czwartek, 27 czerwca 2013

"Payback"


Czasem bywa tak, że zajebistość filmu widać już od pierwszej sceny. Niestety ku mojemu ubolewaniu we współczesnej kinematografii tego rodzaju zjawisko ma miejsce coraz rzadziej. Sequele, prequele oraz rebooty poza tym, że nie niosą ze sobą praktycznie nic oryginalnego, to na dodatek oferują rozrywkę jakby ugrzecznioną i pozbawioną pazura krwawej przemocy. Oczywiście w oceanie powszechnej miałkości zdarzają się chwalebne wyjątki – wystarczy przytoczyć geniusz objawiony w "Dreddzie" z Karlem Urbanem w roli głównej. Feeria pięknej przemocy, pozbawiona zbędnego pierdolenia w dialogach, chwyciła mnie za serce. Bezkompromisowy Sędzia przypomniał mi innego wykutego ze skali herosa, który również nie miał litości dla przeciwników, aczkolwiek nie działał w futurystycznej otoczce. Mianowicie chodzi mi o Portera, głównego bohatera "Payback" w reżyserii Briana Helgelanda. Pamiętam, że od pierwszego obejrzenia zakochałem się w tej produkcji i mimo że widziałem setki innych filmów nadal ubóstwiam "Godzinę zemsty" (jak zgrabnie przetłumaczono angielski tytuł). Na samym końcu znajdziecie bonusowy akapit, w którym dokonałem porównania wersji książkowej i filmowej.
źródło: http://www.impawards.com
"Payback" to niezbyt skomplikowana, a można nawet powiedzieć prosta historia. Porter (Mel Gibson) to zawodowy złodziej, bardzo dobry w swoim fachu. Razem z kumplem Valem (Gregg Henry) planują kolejny skok mający przynieść im pół miliona USD. Akcja przebiega pomyślnie, aczkolwiek problemy pojawiają się wraz z podziałem łupów. Okazuje się, że Val zadłużył się w Syndykacie na kwotę 130 tysięcy USD, natomiast skok przynosi naszym bohaterom jedynie 140 tysięcy. Postanawia zatem wykończyć Portera i zgarnąć jego dolę, aby ujść z życiem z rąk bezwzględnej organizacji przestępczej. Pech sprawia, że to małżonka (Deborah Kara Unger) głównego bohatera staje się jego Nemezis, a on sam ląduje z dwoma kulami w plecach w rynsztoku. Jednak jak pisałem we wstępie jest to heros wykuty ze stali i postrzały w plery nie robią na nim wrażenia. Po jakimś czasie Porter wraca do miasta by odzyskać należne mu 70 tysięcy USD.
źródło: http://www.fandango.com
"Payback" ma świetny klimat, który mocno uderza widza już od pierwszych minut. Miasto, w którym rozgrywa się akcja filmu, wydaje się wyjątkowo zimne i nieprzyjazne. Zdjęcia kręcono w Chicago i dzięki wykorzystaniu świetnych filtrów efekt jest naprawdę powalający. Metropolia to w zasadzie siedlisko zbrodni, w którym nie ma ani jednej pozytywnej postaci bez skazy. Wystarczy rzucić okiem na parę głównych bohaterów: Porter to zawodowy złodziej, natomiast jego towarzyszka Rosie jest ekskluzywną prostytutką. Na ulicach, jak śnieg z nieba, sypie się heroina i koks, brudni policjanci zajmują się nakładaniem podatków, stręczycielstwem i hazardem, a nad wszystkim czuwa wszechwładny Syndykat. Brian Helgeland, który odpowiadał również za scenariusz na podstawie książki Donalda E. Westlake'a, zarysował wyjątkowo pesymistyczną wizję współczesnej metropolii. W zasadzie ze względu na wymowę mógłbym uznać "Payback" za coś rodzaju kina neo-noir o wysokim poziomie brutalności. Akurat w tym przypadku prostota fabuły jest ogromną zaletą. Moim zdaniem wprowadzenie udziwnień i twistów wypadło bardzo sztucznie i kompletnie nie pasowało do pokroju bohatera jakim jest Porter.
źródło: http://www.fandango.com
A jakiż jest ów Porter? Na pewno nie jest to krystalicznie czysty heros i wzór wszelkich cnót oraz dobroci. Jak wspominałem powyżej trudni się zawodowo złodziejstwem. Niewiele wiadomo o jego przeszłości: z filmu dowiadujemy się jedynie, że był kiedyś w US Marine Corps. Nikt nie wie nawet jak nasz bohater ma na imię. Niemniej wyznaje swoisty kodeks honorowy i twarde zasady: nie chce odzyskać więcej pieniędzy niż mu się należy, ale dla 70 tysięcy USD jest gotów zrobić niemal wszystko. Oglądamy zatem jak bezlitosny i pozbawiony skrupułów Porter wspina mozolnie na szczyt po szczeblach przestępczej organizacji zaczynając od ulicznych dealerów. A że droga usłana różami nie jest i trup ściele się gęsto chyba dodawać nie trzeba. Z pewnością jest to jedna z najlepszych ról w dorobku Mela Gibsona, możliwe nawet, że dorównująca Mad Maxowi czy Riggsowi z "Zabójczej broni". Bardzo fajnie wypadła także Maria Bello w roli bardzo drogiej dziwki Rosie i tym sposobem omówiliśmy najbardziej pozytywne postacie w filmie. Po stronie zła jest ciekawie, ponieważ do "Payback" zaangażowano rzeszę bardzo dobrych aktorów. Najwięcej do czynienia mamy oczywiście z Greggiem Henrym, który wcielił się odpychającego sadomasochistę Vala Resnicka. Świetna kreacja, która potrafi zafascynować widza. Obracając się obszarze sado-maso nie można zapomnieć o Lucy Liu (Pearl), dzielnie partycypującej w chorych zabawach Vala. Między tym duetem zaistniała najprawdziwsza ekranowa chemia. Ponadto dostajemy dosyć zabawny duet brudnych gliniarzy – Bill Duke (Det. Hicks) oraz Jack Conley (Det. Leary), którzy od czasu do czasu prześladują Portera. Fajne role zagrali również członkowie Syndykatu/Klanu: David Paymer (Stegman), William Devane (Carter), James Coburn (Fairfax) czy też Kris Kristofferson (Bronson). Jednak moim największym faworytem jest człowiek, który urodził się by grać Lucypera, czyli John Glover (Phil). Żywię do niego ogromny sentyment za taką właśnie rolę w serialu "Brimstone" i dlatego zawsze cieszę się, gdy widzę go na ekranie. Podsumowując wyczyny aktorskie można śmiało stwierdzić, że w "Payback" nie ma ani jednego słabszego występu.
źródło: http://www.fandango.com
Najbardziej w "Payback" podoba mi się klimat oraz uczynienie głównym bohaterem człowieka, który kompletnie nie nadaje się na wzór do naśladowania na potrzeby wypracowań rodem z gimbazy. Zabieg śmiały, który zawsze docenię, ponieważ od dawna mam już dość szlachetnych, nieskazitelnych postaci. Film Helgelanda jest także wyjątkowy, ponieważ mimo iż oglądałem go niezliczoną ilość razy i znam historię Portera niemal na pamięć, to każda następna projekcja sprawia mi ogromną frajdę. "Payback" to prosta i brutalna historia, która w dzisiejszych czasach wydaje się naprawdę świeżym powiewem najlepszych kinowych wzorców z lat 70-tych. Naprawdę warto!

Ocena: 8/10.

źródło: http://www.fandango.com

Na sam koniec kilka słów odnośnie książki Donalda E. Westlake'a, na podstawie której powstał film. Po pierwsze spore zamieszanie jest już z autorem i tytułem. Pisarz opublikował ją bowiem pod pseudonimem Richard Stark jako "Point Blank", ale jest także znana jako "Hunter". Całkiem zabawne, ponieważ gdy trzymałem ją w rękach myślałem, że to jakiś wałek ze strony Biblioteki Jagiellońskiej. Generalnie filmowa ekranizacja jest dosyć wierna oryginałowi, a główne różnice pozwoliłem sobie wypunktować poniżej:
  • zmieniono nazwiska lub imiona niektórych bohaterów (np. książkowy Parker to filmowy Porter) oraz kolor włosów Rose (z rudego na blond),
  • w książce główny bohater jest o wiele bardziej brutalny, w szczególności wobec kobiet (nagminne nazywanie przedstawicielek płci pięknej dziwkami, bicie, mordowanie bez mrugnięcia okiem, a nawet profanacja zwłok),
  • w filmie znacznie rozbudowano wątki niektórych postaci (Rose, Det. Hicks, Det. Leary),
  • w książce całkowicie inny jest skok, po którym zdradzono Parkera,
  • książka kończy się inaczej niż film – aczkolwiek istnieje jeszcze wersja reżyserska z innym zakończeniem, której okazji obejrzeć jeszcze nie miałem,
  • książkowa Pearl zdecydowanie nie jest Azjatką,
  • książka wydaje się być o wiele bardziej brutalna i krwawa niż wersja filmowa.

"Point Blank" to dosyć interesująca lektura, która z uwagi na moment powstania (1962) zaskakuje czytelnika brutalnością i wizją totalnie skorumpowanego, brudnego świata. "Payback" nakręcono wyraźnie zgodnie z duchem oryginału i nawet inne zakończenie wcale nie razi, ponieważ jest w stylu książkowego Parkera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz