poniedziałek, 30 lipca 2018

"Thor: Ragnarok" (2017)


 Are you Thor, the god of hammers?

Zgodnie z obietnicą (a promise is a promise) dzisiaj na warsztat trafia trzecia część przygód nordyckiego boga burzy i piorunów, czyli "Thor: Ragnarok". Po premierze filmu wyreżyserowanego przez Taika Waititi (znanego choćby z całkiem fajnego "Hunt for the Wilderpeople") rozpoczęły się nieoczekiwane dla mnie spusty nad rzekomą wielkością tejże produkcji, a także przysłowiowe już lizanie się po fiutach znane z "Pulp Fiction". Ponieważ raczej sceptycznie podchodzę do twórczości sygnowanej logiem Marvela i mam bardzo duże zaległości w najnowszych odsłonach (po prostu po którejś tam kolejnej, bezsensownej części "The Avengers" stwierdziłem, że to po prostu pierdolę jak Pono), to postanowiłem w ramach wyjątku obejrzeć ostatniego "Thora" w zasadzie z sentymentu do mitologii nordyckiej, a następnie napisać recenzję wieńczącą całą dotychczasowa trylogię (lubię zamykać pewne rozdziały). Trailer, wzbogacony umiejętnie przez wykorzystanie utworu Immigrant Song Led Zeppelin, wywarł na mnie spore wrażenie, także zacząłem liczyć na przednią zabawę. Z drugiej jednakże strony muszę przyznać, że nie podpalałem się na końcowy sukces tak mocno jak Janusze przed mundialem (Kiełbasy do góry i golimy frajerów!).
Ⓒ 2018 MARVEL
Po czterech latach od wydarzeń przedstawionych w "Thor: The Dark World" bóg burzy (Chris Hemsworth) w wyprzedzającym uderzeniu pokonuje potężnego, acz trochę przygłupiego Surtura (głos podłożył Clancy Brown), olbrzyma a zarazem boga ognia. Po powrocie do Asgardu okazuje się, że Loki (Tom Hiddleston) postanowił tymczasowo zastąpić Odyna (Anthony Hopkins) w roli władcy. Jednakże Wszechojciec nie daje na długo zapomnieć o swoim istnieniu, szykując srogą i przewrotną niespodziankę dla swoich synów. Z odmętów zapomnienia wyłania się bowiem żądna krwawej i okrutnej zemsty, pierworodna córka Ojca Bogów, Hela (Cate Blanchett).
Ⓒ 2018 MARVEL
Na szczęście "Thor: Ragnarok" nie wypierdolił się tak spektakularnie jak reprezentacja Polski na mistrzostwach świata w Rosji. Zwycięstwo w meczu z Japonią nie pomniejsza waszej hańby, a ostatnie żenujące 10 minut tegoż spotkania przenosi naszych dumnych reprezentantów w całkowicie nowy, nieodkryty wymiar totalnej chujozy. Wracając jednakże do meritum, serię "Thora" darzyłem od samego początku estymą, ponieważ zdarzyło mi się przypadkowo urodzić w dzień poświęcony nordyckiemu bogu burzy, a na mej szyi nie raz i nie dwa zawisł Mjöllnir. Oczywiście Marvel z typową dla siebie nonszalancją podchodzi do mitologii skandynawskiej, także nie można traktować "Ragnarok" jako materiału pogłębiającego wiedzę. Z kompletnie niezrozumiałych przyczyn zamiast wykorzystać którąkolwiek z licznych bogiń, twórcy wpadli na pomysł stworzenia całkiem nowej. Hela to marvelowska wersja Hel, córki Lokiego i olbrzymki Angrbody, która władając krainą zmarłych w sposób naturalny, stanowiła uosobienie śmierci. No cóż i tak muszę przyznać, że w tego rodzaju kinematografii nie ma to większego znaczenia (bo nic go w końcu nie ma jak śpiewa Pablopavo), a ostatnia rzecz jakiej mogę się spodziewać po Marvelu to wierne odwzorowanie nordyckiego panteonu bogów i bogiń.
Ⓒ 2018 MARVEL
W "Thor: Ragnarok" fabuła mknie z prędkością bolidu Formuły 1. Nie ma przy tym większego znaczenia czy można ją oceniać jako mądrą czy głupią (raczej ta opcja jest mi bliższa), gdyż tempo jest zawrotne. Na całe szczęście w odniesieniu do poprzednich części zrezygnowano z osadzenia sporej części akcji filmu na Ziemi. Naszą rodzinną planetę odwiedzamy zatem jedynie przy okazji spotkań Thora i Lokiego z Odynem. Byłby to naprawdę spory plus, gdyby nie okazało się, że zamiast tego dostaniemy w zamian jakąś kretyńską planetę na zadupiu kosmosu, w której gladiatorskie walki urządza sobie niejaki Grandmaster (Jeff Goldblum). Od momentu, gdy główny bohater ląduje w tym przybytku, film zaczyna niebezpiecznie skręcać w klimaty "Strażników Galaktyki" (tak, dla mnie jest to wada), przez co zatraca swoją oryginalność w uniwersum Marvela. Niestety odejście od dotychczasowej formuły "Thora", które zyskało tak wielkie uznanie u widzów, u mnie wywołuje raczej niechęć i lekkie rozczarowanie. Dodatkowo, prawdziwym kindybałem w szamot, okazał się dobór kolejnego marvelowskiego bohatera partnerującemu bogu burzy (po co ktoś tam jest jeszcze potrzebny?). Od Hulka (Mark Ruffalo) gorszy byłby jedynie kompletnie bezużyteczny Hawkeye. Z uwagi na poprzednie części trudno przyczepić się do faktu, że obecna w filmie Walkiria średnio nadaje się na uosobienie nordyckiej aryjskości.
Ⓒ 2018 MARVEL
Muszę jednakże przyznać, że zawrotne tempu filmu, które narzucił Taika Waititi, nie pozwala się widzowi nudzić i rozmyślać nad zasadnością kolejnych posunięć bohaterów. "Thor: Ragnarok" pod tym względem stanowi esencję współczesnych produkcji Marvela: szybka akcja, mało refleksji, bezbłędne efekty specjalne (zwróćcie na nie uwagę, ponieważ robią robotę). W odróżnieniu od "Thor: The Dark World" tym razem udało się stworzyć postać niezwykle interesującej antagonistki. Powracająca z niebytu Hela, promująca hasło Make Asgard great again, to bardzo interesująca postać, której działania diametralnie zmieniają obraz dobrotliwego Odyna, który udało mu się wykreować w schyłkowym okresie życia. "Thor: Ragnarok" to także festiwal przekomicznych scen, które momentami sprawiają, że trudno odbierać film na serio, a nie wręcz jako parodii gatunku. Kolejna zaleta to ścieżka dźwiękowa, na której znalazł się znakomity utwór Immigrant Song legendarnego Led Zeppelin.
Ⓒ 2018 MARVEL
Chris Hemsworth (Thor) oraz Tom Hiddleston (Loki) grają na poziomie, do którego przyzwyczaili widzów poprzednich częściach. Jest to świetnie obsadzona para nordyckich bogów, między którym zaistniała solidna dawka ekranowej chemii. Pozostaje jedynie ubolewać, że w "Thor: Ragnarok" Loki zszedł trochę na drugi plan. W najnowszej odsłonie doszło również do pożegnania z serią Anthony’ego Hopkinsa (Odyn)– trochę szkoda, ponieważ tak doskonały aktor na pokładzie to zawsze zaleta dla filmu. Pozostając w kręgu starych znajomych nie sposób zapomnieć o degrengoladzie Stringera Heimdalla, w  którego ponownie wcielił się Idris Elba. Tym razem bóg strzegący Bifrostu utracił majestatyczność i zaczął wyglądać jak zwykły, uzależniony od cracku, ćpun zamieszkujący brudne ulice Baltimore. Oczywiście nie oznacza to, że przestałem go lubić. Cate Blanchett (Hela) do serii wjechała jak Conrado, przez co muszę przyznać, że jest to jedna z lepszych antagonistek w całym marvelowskim uniwersum (jak już wspominałem powyżej cechuje ją ciekawa motywacja). Naprawdę fajnie oglądało się kreację przypominającą bardziej wkurwioną i przepełnioną frustracją siostrę Galadrieli z "Władcy Pierścieni". Przy tej okazji warto wspomnieć o nowej towarzyszce Thora, Walkirii, którą znakomicie zagrała Tessa Thompson – wielkie propsy, bardzo fajna rola. Na koniec warto wspomnieć o Jeffie Goldblumie (Grandmaster), który zagrał raczej samego siebie oraz Karlu Urbanie (Skurge), którego potencjał można było wykorzystać zdecydowanie lepiej. O Marku Ruffalo nic nie napiszę, ponieważ nie lubię Hulka.
Ⓒ 2018 MARVEL
Zastanawiałem się dłuższą chwilę w jaki sposób rzetelnie ocenić "Thor: Ragnarok". Trzecia odsłona przygód boga burzy ma oczywiste wady, aczkolwiek ostatecznie postanowiłem skupić się na rozrywkowości filmu i wystawić najwyższą notę w całej trylogii. Mimo wszystko produkcja Marvela przynosi bardzo dużo radości, autentycznie zabawnych scen oraz dynamicznej akcji podpartej znakomitymi efektami specjalnymi. W kategorii mało intelektualnego filmu rozrywkowego ciężko znaleźć coś lepszego.
Ⓒ 2018 MARVEL
Ocena: 7/10.

Recenzje pozostałych części: