środa, 26 listopada 2014

"Lolita" (1962) vs. "Lolita" (1997)



Ponieważ całkiem niedawno skończyłem czytać "Lolitę" Vladimira Nabokova postanowiłem dokładniej przyjrzeć się ekranizacjom tej znakomitej powieści. Abstrahując od kinematografii uważam, że jest to doskonale napisana książka, którą powinna przeczytać każda jednostka o inteligencji przewyższającej standardową temperaturę pokojową. Oczywiście mam na myśli stopnie Fahrenheita, ponieważ nie czuję obowiązku edukowania ludzi-ziemniaków. I to przeczytać od początku do końca – pozdro Mateosz! Tak jak nie uznaję przewijania nudnych scen w filmach, tak nie uznaję wypowiadania się na temat niedoczytanych książek. Wróćmy jednakże do tematów kinematograficznych. Jeśli chodzi o ekranizacje "Lolity" to na razie możemy podziwiać dwa mainstreamowe podejścia: Stanley Kubricka z 1962 roku oraz Adriana Lyne’a z 1997 roku. Nie wliczam tu oczywiście potencjalnych produkcji albańskiego kina nowej fali albo adaptacji w wersji hard-porno. Jeśli o mnie chodzi to przez całe świadome życie miałem mocarną świadomość istnienia filmu Kubricka, natomiast myśląc o filmowej "Lolicie" za każdym razem w mojej wyobraźni pojawiał się Jeremy Irons oraz Dominique Swain z produkcji Lyne’a. Ironicznie, nieprawdaż? Dodam jeszcze, że wersja książkowa, którą niedawno czytałem, została wydana przy okazji filmu z 1997 roku, więc na okładce umieszczono parę głównych bohaterów.
"Lolita" (1962)
(źródło: http://www.impawards.com)
"Lolita" (1997)
(źródło: http://www.impawards.com)
Ponieważ skupiam się na ekranizacjach "Lolity" pozwolę sobie odpuścić książkową fabułę do momentu przybycia Humberta Humberta do USA. W wersji Stanleya Kubricka akcja chronologicznie rozpoczyna się właśnie w tym momencie, pomijając dzieciństwo bohatera na francuskiej Riwierze, pobyt w Paryżu czy choćby arktyczne podróże. Moim zdaniem przydałoby się jednakże jakiekolwiek wprowadzenie widza w psychikę Humberta i wyjaśnienie skąd wziął się nietypowy raczej pociąg do nimfetek. Wystarczyłby choćby zwyczajny voiceover, ponieważ widz nie znający oryginału Nabokova może poczuć się mocno skonfundowany. Znacznie lepiej rozwiązano powyższą kwestię w wersji z 1997 roku dodając po prostu kilka scen z pierwszą miłością naszego bohatera. Niemniej w produkcji Adriana Lyne’a również pominięto wszelkie wątki paryskie i arktyczne, rozpoczynając właściwą opowieść od przybycia Humberta do Ramsdale. Oczywiście mówimy tutaj o chronologicznym porządku fabularnym, ponieważ w obu filmach zastosowano ciekawy zabieg: otóż otwierają je praktycznie końcowe sceny. I tutaj o dziwo również moim zdaniem lepiej wypada późniejsza ekranizacja, gdyż zakrwawiony Humbert chaotycznie prowadzący auto nie spoiluje tak bardzo jak pierwsza scena u Kubricka.
Lolita & Humbert Humbert w wersji z 1962 roku.
(źródło: http://www.imdb.com)
Do projekcji przystąpiłem wedle porządku chronologicznego, aby przypadkiem wersja z 1997 roku nie wypaczyła postrzegania pierwszej ekranizacji. Film Stanleya Kubricka trwa ponad dwie i pół godziny, ale muszę przyznać, że oglądało się go naprawdę znakomicie. Doskonale zarysowano postać Charlotte Haze – niemal idealnie spełnia moje wyobrażenie z książkowego oryginału. Ogólnie rzecz biorąc relacja Humbert – Charlotte została bardzo dobrze przedstawiona, podobnie jak trudne stosunki wdowy z krnąbrną córką. W filmie znalazło się ponadto wiele znakomitych scen – pozwólcie, że zwrócę uwagę na motyw Sieg Heil!, rozmowę Humberta i Charlotte przez zamknięte drzwi toalety czy choćby hotelową pogawędkę głównego bohatera z Quiltym. Warto również podkreślić epicki, pomelanżowy rozpierdol na kwadracie tegoż ostatniego. Oczywiście z uwagi na rok powstania filmu zabrakło odważnych scen erotycznych (w zasadzie to zabrakło jakichkolwiek scen stricte erotycznych). Moim zdaniem także niepotrzebnie troszkę ugrzeczniono Lolitę, pozbawiając ją tym samym pewnych elementów typowych dla nimfetki. Na wielki plus zasługuje natomiast wprost wyborna ścieżka dźwiękowa. Niemniej pod wieloma względami "Lolita" Kubricka wydaje się być o wiele bardziej wierna książkowemu pierwowzorowi niż późniejsza wersja (zwróćcie choćby uwagę na scenę, w której Humbert po raz ostatni wspiera finansowo swoją córkę).
Klasyczny Clare Quilty.
(źródło: http://www.imdb.com)
"Lolita" z 1997 roku jest nieznacznie krótsza, aczkolwiek w przeciwieństwie do filmu Kubricka jest kolorowa (cóż za niespodzianka, nieprawdaż?). Warto zwrócić uwagę na znakomitą scenę otwierającą oraz retrospekcję z dzieciństwa Humberta Humberta, która doskonale wyjaśnia odmęty jego zdegenerowanego umysłu. U Lyne’a urzekają wprost znakomite zdjęcia – podróże przez USA to najprawdziwsza feeria niezwykle uroczych plenerów. Niemniej jestem dobitnie przekonany, że niektóre akcenty, w zamierzeniu humorystyczne, mogą się wydać lekko głupawe (m.in. elementy slapstickowe). Ponadto w odróżnieniu od wersji Kubricka znacznie spłycono oraz okrojono wątek związku Humberta i Charlotte. Zmianę obyczajową w USA można za to znakomicie dostrzec na przykładzie scen erotycznych. U Kubricka występowały śladowe ilości, podczas gdy nimfetka Lyne’a jest o wiele bardziej wyuzdana i wprost epatuje swoją seksualnością. Duży nacisk położono również na finansowe aspekty relacji Humberta i Lolity, co znakomicie odwzorowuje książkowe zdeprawowanie małej bohaterki. Jednakże patrząc całościowo na tę wersję "Lolity" nie potrafiłem poczuć znakomitego klimatu cechującego wersję Kubricka.
Lo.
(źródło: http://www.imdb.com)
Oprócz wspomnianego klimatu, decydującym czynnikiem rozstrzygającym o wyższości jednej wersji nad drugą jest aktorstwo. Otóż bowiem u Lyne’a dysponujemy co prawda Dominique Swain (17-latka w 1997 roku), która po prostu kładzie na łopatki Sue Lyon (16-latka w 1962 roku), stając się dla mnie uosobieniem nimfetki. Imponująca rola ze znakomicie odegranymi wszelkimi kaprysami młodej Dolores! Humbert Humbert w wykonaniu Jeremy’ego Ironsa jest moim zdaniem o źdźbło lepszy od roli Jamesa Masona, aczkolwiek będąc sprawiedliwym muszę przyznać, że tak naprawdę obaj zagrali na bardzo zbliżonym poziomie i tylko przez subiektywną sympatię wyróżniłem pierwszego z nich. Niemniej "Lolita" z 1962 roku zyskuje ogromną przewagę, gdy spojrzymy na role Charlotte oraz Clare’a Quilty’ego. Shelley Winters zagrała bezbłędnie idealnie wpisując się w moje wyobrażenie o pani Haze. W szczególności jej mało subtelne zaloty do Humberta wywarły na mnie ogromne wrażenie. Zestawienie jej roli z Melanie Griffith nie ma najmniejszego sensu – nie to samo boisko, nie ta sama liga, ba nawet nie ta sama dyscyplina. Shelley Winters bezapelacyjnie wymiata na tym podwórku! Podobnie przedstawia się sytuacja z Quiltym. Peter Sellers przyciąga uwagę widza od razu, gdy tylko pojawi się na ekranie – choćby nawet akurat nie robił niczego. Jego występ uznaję za jedną z najlepszych ról drugoplanowych w dziejach kinematografii i gdyby to tylko ode mnie zależało przyznałbym mu Oscara. Peter Sellers najzwyczajniej w świecie ukradł ten film! W porównaniu do mistrza na rolę Franka Langelli należy spuścić zasłonę milczenia: zamiast magii, magnetyzmu i niezwykłej charyzmy jego Quilty potrafi jedynie biegać z nagim pytongiem. Ogólnie pod względem aktorstwa drugoplanowego "Lolita" Kubricka prezentuje się wyśmienicie – zwróćcie choćby uwagę na epizodyczną rolę recepcjonisty z którym rozmawia Quilty czy choćby Johna oraz Jean Farlow.
Humbert Humbert & Lolita w wersji z 1997 roku.
(źródło: http://www.imdb.com)
Gdybym miał zatem stworzyć idealną ekranizację "Lolity" z filmu Kubricka zaczerpnąłbym wspaniały klimat oraz Charlotte, Quilty’ego i wszystkie postacie drugoplanowe, natomiast z wersji Lyne’a pożyczyłbym Humberta i Dolores, a także piękne zdjęcia oraz sceny erotyczne. Tym sposobem powstałoby dzieło godne wstąpienia na absolutny filmowy Olimp. Niestety tego rodzaju rozważania to czysta mrzonka, niemniej czasem warto popuścić wodze wyobraźni. Jeśli ktoś spyta mnie kiedyś, która ekranizacja jest lepsza filmowo bez wahania wskażę na wersję Kubricka – Quilty i Charlotte to mistrzowska klasa. Jednakże jeśli ktoś zada pytanie która wersja wierniej oddaje wszelkie aspekty bycia nimfetką to bez zastanowienia polecę produkcję Lyne’a – Dolores wprost idealna. Moja rada dla Was Drodzy Czytelnicy jest następująca: najsampierw przeczytajcie powieść Nabokova, a potem obejrzyjcie obie wersje w kolejności chronologicznej i sami zdecydujecie, która "Lolita" zasługuje na większe propsy.
Drapieżna Charlotte w panterce (1962).
(źródło: http://www.imdb.com)
Oceny:
  • "Lolita" (1962) – 8/10.
  • "Lolita" (1997) – 6/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz