"Only God Forgives"
od samego początku budził skrajne emocje. Czytałem bowiem recenzje
wychwalające pod niebiosa najnowsze dzieło Nicolasa Windinga Refna,
ale z drugiej strony pojawiały się teksty wypełnione totalnym
hejtem, windujące ocenę do magicznego 2/10. Czyż trzeba lepszej
zachęty aby wybrać się do kina i przekonać czyjaż racja jest
najbardziej słuszna? Aczkolwiek jak mawiał Marszałek Piłsudski:
racja jest jak dupa, każdy ma swoją. Niemniej muszę
przyznać, że trailer "Only God Forgives" przypadł mi niezwykle
do gustu. Piękne kadry, świetna muzyka oraz intrygujący klimat
sprawiły, że liczyłem na co najmniej interesujący film. Poza tym
lubię nawet poprzednie dzieła Refna. Bardzo podobał mi się "Drive", natomiast "Valhalla Rising" jest … Właściwie
trudno mi odnieść się do tej produkcji – z pewnością mogę
napisać, że był to jeden z najdziwniejszych filmów jakie
oglądałem w życiu. I co ciekawe to właśnie jego echa są
najbardziej odczuwalne w "Only God Forgives".
źródło: http://www.impawards.com |
Szczątkową fabułę
filmu można streścić dosłownie w kilku zdaniach. Dwaj bracia,
młodszy Julian (Ryan Gosling) i starszy Billy (Tom Burke) kręcą
lewe interesy w Bangkoku. Przykrywką dla ich działalności jest
szkoła sztuk walki, ale w rzeczywistości handlują narkotykami.
Billy namiętnie korzysta z uroków miejscowego półświatka,
sypiając z nieletnimi dziewczynami. Po zgwałceniu i zamordowaniu
16-latki dostaje się w ręce oficera tajlandzkiej policji. Chang
(Vithaya Pansringarm) ma dosyć niestandardowe poglądy na temat
karania przestępców, w efekcie czego Billy traci życie. Generalnie
Julian ma głęboko w dupie mszczenie brata, ponieważ szybko
dowiaduje się co było powodem jego śmierci. Sytuacja jednakże
ulega diametralnej zmianie, gdy do Tajlandii przylatuje matka
chłopców, Crystal (Kristin Scott Thomas).
źródło: http://movies.yahoo.com |
Wyobrażam sobie miny
fanów "Drive" i Goslinga po seansie "Only God Forgives".
Rozpacz? Rozczarowanie? Na pewno nie byli zadowoleni, ponieważ, tak
jak pisałem we wstępie, o wiele mocnej czuć wpływ "Valhalla
Rising". Ponadto "Only God Forgives" nie jest filmem łatwym,
przez co masowy i niewysublimowany odbiorca może mieć kolosalne
problemy z odbiorem. Jeśli jaracie się działami pokroju "The
Avengers" albo innym równie ambitnym kinem zdecydowanie odpuśćcie
sobie seans. Pierwszą rzeczą jaka mocno uderza widza jest niezwykle
rzadko obecnie spotykany minimalizm fabularny. Zarzut, że w filmie
nic się prawie nie dzieje jest jak najbardziej zasadny. Gdyby do
powyższego opisu fabuły dorzucić jeszcze ze trzy zdania, to
mielibyśmy gotowe streszczenie akcji trwającej 90 minut. Jak zatem
łatwo wydedukować narracja w "Only God Forgives" rozwija się w
nieśpiesznym, rzekłbym nawet leniwym, tempie. Ogromnie kontrastuje
to z 90% mainstreamowych produkcji, w których eksplozja goni
strzelaninę, a na ekranie ciągle coś się dzieje. Wyobraźcie
sobie jakby wyglądał film z Jasonem Stahamem albo Stevenem Seagalem
(ukłon w stronę starych czasów) w roli głównej. Dla mnie
zwolnienie akcji jest niezwykle ożywczym zabiegiem i wcale nie
nudziłem się w kinie.
źródło: http://movies.yahoo.com |
Oprócz wspomnianego
minimalizmu fabularnego "Only God Forgives" charakteryzuje się
maestrią wizualną, która jest widoczna niemal w każdym kadrze.
Szczególnie cieszą oczy sceny rozgrywające się w półmroku,
wypełnione dużą ilością czerwieni. Statyczność i piękne
barwy, wspomagane przez świetnie dobraną ścieżkę dźwiękową,
wywarły na mnie imponujące wrażenie. Na szczęście reżyser nie
popsuł ich czerstwymi dialogami. Generalnie w "Only God Forgives"
mówi się bardzo mało lub nawet wcale. Chociaż kocham dialogi
Quentina Tarantino to muszę przyznać, że wcale nie byłem
zawiedziony ilością słów wypowiedzianych w filmie. Refn sprawił,
że nie pada ani jedno niepotrzebne zdanie i przez to widać bardzo
mocno wpływ "Valhalla Rising", w którym dialogi zostały
okrojone w maksymalnym stopniu. Słyszałem również zarzuty, że "Only God Forgives" jawnie epatuje tzw. brutalną przemocą.
Chociaż dawno nie widziałem, aby główny bohater (a szczególnie
taki piękny heros jak Gosling) zebrał tak ciężki wpierdol, to
jednak jestem trochę rozczarowany, ponieważ w kwestii brutalności
uświadczyłem nihil novi.
źródło: http://movies.yahoo.com |
Jeśli chodzi o popisy
aktorskie to znaleźli się tacy, co hejtowali Ryana Goslinga za rolę
Juliana. Że niby po prostu jest i nic nie robi, że niby jeszcze
bardziej milcząca kopia samego siebie z "Drive" itp. W mojej
opinii oszczędną grą aktorską Gosling świetnie wpasował się
minimalistyczny klimat "Only God Forgives". Niełatwo zagrać
postać skazaną na porażkę i odczuwającą nieuchronność swojego
losu. Dla mnie spisał się wybornie, toteż hejtować jego wysiłków
nie mam najmniejszego zamiaru. Bardzo dobrą kreację stworzył
Vithaya Pansringarm. Ma w sobie jakąś magnetyczną siłę, która
sprawiała, że chciałem po prostu widzieć Changa na ekranie.
Jednakże największe oklaski należą się Kristinie Scott Thomas.
Crystal to zarazem fascynująca, ale jednocześnie wysoce odpychająca
postać, która przyciąga uwagę widza. Świetnie napisana i zagrana
rola – tutaj brawa zarówno dla Refna jak i samej aktorki. Oprócz
tego warto jeszcze odnotować całkiem przyzwoite występy aktorów
takich jak Tom Burke, Byron Gibson (Byron) czy też uroczej Yayaying
Rhatha Phongam (Mai).
źródło: http://movies.yahoo.com |
"Only God Forgives"
jest filmem co najmniej dziwnym, swoistym ewenementem na miarę "Valhalla Rising". Ogromne brawa dla Refna, że postarał się
bardziej i nie nakręcił tajskiej wersji "Drive". Chociaż jest
to kino dalekie od hollywoodzkich standardów to trafia do mnie jego
urok, objawiający się w szczególności poprzez wizualną
doskonałość. Mam świadomość, że większość odrzuci raczej
ciężka forma, ale moim zdaniem, jeśli lubicie ambitniejsze filmy,
to naprawdę warto zapoznać się z "Only God Forgives". Jeśli
chodzi o ocenę to dwie gwiazdki można wystawić Cage'owi za "Bangkok Dangerous". Zaraz po wyjściu z kina byłem gotów dać
7/10, ale po namyśle postanowiłem podnieść ocenę. Polecam!
źródło: http://movies.yahoo.com |
Ocena: 8/10.
Na sam koniec wielkie
propsy dla krakowskiego kina Mikro (ul. Lea 5). Po pierwsze za cenę
biletu (10 PLN w poniedziałek dla wszystkich), po drugie za klimat i
brak gimbusów z popcornem oraz colą, a po trzecie za plakaty
filmowe, które można sobie zabrać do domu za friko. Jak na razie
najlepsze miejsce do spokojnego oglądania filmów w Krakowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz