnie już najzwyczajniej w świecie nudzi. Mam również duże zarzuty pod adresem finału w Ereborze. Krasnoludy beztrosko biegające po dawnym królestwie bez ładu i składu pozwalają powątpiewać w zdolności planistyczne i taktyczny geniusz Thorina Dębowej Tarczy. Na pewno do legendy przejdzie ogromny zapał, jaki wykazała krasnoludzka kompania, by postarać się otworzyć tajemne wejście do Ereboru.
źródło: http://www.thehobbit.com
Odnośnie rozwiązań fabularnych warto również wspomnieć o jednym z najbardziej znienawidzonych przeze mnie motywów filmowych – poprawności politycznej. W czasie przemowy Thorina w Esgaroth dostajemy bowiem dwa ujęcia, w czasie których możemy podziwiać czarnoskórych mieszkańców tegoż miasta. Trochę to dziwne, zważywszy, że reszta populacji składa się wyłącznie z przedstawicieli białej rasy. Druga i jeszcze bardziej irytująca sprawa to niezwykle durne, międzyrasowe (dosłownie) love story, które studio postanowiło na siłę wepchnąć do filmu. Dodatkowy wątek zazdrości Legolasa (Orlando Bloom) postanowiłem zostawić bez komentarza. Przez tego rodzaju szczegóły "Pustkowie Smauga" bardzo wiele straciło w moich oczach. Jednakże w dalszym ciągu jest to świetne kino rozrywkowe, które nie pozwala się nudzić widzom. Niemniej druga część kończy się tak niespodziewanie (w połowie kluczowej akcji), że od razu ma się ochotę obejrzeć finałową odsłonę. Niestety w czasie napisów końcowych zamiast jakiejś potężnej i podniosłej pieśni w stylu Far over the Misty Mountains Cold zostałem uraczony strasznie miałką piosenką w wykonaniu Eda Sheerana. Jedyny komentarz jaki nasuwa mi się po przesłuchaniu I See Fire to skromne what the fuck?!
źródło: http://www.thehobbit.com
Jeśli chodzi o naszych dzielnych bohaterów to większość krasnoludzkiej kompanii wypada niemal taka samo, jak w poprzedniej części. Pewnie zmiany zachodzą w postaci Thorina – czasami staje się po prostu bezwzględnym, chciwym kutasem, totalnie nieliczącym się z życiem jednostek. Nie można się zatem dziwić, że Beorn nienawidzi krasnoludzkiej rasy, a elfy mają ją w totalnej pogardzie. Chciwość to główny zarzut stawiany przez Thranduila, ale kto czytał Silmarillion wie że elfy potrafiły być równie pazerne i okrutne (w szczególności polecam Quenta Silmarillion). Również inaczej zaczyna zachowywać się Bilbo (Martin Freeman), którego powoli oplata moc Jedynego Pierścienia. Gandalf (Ian McKellen) tradycyjnie już łączy w swojej postaci sprzeczności: dalekosiężne myślenie strategiczne oraz podejmowanie beztroskich działań na pałę, przez co oczywiście kończy w typowy dla siebie sposób. Warto w tym miejscu wspomnieć o scenie, w której okazuje się kim naprawdę jest Czarnoksiężnik. Tejże potężnej postaci w materialnej formie nie widzieliśmy bowiem od bardzo dawna, a jak zawsze jest to niezwykle imponujące wrażenie. I to nie tylko wizualne, ponieważ słuchanie Czarnej Mowy to wyjątkowe przeżycie. Przedstawiciele ludzkiej rasy wypadają w filmie raczej kiepsko: albo są to krótkowzroczni, chciwi głupcy albo totalnie prawi i sprawiedliwi jak Bard (Luke Evans). Niestety jest to postać kompletnie bez wyrazu i szkoda, że Luke Evans nie postarał się bardziej by nadać jej choćby odrobinę inny rys. O ile jednak Bard wystąpił w książce, o tyle Tauriel (Eveageline Lilly) to w całości wytwór kreatywności scenarzystów. Nie dość, że jest nieposłuszna swemu władcy, to na dodatek wikłając się w żenujący romans może doprowadzić do powstania hybrydy dwóch ras (chciałbym zobaczyć reakcję Legolasa na coś takiego). Niemniej patrząc na pannę Lilly cały czas miałem wrażenie, że zaraz z zarośli wyskoczą Jack i Sawyer z "Lost" by w mordobiciu ustalić kto jest bardziej godzien jej wdzięków. Na szczęście honor elfów ratuje świetna postać króla Thranduila – w zasadzie można tylko żałować, że w filmie jest go tak mało. Równie doskonale wypada nasz stary znajomy z "Władcy Pierścieni", a przy okazji syn władcy Leśnego Królestwa – Legolas. W "Pustkowiu Smauga" objawia się nie tylko jako ultimate über pro fighter, ale także złotousty hejter krasnoludzkiej rasy. A jak zatem wypada tytułowy Smaug? Od czasów "Wiedźmina" wiadomo, że smoki to kontrowersyjny temat. Tym razem nie jestem zażenowany, ale przyznam, że spodziewałem się czegoś co urwie mi dupę. Niestety Smaug nie urwał.
źródło: http://www.thehobbit.com
"Pustkowie Smauga" nie zrobiło na mnie tak wielkiego wrażenia jak "Niezwykła Podróż". Aczkolwiek takaż jest niewdzięczna rola części środkowej – świat przedstawiony już znamy, a finał opowieści dopiero przed nami. Niestety z powodu wymienionych wyżej powodów (postać Tauriel, żenujący romans, przekombinoane rozwiązania) nie jestem w stanie wystawić drugiej części oceny takiej samej jak pierwszej. Nie zrozumcie mnie przy tym źle – uważam "Pustkowie Smauga" za kino rozrywkowe najwyższej klasy, zrealizowane na mistrzowskim poziomie. Pod względem technicznym produkcji Jacksona nie można nic zarzucić. Niestety fabularnie nie jest tak doskonale jak w przypadku "Władcy Pierścieni". Mimo wszystko z wytęsknieniem czekam na finałową odsłonę trylogii "Hobbita".
źródło: http://www.thehobbit.com
Ocena: 7/10.
źródło: http://www.thehobbit.com
Ps.
Nie mam odwagi wspominać o żadnych różnicach pomiędzy książką a filmem (z wyjątkiem wprowadzenia Tauriel), ponieważ powieść Tolkiena czytałem zbyt dawno temu.
źródło: http://www.thehobbit.com