Przyznam szczerze, że
niezbyt się ucieszyłem, gdy dowiedziałem się, iż Peter Jackson
bierze na warsztat "Hobbita". Książka, którą czytałem jeden
jedyny raz w zamierzchłych czasach podstawówki (może trudno w to
uwierzyć, ale to była nasza obowiązkowa lektura), wydawała mi się
powieścią przeznaczoną raczej dla młodych czytelników. Byłem
przekonany, że wyjdzie z tego raczej kino familijne osadzone w
infantylnie kolorowym Śródziemiu, ponieważ "Hobbit" wydawał
się być pozbawiony ciężaru gatunkowego "Władcy Pierścieni", "Silmarillionu" czy choćby "Dzieci Hurina". Całe
zamieszanie związane z osobą Guillermo del Toro również nie
nastrajało pozytywnie. Ponadto ogromnie zdziwił mnie fakt, że
300-stronicowe dzieło Tolkiena zostanie rozciągnięte do trzech
części. Wówczas uznałem to za niezwykle chamski skok na kasę i
poza nabijaniem hajsu nie widziałem żadnego sensu w tymże zabiegu.
Nie wybrałem się zatem do kina, aby podziwiać film Jacksona w 3D
(i tak hajs mi się wówczas nie zgadzał), a ponadto uważałem, że
jeśli będzie wystarczająco dobry to zachwyci mnie również na
kompie – tak jak "Władca Pierścieni". W końcu, pełen obaw
(słyszałem narzekania na rozwleczenie fabularne do granic
możliwości), ale i z pewnymi pokładami nadziei (dochodziły mych
uszu również i zachwyty), zasiadłem do projekcji.
Taki plakat chętnie przyjmę :) źródło: http://www.impawards.com |
Akcja "Hobbita"
rozgrywa się 60 lat przed wydarzeniami znanymi z "Władcy
Pierścieni". Fabuła filmu koncentruje się na postaci Thorina
Dębowej Tarczy (Richard Armitage) i jego staraniach o odzyskanie
utraconego królestwa Erebor, zwanego też Samotną Górą. Całą
tragiczną historię krasnoluda przedstawia świetne wprowadzenie,
które uważam za prawdziwy wizualny majstersztyk. Jednak to nie
Thorin jest głównym bohaterem filmu. Wszystkie wydarzenia oglądamy
bowiem z perspektywy istoty mało znaczącej w ówczesnym Śródziemiu,
czyli hobbita Bilbo Bagginsa (Martin Freeman). To właśnie z Shire
wyrusza ekspedycja 13 krasnoludów i jednego niziołka, wspierana
przez Gandalfa (Ian McKellen). Chociaż cel wyprawy nie jest
szczególnie skomplikowany (eksterminacja Smauga i odzyskanie
utraconego dziedzictwa), to w drodze do Samotnej Góry nietypowa
kompania napotyka wiele niebezpieczeństw.
źródło: 2012 Warner Bros. Entertainment Inc. |
Film jest długi, trwa
bowiem ponad dwie i pół godziny. Mimo to akcja trzyma cały czas w
napięciu i przez ani jedną chwilę nie czułem się znudzony. Syte
melo w domu Bagginsa wcale nie wydawało mi się nudne, a dialogi
rozciągnięte ponad miarę. Chociaż przed obejrzeniem filmu żywiłem
głębokie przekonanie o infantylności fabuły "Hobbita" to
Peter Jackson naprawdę mnie zadziwił. Nie przeczę, że zdarzają
się momenty typowe dla kina familijnego, aczkolwiek wszystko tonie w
głębokim smutku i tęsknocie krasnoludów za Ereborem. Szczególnie
uwidacznia się to w postaci Thorina, wiecznie wkurwionego i
lodowatego w obyciu. Może jest to moje subiektywne odczucie, ale to
właśnie tęsknota za utraconym domem zdominowała wymowę filmu.
Polecam szczególnie scenę, w której po wieczerzy w domu Bagginsa
krasnoludy śpiewają piękną pieśń Far Over the Misty
Mountaines Cold. Ogólnie rzecz biorąc "Hobbit" ma doskonałą
ścieżkę dźwiękową, idealnie ilustrującą filmowe wydarzenia.
Również wspaniale, a może nawet jeszcze bardziej, prezentuje się
strona wizualna – prawdziwa maestria ciesząca oko! W pamięć
zapadł mi szczególnie Erebor, ukazane w pełnej krasie Rivendell,
podziemne królestwo goblinów czy też pięknie szmaragdowe Shire,
znane już z "Władcy Pierścieni". Skoro wizualia zrobiły na
mnie takie ogromne wrażenie, to kinowy seans musiałby je spotęgować
jeszcze bardziej. Efekty specjalne stoją na bardzo wysokim poziomie,
ale przecież Peter Jackson przyzwyczaił do tego widzów już ponad
dekadę temu. Walka kamiennych gigantów oraz epicka bitwa o Morię
na długo pozostaną w mojej pamięci. Jedyne zarzuty mogę postawić
trollom, ponieważ nie za bardzo przypadły mi do gustu.
źródło: 2012 Warner Bros. Entertainment Inc. |
W "Hobbicie" wyróżnia
się kilka fajnie zarysowanych postaci. Oczywiście na pierwszym
planie mamy do czynienia z Bilbo, który niezbyt odnajduje się w
krasnoludzkiej kompanii. Z pewnością należy docenić aktorski
wysiłek Martina Freemana, ponieważ dokładnie tak sobie wyobrażałem
jego postać: trochę niezdarną, leniwą i przywiązaną do
wygodnego życia w Shire, ale dysponującą wielkim sercem. Baggins
kontrastuje z wiecznie wkurwionym, dumnym Thorinem, który
zdecydowania wyróżnia się na tle pozostałych krasnoludów. Moim
zdaniem rola Richarda Armitage'a to najlepsza kreacja w całym
filmie. Z reszty krasnoludzkiej drużyny najbardziej zapadł mi w
pamięć chyba sympatyczny Bofur (James Nesbitt), ale stylówka
wszystkich była zaprawdę imponująca. Pojawiają się też starzy
znajomi z "Władcy Pierścieni": Gandalf, Galadriela (Cate
Blanchett), Elrond (Hugo Weaving), Saruman (Christopher Lee), Gollum
(Andy Serkis) czy też Frodo (Elijah Wood). Wszyscy wymienieni
trzymają w dalszym ciągu wysoki poziom prezentowany w poprzedniej
trylogii Jacksona. Jedną z ciekawszych nowych postaci jest kolejny
Istari, Radagast Brązowy (Sylvester McCoy). Niecodzienna stylówka,
leśne zwyczaje oraz prawdopodobnie zaawansowane stadium narkomanii
(Saruman zarzuca mu zażywanie otępiających umysł grzybków)
czynią z niego naprawdę wyjątkowego bohatera, który przyciąga
uwagę widza. Swoją drogą twórcy zastosowali bardzo ciekawe i
zabawne rozwiązanie: w scenie rozmowy na temat pozostałych Istarich
Gandalf wymienia trzy imiona i stwierdza, że nie pamięta dwóch
pozostałych określając ich jako the two blues. Wynika to z
faktu, że ich imiona pojawiają się jedynie w "Niedokończonych
opowieściach", do których Jackson nie ma jeszcze praw.
źródło: 2012 Warner Bros. Entertainment Inc. |
"Hobbit" to
mistrzowskie kino rozrywkowe i godny następca "Władcy
Pierścieni". Swoją drogą już w pierwszej części nowej
trylogii Jacksona wyraźnie zarysowuje się cień Mordoru, który za
kilkadziesiąt lat ogarnie Śródziemie. Trudno mi zrozumieć
jakiekolwiek zarzuty pod adresem tego filmu (no może z wyjątkiem
kilku trochę przesadzonych scen akcji, których echa odbiły się na
ocenie końcowej). Naprawdę mam ochotę obejrzeć kolejne części i
tym razem wybiorę się raczej do kina, aczkolwiek ubolewam, że
trzeba będzie na nie czekać tak długo. "Hobbit" zainspirował
mnie na tyle, że na drugi dzień po projekcji, niczym Bilbo,
wyruszyłem w od dawna planowaną kolejną podróż eksploracyjną po
X Dzielnicy Krakowa. Co prawda w Swoszowicach nie odnalazłem ruin
starożytnych cywilizacji ani nie zobaczyłem walki kamiennych
olbrzymów, ale też było fajnie. Wędrując przez tę nieznaną i
dziką krainę zastanawiałem czy Peter Jackson skończy przygodę z
twórczością Tolkiena na "Hobbicie"? Mam nadzieję, że nie!
Osobiście chciałbym zobaczyć choćby "Dzieci Hurina" czy
jakieś historie z "Silmarillionu" (uważam, że jest zbyt
epicki, aby go zekranizować w całości) lub "Niedokończonych
opowieści". Wszystko leży przed Jacksonem, a dziś radujmy się "Hobbitem" w oczekiwaniu na kolejną część!
Tolkienowscy narkomani... (źródło: 2012 Warner Bros. Entertainment Inc.) |
Ocena: mocarne 8/10.
Recenzje pozostałych części "Hobbita":
Recenzje pozostałych części "Hobbita":
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz