środa, 15 stycznia 2020

"Star Wars: Episode IX - The Rise of Skywalker" (2019)

Confronting fear is the destiny of a Jedi. Your destiny.

Ponieważ przeważnie zachowuję się poważnie i lubię kończyć, to co zacząłem (pozdro Leszek Miller), więc po prostu nie mogłem odpuścić finalnej części ostatniej trylogii. I nie zląkłem się nawet w obliczu fatalnych recenzji "Star Wars: Episode IX – The Rise of Skywalker", a także podejścia niektórych znajomych, którzy położyli przysłowiowego chuja na najnowsze dzieło J.J. Abramsa. Ja po prostu musiałem się wreszcie dowiedzieć w jaki sposób skończy się przygoda rozpoczęta na nowo w 2015 roku! I chociaż ostatnie filmy spod znaku "Star Wars" nie napawały mnie przesadnym optymizmem (choćby borykający się z problemami produkcyjnymi raczej średni "Solo: A Star Wars Story"), to ciekawość jest naprawdę potężną i fascynującą siłą. Zważywszy na dodatek, że "The Last Jedi" pozostawił po sobie spuściznę wielu pytań i wątpliwości, to dwuletnie wyczekiwanie stało się prawdziwą katorgą! Ponieważ jesteśmy już świeżutko po ogłoszeniu nominacji oscarowych, to wspomnę jeszcze, że "The Rise of Skywalker" dostał trzy: oryginalna ścieżka dźwiękowa (w pełni zasłużenie), efekty specjalne i montaż dźwięku. Tym razem na arenę kinematograficznej walki wybraliśmy epicką do granic salę krakowskiego Kina Kijów, która w wigilię Sylwestra zapełniła się jedynie w przygnębiających około 10%.
TM & © Lucasfilm Ltd.
Tym razem fabuła przekroczyła chyba wszelkie poznane przez ludzkość granice absurdu i nonsensu. Prawie 40 lat po swojej spektakularnej śmierci Imperator Palpatine (Ian McDiarmid) postanowił nagle ożyć wypuszczając na miasto wiadomość, iż planuje wszystko rozpierdolić w drobny mak za pomocą epickiej floty, która kosmicznym kulom się nie kłania. Ponieważ włodarze faszystowsko-militarystycznego Najwyższego Porządku nie do końca wiedzą czy groźby najpotężniejszego lorda Sithów dotyczą również ich wesołej organizacji, Kylo Ren (Adam Driver) wyrusza w nieznane rubieże galaktyki w poszukiwaniu Exogal, mitycznej ojczyzny Sithów. Tymczasem Rey (Daisy Ridley) kontynuuje przyspieszony kurs Jedi, ale wskutek jasnego przekazu Imperatora również siły Ruchu Oporu postanawiają sprawdzić czy stary wróg rzeczywiście powrócił do gry.
TM & © Lucasfilm Ltd.
Oglądając "The Rise of Skywalker" długimi momentami czułem się jak na seansie jakichś "Avengersów" (i to nie jest zaleta). Akcja toczyła się w tak zawrotnym tempie, że po dwóch tygodniach od seansu nie jestem w stanie przypomnieć sobie większości mniej lub bardziej absurdalnych, ekranowych wydarzeń. Im dalej w film, tym bardziej ogarniało mnie poczucie bezsilności i frustracji, a mantry typu O ja pierdolę!, Kurwa, czy to się dzieje naprawdę? lub J.J., jak ty mogłeś wszystko tak spierdolić? wyrywały się coraz częściej z moich ust. Kuriozów jest tutaj niestety cała masa: od nonsensownej sceny leczenia pustynnego węża (czyżby czerw z "Diuny"?) przez odwiedzanie tysięcy niepotrzebnych nikomu planet w poszukiwaniu magicznych artefaktów Sithów po absurdalny desant konnicy na pokładzie gwiezdnego niszczyciela. Swoją drogą technika musiała pójść naprawdę do przodu, skoro na każdym okręcie Ostatecznego Porządku zamontowano działo do niszczenia planet. Ponadto pojawia się kompletnie nieuzasadniony niczym innym niż poprawność polityczna i całkowicie nic nie wnoszący do akcji wątek homoseksualnych bohaterów (nie krytykuję oczywiście ze względów ideologicznych, lecz z powodu sztuczności i zbędności tej sceny). Fabuła niby wyjaśnia wreszcie pewne kluczowe kwestie (np. pochodzenie Rey i Snoke’a), ale pozostawia całą masę istotnych tematów bez żadnego sensownego wytłumaczenia. Z góry przepraszam za spoilery, ale w tym miejscu po prostu muszę zadać parę pytań, na które nie otrzymałem odpowiedzi:
  • W jaki sposób Imperator przeżył eksplozję drugiej Gwiazdy Śmierci (chociaż w sumie odkąd dowiedziałem się, że Darth Maul żyje, nie uwierzę już w żaden ekranowy zgon)?
  • Dlaczego eksplozję drugiej Gwiazdy Śmierci przetrwała tajna komnata?
  • W jaki sposób, kiedy i gdzie dokładnie została zbudowana flota Ostatecznego Porządku? Skąd rekrutowano załogi okrętów?
  • W jaki sposób Kylo Ren opuścił księżyc Endora?
  • Od kiedy gen. Pryde (Richard E. Grant) jest przełożonym gen. Huxa (Domhnall Gleeson)?
  • Jaki jest związek Finna (John Boyega) i mocy?
  • Dlaczego Imperator wyznaczył dokładny termin uderzenia floty zamiast wykorzystać przewagę zaskoczenia i zaatakować znienacka?
TM & © Lucasfilm Ltd.
Takich pytań można mnożyć dziesiątki, a może nawet setki. Podobnie irytuje natrętny i ordynarny fan service (przykładowo Chewbacca dostaje wreszcie pierdolony medal za zasługi sprzed czterdziestu lat), ale może przejdźmy do tych kilku małych rzeczy, które J.J. Abramsowi się o dziwo udały. Na pierwszy rzut idą oczywiście przeważnie doskonałe i bezbłędne efekty specjalne (przykładowo ogromne fale na księżycu Endora z wrakiem drugiej Gwiazdy Śmierci), które zrobiły na mnie naprawdę dobre wrażenie. Choreografie walk na miecze świetlne również wypadły na ekranie olśniewająco, to samo można powiedzieć o lokacjach i kostiumach (np. stylówka Zorii Bliss). Duże wrażenie zrobiły na mnie przede wszystkim wszystkie sceny z Imperatorem oraz jego armią Sithów. Twórcom filmu udało się zbudować niezwykłą grozę i niepokój w tajemniczej kryjówce Palpatine’a, chociaż tron kojarzy się zdecydowanie z popularnym serialem HBO. Chyba największą zaletą "The Rise of Skywalker", i jedynym elementem nawiązującym poziomem do oryginalnej trylogii, jest ścieżka dźwiękowa autorstwa niezawodnego Johna Williamsa. Mimo 88 lat na karku amerykański kompozytor po raz kolejny pokazał prawdziwą klasę, tworząc perełki jak choćby utwór ilustrujący dachową konwersację Poe (Oscar Isaac) i Zorii (Keri Russell).

TM & © Lucasfilm Ltd.
Akapit o aktorstwie i postaciach mógłbym w sumie przekopiować z recenzji poprzedniej części. Zarówno Adam Driver, jak i Daisy Ridley w dalszym ciągu grają to samo, więc ciężko pochwalić któreś z nich. Dodatkowo scenarzyści w irytujący sposób poszerzając zakres nowych mocy Rey (m.in. ręce, które leczą oraz siłowanie się na statki kosmiczne) zmienili tę postać w niemal über-Jedi, która potrafi wszystko. Oscar Isaac (Poe) i John Boyega (Finn) są w miarę w porządku, ale zdecydowanie bez szału. Z wiadomych względów rola Carrie Fisher (Leia) została zredukowana do resztek skrawanych z dostępnych materiałów, a Mark Hamill wraca jedynie chwilami w postaci ducha Mocy. Warto odnotować niezły powrót Billy’ego Dee Williamsa do roli Lando, ale przy okazji można się spytać gdzie była ta fajna postać przez te wszystkie lata i dwie poprzednie części? W porównaniu do pozostałych filmów rola Domhnalla Gleesona (gen. Hux) została zredukowana do absurdalnego wręcz minimum. Jedyna wypływająca z tego korzyść to pojawienie się intrygującej postaci gen. Pryde’a, w którego wcielił się Richard E. Grant. Z największych plusów należy wyróżnić znakomity powrót Iana McDiarmida do roli Imperatora oraz krótki, acz zapadający w pamięć, występ Keri Russell (Zorii Bliss).
TM & © Lucasfilm Ltd.
Przede wszystkim w "The Rise of Skywalker" brakuje nieuchwytnego pierwiastka, czegoś co potrafi sprawić (z wyjątkiem świetnej muzyki Johna Williamsa), że od razu czujemy, iż jest to jedna z TYCH wielkich, uniwersalnych produkcji opowiadających o odwiecznej walce dobra i zła. Film J.J. Abramsa w takiej formie można spokojnie uznać, za jeden z mniej znaczących wytworów uniwersum "Star Wars", a nie epickie uwieńczenie całej trylogii! Osobiście uważam, że jest to największe, obok finału "Gry o tron", rozczarowanie 2019 roku (oczywiście nie liczę "Avengers: Endgame", ponieważ i tak wiedziałem, że wspaniała redukcja herosów w "Infinity War" zostanie zaprzepaszczona). Pozostaje zadać sobie pytanie jaki cel czy idea (oprócz zarabiania monet) przyświecała nowej trylogii? Praktycznie żaden z filmów nie nawiązał poziomem do oryginalnej trójcy, a co więcej można było odnieść wrażenie, że są to ordynarne remake’i poszczególnych odsłon. Najgorsze jednak jest to, że po seansie "The Rise of Skywalker" z sentymentem zacząłem spoglądać w stronę drugiej z trylogii z przełomu stuleci… Chociaż Jar Jar Binks nie został nigdy ujawniony jako lord Sithów, to może właśnie on pociągał od początku za wszystkie sznurki…
TM & © Lucasfilm Ltd.
Ocena: 5/10.

Recenzje pozostałych filmów "Star Wars":