środa, 19 czerwca 2013

"Oblivion"

Pewnego dnia, zapewne kompletnie z nudów, postanowiłem obejrzeć trailer "Oblivion". Zwykle tego nie robię, ponieważ już nie raz i nie dwa fatalnie przejechałem się na epickich zapowiedziach. Dziwię się naprawdę niektórym ludziom, że oglądają po 150 wersji trailera i się tym bezgranicznie podniecają. Niemniej wspomniany wyżej tytuł zaintrygował mnie znacznie, ponieważ w kilkunastu scenach nie dostrzegłem śladów wszechobecnego ostatnio w science fiction lewactwa (vide "Elysium") ani wielkich robotów (vide "Pacific Rim"). Nawet jakieś w miarę pozytywne wyobrażanie wykiełkowało i to pomimo zaangażowania do głównej roli ultra-scjentologa Toma Cruise'a. Warto zauważyć, że trailer nie wyglądał również tak mega-chujowo-komputerowo jak "After Earth". Nie wiem czemu produkcję z Willem Smithem i jego pierworodnym objęła patronatem TVP i jeszcze się tym bezczelnie chełpi. Swoją drogą wszyscy wiemy, że hajs się musi zgadzać,więc nie wiem kto i dlaczego dał tyle monet upadłemu Shyamalanowi? Wracając do "Obliviona" to pierwszy zgrzyt pojawił się przy okazji tłumaczenia. Jako wielki fan czwartej części The Elder Scrolls (de facto nie mającej nic wspólnego z filmem) liczyłem na trochę inne słowo niż "Niepamięć". Aczkolwiek po projekcji muszę stwierdzić, że polska wersja doskonale oddaje sens anglojęzycznej.
Plakat nawet zachęcający...
(źródło: http://www.impawards.com/)
Co zatem przynosi "Oblivion" pod względem fabularnym? Otóż w czasie okrutnej wojny z obcymi najeźdźcami Ziemia uległa atomowej zagładzie. Większość planety została skażona, ale istnieje kilka miejsc wolnych od promieniowania. Weteran ostatniego konfliktu Jack (Tom Cruise) wraz z Victorią (Andrea Riseborough) pozostaje na Ziemi jako jeden z wielu zespołów nadzorujących wydobycie resztek surowców. Ziemianie zasiedlili nową planetę, ale postanowili do końca wykorzystać potencjał macierzystej. Niemniej na powierzchni czai się niebezpieczeństwo w postaci niedobitków kosmicznych najeźdźców, którzy ustawicznie sabotują wydobycie i niszczą drony. Z czasem Jackiem zaczynają jednakże targać wspomnienia oraz wątpliwości kim naprawdę jest i jaki jest cel jego misji.
źródło: http://www.oblivionmovie2013.com
Mimo, że oglądałem "Oblivion" w bardzo miłym towarzystwie, to od samego początku miałem bardzo negatywne uczucia. Już od pierwszych minut uderzyło mnie uczucie mega-wtórności. Po raz kolejny film zaczyna się bowiem od czerstwego voice-over głównego bohatera. Ileż to jeszcze razy będę zmuszany do słuchania takiego smutnego pierdolenia? Dajcież wreszcie spokój i zapodajcie mi napisy. Ale to wcale nie jest jeszcze najgorsze. Najbardziej irytuje fakt, że "Oblivion" składa się prawie wyłącznie z samych wyświechtanych klisz. Co rusz miałem ochotę powiedzieć „zaraz, zaraz przecież gdzieś to już widziałem”. Główny pomysł na rozwiązanie wątku fabularnego został bezpardonowo zerżnięty z interesującego „Moon”, a właściwy finał przypomina zakończenie „Dnia Niepodległości”. Do tego zadajmy sobie gruntowne pytanie: co wyzwala w naszym bohaterze rozmyślania nad przeszłością? Oczywiście, tak jak w "Fahrenheit 451" oraz "Equilibrium", lektura książki! Naprawdę bardzo oryginalnie. Pod względem technologicznym też panuje nihil novi. Pojazdy przypominają mi trochę "Raport mniejszości" lub "AI", boty kojarzą się ze "Star Wars", natomiast wygląd głównego oponenta to jakby hybryda maszyny dowodzącej z ostatniej części "Matrixa" z Hal 9000 z "Odysei kosmicznej 2001". Jedyne co mi się naprawdę spodobało to niektóre wieże, które ulokowano w chmurach (choć można i tu się czepiać, że inspirowane mocno "Star Wars") oraz plenery, które są naprawdę ładne, mimo że Ziemię zniszczono bronią atomową. Jednakże te dwa jasne punkty nie są w stanie zmienić ogólnego odbioru "Oblivion", który można porównać do bezdennej czarnej dziury.
źródło: http://www.oblivionmovie2013.com
"Oblivion" mogło uratować doskonałe aktorstwo odtwórców głównych postaci, podparte heroicznym trudem aktorów drugoplanowych. Niestety takież zjawisko nie wystąpiło, ponieważ z jednej strony postacie są sztampowe, a z drugiej większości obsady najzwyczajniej w świecie się nie chciało chcieć. We wstępie pisałem, że nie jestem fanem Toma Cruise'a, aczkolwiek potrafię docenić jego dobre kreacje (vide gejowski epos "Top Gun" czy zabawne "Tropic Thunder"). W tym przypadku Cruise nie wyróżnia się jakoś specjalnie, kilka razy uśmiecha się w swoim stylu i generalnie jest taki sam jak zawsze. Niezbyt dobrze to świadczy o jego wysiłku, ale przez cały film miałem głęboko w dupie jaki los spotka jego bohatera. Taki sam zarzut dotyczy również pojawiającego się w kilku scenach Morgana Freemana (Beech), który w zasadzie nic nie wnosi. Ot, po prostu jest, na dodatek dokładnie taki sam jak w każdym innym filmie. Olga Kurylenko w roli Julii wypada raczej miałko, czyli też w zasadzie jak zwykle. Obsadę uzupełnia także znany z "Gry o tron" Nikolaj Coster-Waldau (Sykes), ale nie wnosi nic szczególnego. Jedyną kreacją godną mojej uwagi była natomiast rola mało znanej dotychczas Andrei Riseborough, która wcieliła się w pozbawioną uczuć Victorię. Naprawdę dobra rola, dla której warto było cierpieć przez cały "Oblivion". Mam nadzieję, że będę miał okazję jeszcze nieraz zobaczyć na ekranie pannę Riseborough, ponieważ dostrzegam w niej spory potencjał. Poza tym trzeba dodać, że jej wygląd cieszy moje oko niezmiernie.
źródło: http://www.oblivionmovie2013.com
Zasadniczo nie żałuję czasu straconego na "Oblivion", czego może nie odzwierciedla wystawiona poniżej ocena. Moje uwielbienie dla science fiction zmusza mnie do oglądania niemal każdej produkcji z tego gatunku. Dzieło Josepha Kosinskiego niestety nie wyróżnia się niczym poza wtórnością oraz całkiem fajną rolą Andrei Riseborough. To zdecydowanie za mało, aby film mógł zdobyć rząd dusz, niemniej pod pewnymi względami jest całkiem solidny. Możliwe, że osobom, które nie dostrzegą w nim tylu wtórnych rozwiązań, "Oblivion" będzie się nawet podobał, jednakże ja widziałem za dużo kina, aby się nim jarać.
źródło: http://www.oblivionmovie2013.com
Ocena: 3/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz