wtorek, 23 lipca 2013

"The Hobbit: An Unexpected Journey"


Przyznam szczerze, że niezbyt się ucieszyłem, gdy dowiedziałem się, iż Peter Jackson bierze na warsztat "Hobbita". Książka, którą czytałem jeden jedyny raz w zamierzchłych czasach podstawówki (może trudno w to uwierzyć, ale to była nasza obowiązkowa lektura), wydawała mi się powieścią przeznaczoną raczej dla młodych czytelników. Byłem przekonany, że wyjdzie z tego raczej kino familijne osadzone w infantylnie kolorowym Śródziemiu, ponieważ "Hobbit" wydawał się być pozbawiony ciężaru gatunkowego "Władcy Pierścieni", "Silmarillionu" czy choćby "Dzieci Hurina". Całe zamieszanie związane z osobą Guillermo del Toro również nie nastrajało pozytywnie. Ponadto ogromnie zdziwił mnie fakt, że 300-stronicowe dzieło Tolkiena zostanie rozciągnięte do trzech części. Wówczas uznałem to za niezwykle chamski skok na kasę i poza nabijaniem hajsu nie widziałem żadnego sensu w tymże zabiegu. Nie wybrałem się zatem do kina, aby podziwiać film Jacksona w 3D (i tak hajs mi się wówczas nie zgadzał), a ponadto uważałem, że jeśli będzie wystarczająco dobry to zachwyci mnie również na kompie – tak jak "Władca Pierścieni". W końcu, pełen obaw (słyszałem narzekania na rozwleczenie fabularne do granic możliwości), ale i z pewnymi pokładami nadziei (dochodziły mych uszu również i zachwyty), zasiadłem do projekcji.
Taki plakat chętnie przyjmę :)
źródło: http://www.impawards.com
Akcja "Hobbita" rozgrywa się 60 lat przed wydarzeniami znanymi z "Władcy Pierścieni". Fabuła filmu koncentruje się na postaci Thorina Dębowej Tarczy (Richard Armitage) i jego staraniach o odzyskanie utraconego królestwa Erebor, zwanego też Samotną Górą. Całą tragiczną historię krasnoluda przedstawia świetne wprowadzenie, które uważam za prawdziwy wizualny majstersztyk. Jednak to nie Thorin jest głównym bohaterem filmu. Wszystkie wydarzenia oglądamy bowiem z perspektywy istoty mało znaczącej w ówczesnym Śródziemiu, czyli hobbita Bilbo Bagginsa (Martin Freeman). To właśnie z Shire wyrusza ekspedycja 13 krasnoludów i jednego niziołka, wspierana przez Gandalfa (Ian McKellen). Chociaż cel wyprawy nie jest szczególnie skomplikowany (eksterminacja Smauga i odzyskanie utraconego dziedzictwa), to w drodze do Samotnej Góry nietypowa kompania napotyka wiele niebezpieczeństw.
źródło: 2012 Warner Bros. Entertainment Inc.
Film jest długi, trwa bowiem ponad dwie i pół godziny. Mimo to akcja trzyma cały czas w napięciu i przez ani jedną chwilę nie czułem się znudzony. Syte melo w domu Bagginsa wcale nie wydawało mi się nudne, a dialogi rozciągnięte ponad miarę. Chociaż przed obejrzeniem filmu żywiłem głębokie przekonanie o infantylności fabuły "Hobbita" to Peter Jackson naprawdę mnie zadziwił. Nie przeczę, że zdarzają się momenty typowe dla kina familijnego, aczkolwiek wszystko tonie w głębokim smutku i tęsknocie krasnoludów za Ereborem. Szczególnie uwidacznia się to w postaci Thorina, wiecznie wkurwionego i lodowatego w obyciu. Może jest to moje subiektywne odczucie, ale to właśnie tęsknota za utraconym domem zdominowała wymowę filmu. Polecam szczególnie scenę, w której po wieczerzy w domu Bagginsa krasnoludy śpiewają piękną pieśń Far Over the Misty Mountaines Cold. Ogólnie rzecz biorąc "Hobbit" ma doskonałą ścieżkę dźwiękową, idealnie ilustrującą filmowe wydarzenia. Również wspaniale, a może nawet jeszcze bardziej, prezentuje się strona wizualna – prawdziwa maestria ciesząca oko! W pamięć zapadł mi szczególnie Erebor, ukazane w pełnej krasie Rivendell, podziemne królestwo goblinów czy też pięknie szmaragdowe Shire, znane już z "Władcy Pierścieni". Skoro wizualia zrobiły na mnie takie ogromne wrażenie, to kinowy seans musiałby je spotęgować jeszcze bardziej. Efekty specjalne stoją na bardzo wysokim poziomie, ale przecież Peter Jackson przyzwyczaił do tego widzów już ponad dekadę temu. Walka kamiennych gigantów oraz epicka bitwa o Morię na długo pozostaną w mojej pamięci. Jedyne zarzuty mogę postawić trollom, ponieważ nie za bardzo przypadły mi do gustu.
źródło: 2012 Warner Bros. Entertainment Inc.
W "Hobbicie" wyróżnia się kilka fajnie zarysowanych postaci. Oczywiście na pierwszym planie mamy do czynienia z Bilbo, który niezbyt odnajduje się w krasnoludzkiej kompanii. Z pewnością należy docenić aktorski wysiłek Martina Freemana, ponieważ dokładnie tak sobie wyobrażałem jego postać: trochę niezdarną, leniwą i przywiązaną do wygodnego życia w Shire, ale dysponującą wielkim sercem. Baggins kontrastuje z wiecznie wkurwionym, dumnym Thorinem, który zdecydowania wyróżnia się na tle pozostałych krasnoludów. Moim zdaniem rola Richarda Armitage'a to najlepsza kreacja w całym filmie. Z reszty krasnoludzkiej drużyny najbardziej zapadł mi w pamięć chyba sympatyczny Bofur (James Nesbitt), ale stylówka wszystkich była zaprawdę imponująca. Pojawiają się też starzy znajomi z "Władcy Pierścieni": Gandalf, Galadriela (Cate Blanchett), Elrond (Hugo Weaving), Saruman (Christopher Lee), Gollum (Andy Serkis) czy też Frodo (Elijah Wood). Wszyscy wymienieni trzymają w dalszym ciągu wysoki poziom prezentowany w poprzedniej trylogii Jacksona. Jedną z ciekawszych nowych postaci jest kolejny Istari, Radagast Brązowy (Sylvester McCoy). Niecodzienna stylówka, leśne zwyczaje oraz prawdopodobnie zaawansowane stadium narkomanii (Saruman zarzuca mu zażywanie otępiających umysł grzybków) czynią z niego naprawdę wyjątkowego bohatera, który przyciąga uwagę widza. Swoją drogą twórcy zastosowali bardzo ciekawe i zabawne rozwiązanie: w scenie rozmowy na temat pozostałych Istarich Gandalf wymienia trzy imiona i stwierdza, że nie pamięta dwóch pozostałych określając ich jako the two blues. Wynika to z faktu, że ich imiona pojawiają się jedynie w "Niedokończonych opowieściach", do których Jackson nie ma jeszcze praw.
źródło: 2012 Warner Bros. Entertainment Inc.
"Hobbit" to mistrzowskie kino rozrywkowe i godny następca "Władcy Pierścieni". Swoją drogą już w pierwszej części nowej trylogii Jacksona wyraźnie zarysowuje się cień Mordoru, który za kilkadziesiąt lat ogarnie Śródziemie. Trudno mi zrozumieć jakiekolwiek zarzuty pod adresem tego filmu (no może z wyjątkiem kilku trochę przesadzonych scen akcji, których echa odbiły się na ocenie końcowej). Naprawdę mam ochotę obejrzeć kolejne części i tym razem wybiorę się raczej do kina, aczkolwiek ubolewam, że trzeba będzie na nie czekać tak długo. "Hobbit" zainspirował mnie na tyle, że na drugi dzień po projekcji, niczym Bilbo, wyruszyłem w od dawna planowaną kolejną podróż eksploracyjną po X Dzielnicy Krakowa. Co prawda w Swoszowicach nie odnalazłem ruin starożytnych cywilizacji ani nie zobaczyłem walki kamiennych olbrzymów, ale też było fajnie. Wędrując przez tę nieznaną i dziką krainę zastanawiałem czy Peter Jackson skończy przygodę z twórczością Tolkiena na "Hobbicie"? Mam nadzieję, że nie! Osobiście chciałbym zobaczyć choćby "Dzieci Hurina" czy jakieś historie z "Silmarillionu" (uważam, że jest zbyt epicki, aby go zekranizować w całości) lub "Niedokończonych opowieści". Wszystko leży przed Jacksonem, a dziś radujmy się "Hobbitem" w oczekiwaniu na kolejną część!
Tolkienowscy narkomani...
(źródło: 2012 Warner Bros. Entertainment Inc.)

Ocena: mocarne 8/10.

Recenzje pozostałych części "Hobbita":

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz