czwartek, 4 lipca 2013

"Only God Forgives"


"Only God Forgives" od samego początku budził skrajne emocje. Czytałem bowiem recenzje wychwalające pod niebiosa najnowsze dzieło Nicolasa Windinga Refna, ale z drugiej strony pojawiały się teksty wypełnione totalnym hejtem, windujące ocenę do magicznego 2/10. Czyż trzeba lepszej zachęty aby wybrać się do kina i przekonać czyjaż racja jest najbardziej słuszna? Aczkolwiek jak mawiał Marszałek Piłsudski: racja jest jak dupa, każdy ma swoją. Niemniej muszę przyznać, że trailer "Only God Forgives" przypadł mi niezwykle do gustu. Piękne kadry, świetna muzyka oraz intrygujący klimat sprawiły, że liczyłem na co najmniej interesujący film. Poza tym lubię nawet poprzednie dzieła Refna. Bardzo podobał mi się "Drive", natomiast "Valhalla Rising" jest … Właściwie trudno mi odnieść się do tej produkcji – z pewnością mogę napisać, że był to jeden z najdziwniejszych filmów jakie oglądałem w życiu. I co ciekawe to właśnie jego echa są najbardziej odczuwalne w "Only God Forgives".
źródło: http://www.impawards.com
Szczątkową fabułę filmu można streścić dosłownie w kilku zdaniach. Dwaj bracia, młodszy Julian (Ryan Gosling) i starszy Billy (Tom Burke) kręcą lewe interesy w Bangkoku. Przykrywką dla ich działalności jest szkoła sztuk walki, ale w rzeczywistości handlują narkotykami. Billy namiętnie korzysta z uroków miejscowego półświatka, sypiając z nieletnimi dziewczynami. Po zgwałceniu i zamordowaniu 16-latki dostaje się w ręce oficera tajlandzkiej policji. Chang (Vithaya Pansringarm) ma dosyć niestandardowe poglądy na temat karania przestępców, w efekcie czego Billy traci życie. Generalnie Julian ma głęboko w dupie mszczenie brata, ponieważ szybko dowiaduje się co było powodem jego śmierci. Sytuacja jednakże ulega diametralnej zmianie, gdy do Tajlandii przylatuje matka chłopców, Crystal (Kristin Scott Thomas).
źródło: http://movies.yahoo.com
Wyobrażam sobie miny fanów "Drive" i Goslinga po seansie "Only God Forgives". Rozpacz? Rozczarowanie? Na pewno nie byli zadowoleni, ponieważ, tak jak pisałem we wstępie, o wiele mocnej czuć wpływ "Valhalla Rising". Ponadto "Only God Forgives" nie jest filmem łatwym, przez co masowy i niewysublimowany odbiorca może mieć kolosalne problemy z odbiorem. Jeśli jaracie się działami pokroju "The Avengers" albo innym równie ambitnym kinem zdecydowanie odpuśćcie sobie seans. Pierwszą rzeczą jaka mocno uderza widza jest niezwykle rzadko obecnie spotykany minimalizm fabularny. Zarzut, że w filmie nic się prawie nie dzieje jest jak najbardziej zasadny. Gdyby do powyższego opisu fabuły dorzucić jeszcze ze trzy zdania, to mielibyśmy gotowe streszczenie akcji trwającej 90 minut. Jak zatem łatwo wydedukować narracja w "Only God Forgives" rozwija się w nieśpiesznym, rzekłbym nawet leniwym, tempie. Ogromnie kontrastuje to z 90% mainstreamowych produkcji, w których eksplozja goni strzelaninę, a na ekranie ciągle coś się dzieje. Wyobraźcie sobie jakby wyglądał film z Jasonem Stahamem albo Stevenem Seagalem (ukłon w stronę starych czasów) w roli głównej. Dla mnie zwolnienie akcji jest niezwykle ożywczym zabiegiem i wcale nie nudziłem się w kinie.
źródło: http://movies.yahoo.com
Oprócz wspomnianego minimalizmu fabularnego "Only God Forgives" charakteryzuje się maestrią wizualną, która jest widoczna niemal w każdym kadrze. Szczególnie cieszą oczy sceny rozgrywające się w półmroku, wypełnione dużą ilością czerwieni. Statyczność i piękne barwy, wspomagane przez świetnie dobraną ścieżkę dźwiękową, wywarły na mnie imponujące wrażenie. Na szczęście reżyser nie popsuł ich czerstwymi dialogami. Generalnie w "Only God Forgives" mówi się bardzo mało lub nawet wcale. Chociaż kocham dialogi Quentina Tarantino to muszę przyznać, że wcale nie byłem zawiedziony ilością słów wypowiedzianych w filmie. Refn sprawił, że nie pada ani jedno niepotrzebne zdanie i przez to widać bardzo mocno wpływ "Valhalla Rising", w którym dialogi zostały okrojone w maksymalnym stopniu. Słyszałem również zarzuty, że "Only God Forgives" jawnie epatuje tzw. brutalną przemocą. Chociaż dawno nie widziałem, aby główny bohater (a szczególnie taki piękny heros jak Gosling) zebrał tak ciężki wpierdol, to jednak jestem trochę rozczarowany, ponieważ w kwestii brutalności uświadczyłem nihil novi.
źródło: http://movies.yahoo.com
Jeśli chodzi o popisy aktorskie to znaleźli się tacy, co hejtowali Ryana Goslinga za rolę Juliana. Że niby po prostu jest i nic nie robi, że niby jeszcze bardziej milcząca kopia samego siebie z "Drive" itp. W mojej opinii oszczędną grą aktorską Gosling świetnie wpasował się minimalistyczny klimat "Only God Forgives". Niełatwo zagrać postać skazaną na porażkę i odczuwającą nieuchronność swojego losu. Dla mnie spisał się wybornie, toteż hejtować jego wysiłków nie mam najmniejszego zamiaru. Bardzo dobrą kreację stworzył Vithaya Pansringarm. Ma w sobie jakąś magnetyczną siłę, która sprawiała, że chciałem po prostu widzieć Changa na ekranie. Jednakże największe oklaski należą się Kristinie Scott Thomas. Crystal to zarazem fascynująca, ale jednocześnie wysoce odpychająca postać, która przyciąga uwagę widza. Świetnie napisana i zagrana rola – tutaj brawa zarówno dla Refna jak i samej aktorki. Oprócz tego warto jeszcze odnotować całkiem przyzwoite występy aktorów takich jak Tom Burke, Byron Gibson (Byron) czy też uroczej Yayaying Rhatha Phongam (Mai).
źródło: http://movies.yahoo.com
"Only God Forgives" jest filmem co najmniej dziwnym, swoistym ewenementem na miarę "Valhalla Rising". Ogromne brawa dla Refna, że postarał się bardziej i nie nakręcił tajskiej wersji "Drive". Chociaż jest to kino dalekie od hollywoodzkich standardów to trafia do mnie jego urok, objawiający się w szczególności poprzez wizualną doskonałość. Mam świadomość, że większość odrzuci raczej ciężka forma, ale moim zdaniem, jeśli lubicie ambitniejsze filmy, to naprawdę warto zapoznać się z "Only God Forgives". Jeśli chodzi o ocenę to dwie gwiazdki można wystawić Cage'owi za "Bangkok Dangerous". Zaraz po wyjściu z kina byłem gotów dać 7/10, ale po namyśle postanowiłem podnieść ocenę. Polecam!
źródło: http://movies.yahoo.com
Ocena: 8/10.

Na sam koniec wielkie propsy dla krakowskiego kina Mikro (ul. Lea 5). Po pierwsze za cenę biletu (10 PLN w poniedziałek dla wszystkich), po drugie za klimat i brak gimbusów z popcornem oraz colą, a po trzecie za plakaty filmowe, które można sobie zabrać do domu za friko. Jak na razie najlepsze miejsce do spokojnego oglądania filmów w Krakowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz