poniedziałek, 31 sierpnia 2020

"Jojo Rabbit" (2019)

There are no weak Jews. 
I am descended from those who wrestle angels and kill giants.
We were chosen by God.
You were chosen by a fat man with greasy hair and half a moustache.

Chociaż czasy nie są łatwe, żyć trza umić, więc jedziemy dziarsko z kolejnym seansem w ramach Letniego Taniego Kinobrania. Tym razem los wskazał "Jojo Rabbit", który w tegorocznych Oscarach zebrał zawrotną cyfrę aż sześciu nominacji (najlepszy film, najlepsza aktorka drugoplanowa, najlepszy scenariusz adaptowany, najlepsza scenografia, najlepsze kostiumy oraz najlepszy montaż). Hojnie obdarowana przez Akademię produkcja, którą wyreżyserował Taika Waititi (tak, to ten od "Thor: Ragnarok") ostatecznie uzyskała statuetkę tylko w kategorii dotyczącej scenariusza adaptowanego. Film jest bowiem adaptacją powieści Niebo na uwięzi autorstwa Christine Leunens, czego nigdy bym się nie domyślił, gdybym nie przeczytał o tym na IMDB. Co prawda po obejrzeniu trailerów daleki byłem od optymizmu, a dodatkowo recenzje były przedstawiały najczęściej skrajne oceny produkcji, więc postanowiłem, że będzie to świetny materiał na kolejny, wakacyjny tekst.
źródło: Searchlight Pictures
"Jojo Rabbit" rozgrywa się u schyłku II wojny światowej w anonimowym niemieckim mieście, które dotychczas niezbyt ucierpiało od alianckich nalotów, a życie toczy się tu w miarę normalnie. Nieśmiały i wrażliwy 10-letni Jojo (Roman Griffin Davis) przygotowuje się właśnie do leśnego obozu organizowanego przez Deutsches Jungvolk, w trakcie którego ma uzyskać przydatne w III Rzeszy umiejętności. Chłopiec poznaje zdegenerowanego, zapijaczonego komendanta obozu, kapitana Klezendorfa (Sam Rockwell), który wskutek ran odniesionych na froncie został skazany na szkolenie nazistowskiej młodzieży. Niestety w porywie brawury Jojo odnosi poważne obrażenia, które wysoce frustrują jego matkę Rosie (Scarlett Johansson). Spędzając czas w domu na rozmowach z wyimaginowaną wersją samego Führera (Taika Waititi), chłopiec odkrywa, że nie wszyscy domownicy w 100% popierają III Rzeszę.
źródło: Searchlight Pictures
"Jojo Rabbit" w założeniu miał być satyrą, czarną komedią o schyłku drugiej wojny światowej. I rzeczywiście film jest wypełniony humorem, a widownia co chwilę wybuchała śmiechem, ale niestety ten rodzaj żartów w większości przypadków przypadł mi raczej średnio do gustu. Na pewno spodobały mi się motywy dotyczące cech narodu żydowskiego (świetna scena rysowania Żyda) oraz książka, w której Jojo zamierza zdemaskować ich wszystkie sztuczki. Te sceny znakomicie i z pomysłem ukazują absurdalne pseudoteorie, mity i przesądy promowane przez nazistowską propagandę (jakże smutne wydaje się natomiast, że ludzie dalej potrafią wierzyć w takie rzeczy). Także dziecięcy fanatyzm, bezgraniczne oddanie III Rzeszy i Führerowi oraz posyłanie 10-latków na samobójcze ataki z granatami w obliczu totalnej klęski zostało ukazane z dużą fantazją i humorem. Niestety jakoś ten ostatni element trochę średnio mnie bawi, w szczególności, że po Afryce przewalają się całe armie dzieciaków z kałaszami i maczetami (chociaż może robię się już zbyt poważny na starość). Jednakże najbardziej irytującym elementem "Jojo Rabbit" jest wyimaginowany Führer, kompletnie przeszarżowany przez samego reżysera. Ja rozumiem, że Taika Waititi ma w dupie Adolfa i nie chciało mu się robić żadnego reasearchu, a także, że jest to wypaczona dziecięca imaginacja, ale naprawdę, do kurwy nędzy, można było sobie odpuścić tak ułańską szarżę.
źródło: Searchlight Pictures
Już w trakcie seansu zacząłem się zastanawiać w jakim celu powstał "Jojo Rabbit" (pomijam oczywiście oczywisty aspekt finansowy) i co może wnieść do światowej kinematografii albo chociaż do mojego życia? Naszła mnie refleksja, że skoro przecież bohaterowie lubią tańczyć, to można było napisać parę fajnych, chwytliwych piosenek i zrobić z tego musical (polecam twórcom krótki monolog Poke’a z "Generation Kill" o Pocahontas). Przy tej okazji muszę także podkreślić, że zastosowanie w filmie dosyć współczesnej ścieżki dźwiękowej wypadło raczej średnio. Rozumiem, że nie każda wojenna produkcja musi być w 150% wypełniona powagą, łotewską mroźną zimą i halucynacjami z powodu chłodu i niedożywienia, ale jednak zestawienie tak absurdalnego humoru z wieszaniem czy rozstrzeliwaniem ludzi, a przede wszystkim posyłaniem na śmierć dzieci wydaje się być dla mnie zdecydowanie zbyt groteskowe (a mogę zdzierżyć naprawdę wiele). Jakoś zabrakło tutaj klimatu typowego choćby dla wybitnych "Bękartów wojny" Quentina Tarantino – zamiast tego dostajemy totalitarnie absurdalnego Hitlera i masę średnio udanych żartów. W tym zalewie niechęci muszę jednak zwrócić uwagę na bardzo fajne kostiumy bohaterów (zasłużona nominacja oscarowa), a w szczególności na genialny finałowy mundur bojowy kapitana Klezendorfa (choć dalej obracamy się w oparach absurdu i groteski).
źródło: Searchlight Pictures
Pod względem aktorstwa "Jojo Rabbit" wypada nieźle, aczkolwiek mamy parę wyjątków. Czemu Scarlett Johansson otrzymała nominację za rolę Rosie to wiedzą chyba tylko członkowie Akademii. Naprawdę, w tym występie nie zauważyłem nic wyjątkowego, więc kompletnie nie rozumiem tej decyzji. Uważam również, że Taika Waititi powinien raczej skupić się na reżyserii niż tworzyć tak przerysowane kreacje jak wyimaginowany Adolf. To naprawdę męczy na dłuższą metę. Również nie kupuję w pełni występu Rebel Wilson (Rahm), który momentami ociera się o najbardziej głupawe komedyjki jakie tylko możecie sobie wyobrazić. Na szczęście małoletni Roman Griffin Davis stworzył bardzo fajną kreację, dzięki czemu mogłem zapomnieć o raczej średnich występach jego starszych kolegów i koleżanek. Fajnie wypada w duecie z Archiem Yatesem (Yorki), grającym sympatycznego Grubego. Sprawa wygląda również podobnie u Thomasin McKenzie, w której wykonaniu Elsa potrafi zmienić się z zagubionej żydowskiej nastolatki w bezwzględnego oprawcę nazistowskiego dziecka. Jednak największym zwycięzcą, obok znakomitego Romana Griffina Davisa, jest kapitan Klezendorf w epickim wykonaniu Sama Rockwella oraz partnerujący mu małomówny Finkel, którego zagrał nasz ulubiony bohater z "Gry o tron", czyli Alfie Allen. Niby na pozór przerysowany, wyraźnie komediowy występ Rockwella można potraktować jednowymiarowo, ale jednak im bliżej końca, tym więcej można dostrzec głębi.
źródło: Searchlight Pictures
Niestety "Jojo Rabbit" nie jest filmem w pełni udanym. Niemniej wartka akcja, kilka niezłych żartów oraz parę znakomitych występów aktorskich sprawiają, że nie uświadczymy tutaj totalnego dramatu, a prawie dwugodzinny seans nie będzie się specjalnie dłużył.
źródło: Searchlight Pictures
Ocena: 6/10.