Czasem bywa tak, że
zajebistość filmu widać już od pierwszej sceny. Niestety ku
mojemu ubolewaniu we współczesnej kinematografii tego rodzaju
zjawisko ma miejsce coraz rzadziej. Sequele, prequele oraz rebooty
poza tym, że nie niosą ze sobą praktycznie nic oryginalnego, to na
dodatek oferują rozrywkę jakby ugrzecznioną i pozbawioną pazura
krwawej przemocy. Oczywiście w oceanie powszechnej miałkości
zdarzają się chwalebne wyjątki – wystarczy przytoczyć geniusz
objawiony w "Dreddzie" z Karlem Urbanem w roli głównej. Feeria
pięknej przemocy, pozbawiona zbędnego pierdolenia w dialogach,
chwyciła mnie za serce. Bezkompromisowy Sędzia przypomniał mi
innego wykutego ze skali herosa, który również nie miał litości
dla przeciwników, aczkolwiek nie działał w futurystycznej otoczce.
Mianowicie chodzi mi o Portera, głównego bohatera "Payback" w
reżyserii Briana Helgelanda. Pamiętam, że od pierwszego obejrzenia
zakochałem się w tej produkcji i mimo że widziałem setki innych
filmów nadal ubóstwiam "Godzinę zemsty" (jak zgrabnie
przetłumaczono angielski tytuł). Na samym końcu znajdziecie
bonusowy akapit, w którym dokonałem porównania wersji książkowej
i filmowej.
źródło: http://www.impawards.com |
"Payback" to niezbyt
skomplikowana, a można nawet powiedzieć prosta historia. Porter
(Mel Gibson) to zawodowy złodziej, bardzo dobry w swoim fachu. Razem
z kumplem Valem (Gregg Henry) planują kolejny skok mający przynieść
im pół miliona USD. Akcja przebiega pomyślnie, aczkolwiek problemy
pojawiają się wraz z podziałem łupów. Okazuje się, że Val
zadłużył się w Syndykacie na kwotę 130 tysięcy USD, natomiast
skok przynosi naszym bohaterom jedynie 140 tysięcy. Postanawia zatem
wykończyć Portera i zgarnąć jego dolę, aby ujść z życiem z
rąk bezwzględnej organizacji przestępczej. Pech sprawia, że to
małżonka (Deborah Kara Unger) głównego bohatera staje się jego
Nemezis, a on sam ląduje z dwoma kulami w plecach w rynsztoku.
Jednak jak pisałem we wstępie jest to heros wykuty ze stali i
postrzały w plery nie robią na nim wrażenia. Po jakimś czasie
Porter wraca do miasta by odzyskać należne mu 70 tysięcy USD.
źródło: http://www.fandango.com |
"Payback" ma świetny
klimat, który mocno uderza widza już od pierwszych minut. Miasto, w
którym rozgrywa się akcja filmu, wydaje się wyjątkowo zimne i
nieprzyjazne. Zdjęcia kręcono w Chicago i dzięki wykorzystaniu
świetnych filtrów efekt jest naprawdę powalający. Metropolia to w
zasadzie siedlisko zbrodni, w którym nie ma ani jednej pozytywnej
postaci bez skazy. Wystarczy rzucić okiem na parę głównych
bohaterów: Porter to zawodowy złodziej, natomiast jego towarzyszka
Rosie jest ekskluzywną prostytutką. Na ulicach, jak śnieg z nieba,
sypie się heroina i koks, brudni policjanci zajmują się
nakładaniem podatków, stręczycielstwem i hazardem, a nad wszystkim
czuwa wszechwładny Syndykat. Brian Helgeland, który odpowiadał
również za scenariusz na podstawie książki Donalda E. Westlake'a,
zarysował wyjątkowo pesymistyczną wizję współczesnej
metropolii. W zasadzie ze względu na wymowę mógłbym uznać "Payback" za coś rodzaju kina neo-noir o wysokim poziomie
brutalności. Akurat w tym przypadku prostota fabuły jest ogromną
zaletą. Moim zdaniem wprowadzenie udziwnień i twistów wypadło
bardzo sztucznie i kompletnie nie pasowało do pokroju bohatera jakim
jest Porter.
źródło: http://www.fandango.com |
A jakiż jest ów Porter?
Na pewno nie jest to krystalicznie czysty heros i wzór wszelkich
cnót oraz dobroci. Jak wspominałem powyżej trudni się zawodowo
złodziejstwem. Niewiele wiadomo o jego przeszłości: z filmu
dowiadujemy się jedynie, że był kiedyś w US Marine Corps. Nikt
nie wie nawet jak nasz bohater ma na imię. Niemniej wyznaje swoisty
kodeks honorowy i twarde zasady: nie chce odzyskać więcej pieniędzy
niż mu się należy, ale dla 70 tysięcy USD jest gotów zrobić
niemal wszystko. Oglądamy zatem jak bezlitosny i pozbawiony
skrupułów Porter wspina mozolnie na szczyt po szczeblach
przestępczej organizacji zaczynając od ulicznych dealerów. A że
droga usłana różami nie jest i trup ściele się gęsto chyba
dodawać nie trzeba. Z pewnością jest to jedna z najlepszych ról w
dorobku Mela Gibsona, możliwe nawet, że dorównująca Mad Maxowi
czy Riggsowi z "Zabójczej broni". Bardzo fajnie wypadła także
Maria Bello w roli bardzo drogiej dziwki Rosie i tym sposobem
omówiliśmy najbardziej pozytywne postacie w filmie. Po stronie zła
jest ciekawie, ponieważ do "Payback" zaangażowano rzeszę
bardzo dobrych aktorów. Najwięcej do czynienia mamy oczywiście z
Greggiem Henrym, który wcielił się odpychającego sadomasochistę
Vala Resnicka. Świetna kreacja, która potrafi zafascynować widza.
Obracając się obszarze sado-maso nie można zapomnieć o Lucy Liu
(Pearl), dzielnie partycypującej w chorych zabawach Vala. Między
tym duetem zaistniała najprawdziwsza ekranowa chemia. Ponadto
dostajemy dosyć zabawny duet brudnych gliniarzy – Bill Duke (Det.
Hicks) oraz Jack Conley (Det. Leary), którzy od czasu do czasu
prześladują Portera. Fajne role zagrali również członkowie
Syndykatu/Klanu: David Paymer (Stegman), William Devane (Carter),
James Coburn (Fairfax) czy też Kris Kristofferson (Bronson). Jednak
moim największym faworytem jest człowiek, który urodził się by
grać Lucypera, czyli John Glover (Phil). Żywię do niego ogromny
sentyment za taką właśnie rolę w serialu "Brimstone" i
dlatego zawsze cieszę się, gdy widzę go na ekranie. Podsumowując
wyczyny aktorskie można śmiało stwierdzić, że w "Payback"
nie ma ani jednego słabszego występu.
źródło: http://www.fandango.com |
Najbardziej w "Payback"
podoba mi się klimat oraz uczynienie głównym bohaterem człowieka,
który kompletnie nie nadaje się na wzór do naśladowania na
potrzeby wypracowań rodem z gimbazy. Zabieg śmiały, który zawsze
docenię, ponieważ od dawna mam już dość szlachetnych,
nieskazitelnych postaci. Film Helgelanda jest także wyjątkowy,
ponieważ mimo iż oglądałem go niezliczoną ilość razy i znam
historię Portera niemal na pamięć, to każda następna projekcja
sprawia mi ogromną frajdę. "Payback" to prosta i brutalna
historia, która w dzisiejszych czasach wydaje się naprawdę świeżym
powiewem najlepszych kinowych wzorców z lat 70-tych. Naprawdę
warto!
Ocena: 8/10.
źródło: http://www.fandango.com |
Na
sam koniec kilka słów odnośnie książki Donalda E. Westlake'a, na
podstawie której powstał film. Po pierwsze spore zamieszanie jest
już z autorem i tytułem. Pisarz opublikował ją bowiem pod
pseudonimem Richard Stark jako "Point Blank", ale jest także
znana jako "Hunter". Całkiem zabawne, ponieważ gdy trzymałem
ją w rękach myślałem, że to jakiś wałek ze strony Biblioteki
Jagiellońskiej. Generalnie filmowa ekranizacja jest dosyć wierna
oryginałowi, a główne różnice pozwoliłem sobie wypunktować
poniżej:
- zmieniono nazwiska lub imiona niektórych bohaterów (np. książkowy Parker to filmowy Porter) oraz kolor włosów Rose (z rudego na blond),
- w książce główny bohater jest o wiele bardziej brutalny, w szczególności wobec kobiet (nagminne nazywanie przedstawicielek płci pięknej dziwkami, bicie, mordowanie bez mrugnięcia okiem, a nawet profanacja zwłok),
- w filmie znacznie rozbudowano wątki niektórych postaci (Rose, Det. Hicks, Det. Leary),
- w książce całkowicie inny jest skok, po którym zdradzono Parkera,
- książka kończy się inaczej niż film – aczkolwiek istnieje jeszcze wersja reżyserska z innym zakończeniem, której okazji obejrzeć jeszcze nie miałem,
- książkowa Pearl zdecydowanie nie jest Azjatką,
- książka wydaje się być o wiele bardziej brutalna i krwawa niż wersja filmowa.
"Point
Blank" to dosyć interesująca lektura, która z uwagi na moment
powstania (1962) zaskakuje czytelnika brutalnością i wizją
totalnie skorumpowanego, brudnego świata. "Payback" nakręcono
wyraźnie zgodnie z duchem oryginału i nawet inne zakończenie wcale
nie razi, ponieważ jest w stylu książkowego Parkera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz