Ponieważ całkiem niedawno
skończyłem czytać "Lolitę" Vladimira Nabokova postanowiłem dokładniej przyjrzeć
się ekranizacjom tej znakomitej powieści. Abstrahując od kinematografii uważam, że
jest to doskonale napisana książka, którą powinna przeczytać każda jednostka o
inteligencji przewyższającej standardową temperaturę pokojową. Oczywiście mam
na myśli stopnie Fahrenheita, ponieważ nie czuję obowiązku edukowania
ludzi-ziemniaków. I to przeczytać od początku do końca – pozdro Mateosz! Tak
jak nie uznaję przewijania nudnych scen w filmach, tak nie uznaję wypowiadania
się na temat niedoczytanych książek. Wróćmy jednakże do tematów
kinematograficznych. Jeśli chodzi o ekranizacje "Lolity" to na razie możemy
podziwiać dwa mainstreamowe
podejścia: Stanley Kubricka z 1962 roku oraz Adriana Lyne’a z 1997 roku. Nie
wliczam tu oczywiście potencjalnych produkcji albańskiego kina nowej fali albo
adaptacji w wersji hard-porno. Jeśli o mnie chodzi to przez całe świadome życie
miałem mocarną świadomość istnienia filmu Kubricka, natomiast myśląc o filmowej "Lolicie" za każdym razem w mojej wyobraźni pojawiał się Jeremy Irons oraz
Dominique Swain z produkcji Lyne’a. Ironicznie, nieprawdaż? Dodam jeszcze, że
wersja książkowa, którą niedawno czytałem, została wydana przy okazji filmu z
1997 roku, więc na okładce umieszczono parę głównych bohaterów.
"Lolita" (1962) (źródło: http://www.impawards.com) |
"Lolita" (1997) (źródło: http://www.impawards.com) |
Ponieważ skupiam się na
ekranizacjach "Lolity" pozwolę sobie odpuścić książkową fabułę do momentu
przybycia Humberta Humberta do USA. W wersji Stanleya Kubricka akcja
chronologicznie rozpoczyna się właśnie w tym momencie, pomijając dzieciństwo
bohatera na francuskiej Riwierze, pobyt w Paryżu czy choćby arktyczne podróże.
Moim zdaniem przydałoby się jednakże jakiekolwiek wprowadzenie widza w psychikę
Humberta i wyjaśnienie skąd wziął się nietypowy raczej pociąg do nimfetek. Wystarczyłby choćby
zwyczajny voiceover, ponieważ widz
nie znający oryginału Nabokova może poczuć się mocno skonfundowany. Znacznie
lepiej rozwiązano powyższą kwestię w wersji z 1997 roku dodając po prostu kilka
scen z pierwszą miłością naszego bohatera. Niemniej w produkcji Adriana Lyne’a
również pominięto wszelkie wątki paryskie i arktyczne, rozpoczynając właściwą
opowieść od przybycia Humberta do Ramsdale. Oczywiście mówimy tutaj o
chronologicznym porządku fabularnym, ponieważ w obu filmach zastosowano ciekawy
zabieg: otóż otwierają je praktycznie końcowe sceny. I tutaj o dziwo również
moim zdaniem lepiej wypada późniejsza ekranizacja, gdyż zakrwawiony Humbert
chaotycznie prowadzący auto nie spoiluje
tak bardzo jak pierwsza scena u Kubricka.
Lolita & Humbert Humbert w wersji z 1962 roku. (źródło: http://www.imdb.com) |
Do projekcji przystąpiłem wedle
porządku chronologicznego, aby przypadkiem wersja z 1997 roku nie wypaczyła
postrzegania pierwszej ekranizacji. Film Stanleya Kubricka trwa ponad dwie i
pół godziny, ale muszę przyznać, że oglądało się go naprawdę znakomicie.
Doskonale zarysowano postać Charlotte Haze – niemal idealnie spełnia moje
wyobrażenie z książkowego oryginału. Ogólnie rzecz biorąc relacja Humbert –
Charlotte została bardzo dobrze przedstawiona, podobnie jak trudne stosunki
wdowy z krnąbrną córką. W filmie znalazło się ponadto wiele znakomitych scen –
pozwólcie, że zwrócę uwagę na motyw Sieg
Heil!, rozmowę Humberta i Charlotte przez zamknięte drzwi toalety czy
choćby hotelową pogawędkę głównego bohatera z Quiltym. Warto również podkreślić
epicki, pomelanżowy rozpierdol na kwadracie tegoż ostatniego. Oczywiście z
uwagi na rok powstania filmu zabrakło odważnych scen erotycznych (w zasadzie to
zabrakło jakichkolwiek scen stricte
erotycznych). Moim zdaniem także niepotrzebnie troszkę ugrzeczniono Lolitę, pozbawiając
ją tym samym pewnych elementów typowych dla nimfetki. Na wielki plus zasługuje
natomiast wprost wyborna ścieżka dźwiękowa. Niemniej pod wieloma względami "Lolita" Kubricka wydaje się być o wiele bardziej wierna książkowemu
pierwowzorowi niż późniejsza wersja (zwróćcie choćby uwagę na scenę, w której
Humbert po raz ostatni wspiera finansowo swoją córkę).
Klasyczny Clare Quilty. (źródło: http://www.imdb.com) |
"Lolita" z 1997 roku jest
nieznacznie krótsza, aczkolwiek w przeciwieństwie do filmu Kubricka jest
kolorowa (cóż za niespodzianka, nieprawdaż?). Warto zwrócić uwagę na znakomitą
scenę otwierającą oraz retrospekcję z dzieciństwa Humberta Humberta, która
doskonale wyjaśnia odmęty jego zdegenerowanego umysłu. U Lyne’a urzekają wprost
znakomite zdjęcia – podróże przez USA to najprawdziwsza feeria niezwykle
uroczych plenerów. Niemniej jestem dobitnie przekonany, że niektóre akcenty, w
zamierzeniu humorystyczne, mogą się wydać lekko głupawe (m.in. elementy
slapstickowe). Ponadto w odróżnieniu od wersji Kubricka znacznie spłycono oraz
okrojono wątek związku Humberta i Charlotte. Zmianę obyczajową w USA można za
to znakomicie dostrzec na przykładzie scen erotycznych. U Kubricka występowały
śladowe ilości, podczas gdy nimfetka Lyne’a jest o wiele bardziej wyuzdana i
wprost epatuje swoją seksualnością. Duży nacisk położono również na finansowe
aspekty relacji Humberta i Lolity, co znakomicie odwzorowuje książkowe
zdeprawowanie małej bohaterki. Jednakże patrząc całościowo na tę wersję "Lolity" nie potrafiłem poczuć znakomitego klimatu cechującego wersję Kubricka.
Lo. (źródło: http://www.imdb.com) |
Oprócz wspomnianego klimatu,
decydującym czynnikiem rozstrzygającym o wyższości jednej wersji nad drugą jest
aktorstwo. Otóż bowiem u Lyne’a dysponujemy co prawda Dominique Swain (17-latka
w 1997 roku), która po prostu kładzie na łopatki Sue Lyon (16-latka w 1962
roku), stając się dla mnie uosobieniem nimfetki. Imponująca rola ze znakomicie
odegranymi wszelkimi kaprysami młodej Dolores! Humbert Humbert w wykonaniu
Jeremy’ego Ironsa jest moim zdaniem o źdźbło lepszy od roli Jamesa Masona,
aczkolwiek będąc sprawiedliwym muszę przyznać, że tak naprawdę obaj zagrali na
bardzo zbliżonym poziomie i tylko przez subiektywną sympatię wyróżniłem
pierwszego z nich. Niemniej "Lolita" z 1962 roku zyskuje ogromną przewagę, gdy
spojrzymy na role Charlotte oraz Clare’a Quilty’ego. Shelley Winters zagrała
bezbłędnie idealnie wpisując się w moje wyobrażenie o pani Haze. W
szczególności jej mało subtelne zaloty do Humberta wywarły na mnie ogromne
wrażenie. Zestawienie jej roli z Melanie Griffith nie ma najmniejszego sensu –
nie to samo boisko, nie ta sama liga, ba nawet nie ta sama dyscyplina. Shelley
Winters bezapelacyjnie wymiata na tym podwórku! Podobnie przedstawia się
sytuacja z Quiltym. Peter Sellers przyciąga uwagę widza od razu, gdy tylko
pojawi się na ekranie – choćby nawet akurat nie robił niczego. Jego występ
uznaję za jedną z najlepszych ról drugoplanowych w dziejach kinematografii i
gdyby to tylko ode mnie zależało przyznałbym mu Oscara. Peter Sellers
najzwyczajniej w świecie ukradł ten film! W porównaniu do mistrza na rolę
Franka Langelli należy spuścić zasłonę milczenia: zamiast magii, magnetyzmu i
niezwykłej charyzmy jego Quilty potrafi jedynie biegać z nagim pytongiem. Ogólnie pod względem
aktorstwa drugoplanowego "Lolita" Kubricka prezentuje się wyśmienicie – zwróćcie
choćby uwagę na epizodyczną rolę recepcjonisty z którym rozmawia Quilty czy
choćby Johna oraz Jean Farlow.
Humbert Humbert & Lolita w wersji z 1997 roku. (źródło: http://www.imdb.com) |
Gdybym miał zatem stworzyć
idealną ekranizację "Lolity" z filmu Kubricka zaczerpnąłbym wspaniały klimat
oraz Charlotte, Quilty’ego i wszystkie postacie drugoplanowe, natomiast z
wersji Lyne’a pożyczyłbym Humberta i Dolores, a także piękne zdjęcia oraz sceny
erotyczne. Tym sposobem powstałoby dzieło godne wstąpienia na absolutny filmowy
Olimp. Niestety tego rodzaju rozważania to czysta mrzonka, niemniej czasem
warto popuścić wodze wyobraźni. Jeśli ktoś spyta mnie kiedyś, która ekranizacja
jest lepsza filmowo bez wahania wskażę na wersję Kubricka – Quilty i Charlotte
to mistrzowska klasa. Jednakże jeśli ktoś zada pytanie która wersja wierniej oddaje
wszelkie aspekty bycia nimfetką to bez zastanowienia polecę produkcję Lyne’a –
Dolores wprost idealna. Moja rada dla Was Drodzy Czytelnicy jest następująca:
najsampierw przeczytajcie powieść Nabokova, a potem obejrzyjcie obie wersje w
kolejności chronologicznej i sami zdecydujecie, która "Lolita" zasługuje na
większe propsy.
Drapieżna Charlotte w panterce (1962). (źródło: http://www.imdb.com) |
Oceny:
- "Lolita" (1962) – 8/10.
- "Lolita" (1997) – 6/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz