sobota, 22 listopada 2014

"Ender's Game"



"Ender’s Game" powstało na podstawie książki Orsona Scotta Carda pod tym samym tytułem, która ponoć zaliczana jest do klasyki fantastyki naukowej. De facto po raz pierwszy usłyszałem o powieści przy okazji zbliżającej się premiery filmu, więc jak widać na moim przykładzie pojęcie klasyka nie zawsze idzie w parze z popularnością. Ponieważ, jak powszechnie wiadomo, ubóstwiam wprost gatunek s-f na ekranie początkowo ogarnął mnie entuzjazm. Wydawało mi się, że oto nadchodzi wreszcie ambitne science fiction, podparte solidnym cyklem książkowym (oczywiście autor nie mógł poprzestać na jednej powieści – hajs się musi zgadzać!). Pierwsze wątpliwości pojawiły się już po spojrzeniu kontem oka na obsadę stołka reżyserskiego. Gavin Hood to przecież niezwykle utalentowany reżyser odpowiedzialny za takie oscarowe hity jak "W pustyni i w puszczy" oraz "X-Men Origins: Wolverine". Chyba nie można było wybrać lepiej! Drugi, znacznie poważniejszy, problem pojawił się, gdy postanowiłem odpuścić sobie kinowy seans, ale ciekawość zmusiła mnie by sprawdzić o czym w zasadzie jest proza Carda. I kiedy przeczytałem streszczenie "Gry Endera" od razu pomyślałem – "Starship Troopers" z gimbazy!
źródło: http://www.impawards.com
Fabuła „Ender’s Game” jest wyjątkowo odkrywcza: znowu ludzkość prowadziła wesołą egzystencję do momentu podłego ataku obcej rasy z odmętów kosmosu (tak jak w "Starship Troopers"). Bardzo oryginalnie przedstawiono także kosmicznych najeźdźców, gdy przypominają … ogromne owady (dokładnie tak samo jak w "Starship Troopers"!). Oczywiście naigrywanie się z podobieństw do filmu Paula Verhoevena nie jest do końca na miejscu, ponieważ premiera "Żołnierzy kosmosu" miała miejsce dwanaście lat po publikacji książkowej "Gry Endera", niemniej sprawia mi ogromną frajdę. Oczywiście ludzkość odparła zdradziecką inwazję, ponieważ dzielny Mazer Rackham (Ben Kingsley) wykonał atak kamikadze tak samo jak w "Dniu Niepodległości". Straty populacji były liczone w milionach, toteż wreszcie zjednoczony gatunek ludzki postanowił nie dopuścić do powtórki z rozrywki. Jednakże zamiast wyszkolić liczną i nieustraszoną armię über space marines albo wybudować niezwyciężoną gwiezdną armadę ziemskie dowództwo postawiło na młodzież - "Ja zawsze z młodzieżą" mówi Mirek Szatkowski; Mirek Szatkowski, najlepszy wokal Polski. I tym momencie poznajemy Endera Wiggina (Asa Butterfield), ostatnią nadzieję nie tylko białych, ale i całej ludzkości.
Gimbaza Love!
(źródło: http://www.aceshowbiz.com)
Już na wstępie pojawia się zasadniczy problem, który jest dla mnie po prostu absurdalny. Niech mi ktoś wyjaśni w przekonujący sposób dlaczego dziecko po mniej więcej dwumiesięcznym szkoleniu ma być najdoskonalszym strategosem w dziejach? Bo gra w gry komputerowe? Przecież nawet najbardziej realistyczna strategia nie może oddać wszystkich zmiennych występujących na polu walki, a w szczególności tych, które Karl von Clausewitz określił pięknym mianem mgły wojny. Ponadto wszyscy doskonale znamy pierwsze prawo Murphy’ego: anything that can go wrong will go wrong. Bo ma posiada niezwykłe umiejętności? A czymże jest sam talent nie podparty choćby krztą doświadczenia (przecież nawet Neo musiał trenować swoje skille)? Tak się nie wygrywa bitew, a w szczególności toczonych na terytorium przeciwnika. Piszą takie pierdoły, a potem dziwią się w pierwszym świecie, że jakiś General Butt Naked czy inny Joseph Kony zapierdala po Afryce z własną armią małych strategosów. Pragnę również zauważyć, że pod względem taktycznym Ender hołduje raczej radzieckim metodom dowodzenia i w dupie ma los jednostek.
Sztywny pal pułkownika Graafa.
(źródło: http://www.aceshowbiz.com)
Ogromną irytację wywołał u mnie sposób, w jaki przedstawiono głównego bohatera. Tutaj nie pierdolenia że nasz Ender to outsider! Od razu wiadomo, że to über pro co się zowie, gdziekolwiek nie pójdzie natychmiast prezentuje unikalne skille by rozpierdolić system. Mało tego, dowództwo Gwiezdnej Floty Szkoły Dowodzenia już na starcie pokłada w nim nadzieje na ostateczny sukces. Pułkownik Graff (Harrison Ford) od samego początku jara się Enderem tak samo jak Humbert Humbert nimfetkami (czyżby kryptopedofilia?). Jak łatwo się domyślić faworyzowanie zapewnia Enderowi niebywałą popularność wśród kolegów i koleżanek. Przy tej okazji warto odnotować, że patrząc na wątek przyjaźni naszego herosa i Petry (Hailee Steinfeld), spodziewałem się wybuchu gorącej, gimbazowej miłości. Chwała zatem twórcom, iż zawiedli moje oczekiwania. Generalnie rzecz biorąc, jeśli pominiemy wspomniane wyżej oczywiste wady, "Ender’s Game" może wydać się całkiem poprawną produkcją, aczkolwiek pozbawioną jakiekolwiek blasku i choćby krzty wyjątkowości. Efekty specjalne są w porządku, ale przy dzisiejszej technologii nie urywają dupy. Wizja przyszłości? Trudno docenić wyjątkowość, skoro Ziemia wygląda jak zawsze, a w kosmosie zwiedzamy głównie stacje kosmiczne i bunkry na jakiejś zadupnej planecie. Zdecydowanie brakowało mi poczucia realności tego świata i chęci by się w nim zanurzyć na dłużej.
http://www.aceshowbiz.com
W kwestii popisów aktorskich mam natomiast raczej negatywne odczucia. Asa Butterfield mierził mnie przez niemal cały film swoją rzekomą wyjątkowością. Ani przez moment nie potrafiłem poczuć tych tak często opiewanych, niezwykłych zdolności oraz legendarnej charyzmy wielkiego przywódcy ludzkości. Finałowa wolta Endera ostatecznie przelała czarę goryczy. Harrison Ford jest w tym filmie sztywny jak pal Azji Tuhajbejowicza. Prawdziwa masakracja, więc pułkownik Graff szybuje wolno w odmęty zapomnienia. Viola Davis (major Anderson) wypada solidnie, aczkolwiek dostała stereotypową postać o dobrym serduszku. Kolegów i koleżanek Endera opisywać nie mam zamiaru, ponieważ są to zasadniczo same cliché. Jedyną kreacją, którą mogę ocenić w pełni pozytywnie, jest Mazer Rackham. Ben Kingsley to wspaniały aktor i osobiście fetuję każdy jego ekranowy występ. Muszę zatem przyznać, że jak na superprodukcję, która miała zamieść konkurencję, "Gra Endera" pod względem aktorskim wypada dosyć marnie.
http://www.aceshowbiz.com
A teraz achtung, bo będzie spoiler! Zakończenie dobitnie dawało nadzieję na kontynuację, ale "Gra Endera" poniosła sromotną klęskę finansową. W zasadzie nie może to być dla nikogo zaskoczenie, ponieważ jest to produkcja pogrążająca się w totalnej nijakości. To nie wygląda na żadne ambitne s-f, a po prostu na dosłowną realizację motta z początku filmu! Na dodatek zakończenie uderza w jakieś lewackie tony typu ochrona zagrożonych wyginięciem krwiożerczych gatunków, które chciały jeszcze niedawno zniszczyć Ziemię, ale teraz są już spoko, ponieważ ich przedstawiciele porozumieli się z głównym bohaterem poprzez wizje w jego głowie. Reszta jest milczeniem.
Kryptopedofilia? Nowy Humbert Humbert?
(źródło: http://www.aceshowbiz.com)
Ocena: 4/10 ("Starship Troopers" było jednak gorsze).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz