niedziela, 16 listopada 2014

"Wiedzmin" (2002)

O tym jak wielkie znaczenie dla polskiej (i mam nadzieję nie tylko) literatury ma cykl wiedźmiński Andrzeja Sapkowskiego napisano już zapewne niejedną magisterkę. Nie mam zamiaru zatem powtarzać powszechnie znanych opinii. Dzisiaj na warsztat biorę po prostu serialową wersję przygód wiedźmina Geralta z Rivii, którą oparto na zbiorach opowiadań Miecz Przeznaczenia oraz Ostatnie Życzenie. Jednakże zanim przejdę do właściwej recenzji pozwolę sobie na niewielkich rozmiarów dygresję autobiograficzną. Wyobraźcie sobie autora w roku 2001, gdy wypełniony po brzegi młodzieńczymi ideałami i entuzjazmem, mając jeszcze paszport do młodości taki radosny, uczęszczał do jednego z najlepszych liceów Miasta CK. Ów młodzian prozę Sapkowskiego chłonął bardzo namiętnie, toteż nie mógł tak po prostu olać ekranizacji w reżyserii Marka Brodzkiego. Pełen młodzieńczej nadziei wyruszył zatem do kina, ale już po pierwszym minutach wiedział, że twórcy, nie owijając w bawełnę, ordynarnie zapakowali mu kindybał w szamot. I wówczas, porzuciwszy romantyczne idee, stał się on hejterem i poprzysiągł odtąd krwawo masakrować wszystkie polskie produkcje urągające jego inteligencji. I wiedział natenczas, że nadejdzie dzień, w którym powstanie potężne narzędzie hejtu w postaci bloga. I już wówczas wiedział on, że będzie to słuszne i sprawiedliwe.
Nadchodzi czas chujozy!
(źródło: http://www.filmweb.pl)
Planowałem napisać, że oczywiście jak to bywa w przypadku każdej epickiej produkcji TVP film od razu zamieniono w serial. Jednakże tym razem było odwrotnie: to film jest produktem ubocznym kręcenia serialu. Akurat w tym przypadku, choć może się to wydawać niedorzeczne, 13-odcinkowa seria sprawia o wiele lepsze wrażenie niż dwugodzinny film. Oczywiście od razu trzeba zaznaczyć, że należy to rozumieć relatywnie. To że serial jest lepszy od filmu nie oznacza bowiem, że jest to dobra lub choćby nawet poprawna produkcja. Nie ukrywajmy – nadal jest słaba w chuj. Książki czytało się naprawdę wspaniale, a oglądanie serialu jest naprawdę bolesne – żeby poczuć ten poziom proponuję zamienić mięciutki papier toaletowy na najgrubszy papier ścierny. Marek Brodzki dostał soczystą pomarańczę i dołożył wszelkich starań by zamienić ją w kompletne gunwo. Fabularnie obracamy się w kręgach dwóch tomów opowiadań Sapkowskiego oraz imaginacji twórców odnośnie dzieciństwa Geralta (okres często powracający w żenujących flashbackach).
źródło: http://www.tvp.pl
Pierwsza rzecz, która uderza widza oglądającego "Wiedźmina", to totalne i bezkompromisowe ubóstwo. Pod względem materialnym świat wykreowany przez twórców ma bardzo wiele wspólnego z twórczością Rycha Peji – podobnie jak raper ze Slums Attack mocno reprezentuje biedę. Mam tyle zastrzeżeń, że aż nie wiem od czego zacząć! Wszystkie postacie z wyjątkiem Geralta (i może warunkowo Renfri, Falvicka i innych wiedźminów) są odziane tak ubogo, że aż bolą oczy. Niestety ludzie nie wypadają nawet najgorzej, co więcej można śmiało rzec, że jako zbiorowość prezentują się najlepiej (słowo klucz dla zrozumienia recenzji – relatywizm). Krasnoludy, chociaż nie pojawiają się zbyt często, są jeszcze w miarę do przyjęcia – oczywiście biorąc pod uwagę realia tej chujowej kreacji. Jednakże problem zaczyna narastać już w trzecim odcinku, gdy Wiedźmin ratuje driadę (Karolina Gruszka) przed ogromnym gumowym wężem. Wtenczas właśnie okazało się, że driady różnią od normalnych ludzkich kobiet jedynie zielonym makijażem, strzelaniem z łuku i zamieszkiwaniem w lesie. Ale to nie mieszkanki Brokilonu przelały czarę goryczy - w kolejnych odcinkach zobaczyłem bowiem elfy. Wygląd Ludu Olch w serialu to albo jakiś chory żart albo jebana abominacja. Dumni przedstawiciele starszej krwi prezentują się jak mega-ubodzy południowoamerykańscy Indianie skrzyżowani z Rumunami. Żadnej w nich wyniosłości, żadnego epatowania godnością czy też poczuciem wyższości nad ludzką rasą. W sumie to się nie dziwię, bo chociaż nie szata zdobi człowieka, lecz jego godność to powszechnie wiadomo, że tylko człowiek dobrze odziany może czuć się naprawdę godnie. Jeśli chodzi o Diaboła to pozwólcie, że posłużę się cytatem majora Grossa z "Psów": Nawet mi o tym nie mów, kurwa mać!
źródło: http://www.tvp.pl
Oczywiście ubóstwo nie dotyczy wyłącznie serialowych bohaterów. Ponieważ hajs się musiał nie zgadzać bardzo twórcy zafundowali bardzo miałką scenografię – podejrzewam, że wzorem "Quo Vadis" podpalili dekoracje i podzielili się pozostałymi monetami. W miastach, które odwiedza Geralt, zdecydowanie brakuje rozmachu, epickości i choćby wielu statystów, którzy byliby w stanie wlać w nie życie, gwar ulic, miejskie klimaty itp. Uczty na zamkach to prawdziwa padaka. Muszę przyznać, że wielokrotnie miałem okazję uczestniczyć w imprezach w krakowskich akademikach, gdzie stoły były o wiele suciej zastawione. Zwiedzamy także wiele karczm (a może tylko jedną?), w których kompletnie brakuje życia oraz wszelkiego rodzaju ruin, podziemi, katakumb. Najbardziej zabolały mnie jednak dwie miejscówki. Pierwsza to zamieszkany przez driady Brokilon – jak łatwo się domyślić zwykły las z kilkoma wiklinowymi domkami. A gdzie kurwa Wickerman się podział? Drugi zawód to oczywiście Dol Blathanna. Dolina Kwiatów, wypełniona biednymi Indiano-Rumunami elfami - takaż żałość dla oczu, kompletny brak czegokolwiek odróżniającego to miejsce od innych. Zawsze uważałem Dol Blathannę za jedno z najpiękniejszych miejsc odwiedzonych przez Geralta (oczywiście mówimy o książkach). Odrębna kwestia to oczywiście efekty specjalne. Takiego natłoku żałości próżno szukać gdziekolwiek indziej. Oczywiście największe hejty spadły na smoka – okazało się, że nawet po latach poziom legendarnego "Herculesa" z Kevinem Sorbo jest w Polszy nie do doścignięcia. Jaki był smok widział każden jeden z nas. Abominacja. Moim zdaniem o wiele groszy był jednakże mały smok zapierdalający gdzieś w trawie – prawdziwa awangarda XXI-wiecznych FX. Na dodatek przez 13 odcinków Geralt położył wielkie zasługi w eksterminacji gumowych żyjątek: ze dwa gumowe wężoidy, gumowy bazyliszek, gumowa kikimora, może nawet gumowy wiwern. O magii to nie ma co pisać, lepsze fireballe i freezy to były w Mortal Kombat II (nie obrażając przy tym tej ponadczasowej gry).
źródło: http://www.tvp.pl
Czy zatem w "Wiedźminie" można znaleźć jakiekolwiek plusy? Tak, z pewnością na wyrazy uznania zasługuje stylówka Geralta – wiedźmin prezentuje się na ekranie naprawdę godnie. Również warto pochwalić walki na miecze. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu zrealizowane są całkiem przyzwoicie i nie ranią oczu. Z najmniej żenujących postaci na pewno warto wyróżnić Renfri (Kinga Ilgner) oraz Falvicka (Maciej Kozłowski) – naprawdę dobre role, które zdecydowanie wybijają się wśród rzeszy miałkich drugoplanowych postaci. Yennefer (Grażyna Wolszczak) ma swoje zalety (ha!), ale jakoś do mnie nie przemawia. Podobna sytuacja jest z Jaskrem – Zbigniew Zamachowski nie przekonał mnie niestety. Niemniej warto zauważyć, że niemal każda pojawiająca się na ekranie postać nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Dialogi wyglądają mniej więcej tak: Jestem czarodziejką! Jestem wiedźminem! Jestem królem jakiegoś zadupia! Gdzie się podziały błyskotliwe i świetne napisane kwestie z książek?! Przy poprzednich recenzjach seriali czasami stwarzałem ranking moich ulubionych bohaterów. Ponieważ w "Wiedźminie" lista zawierałaby jedynie trzy pozycje (Geralt, Renfri, Falwick) postanowiłem wyróżnić najgorsze role i postacie. A zatem ja zaczynam:
  • Ciri (Marta Bitner) – fatalna rola. Jak to zwykle bywa w przypadku dzieci w polskich filmach nikt nie pokierował młodą aktorką. Kompletny brak wyniosłości dumnej wnuczki Calanthe, Lwicy z Cintry, a na dodatek chamski dubbing. Nie mam przy tym absolutnie żadnej pretensji do Marty Bitner grającej Ciri, ponieważ za kompletne spierdolenie tej postaci odpowiedzialność ponoszą tylko i wyłącznie twórcy serialu.
  • Eyck z Denesle (Marek Walczewski) – Paździoch strzegący brodu był jeszcze spoko, doskonale pamiętam bowiem salwy śmiechu w kinie, gdy pojawił się na ekranie. Natomiast Stępień z "13 Posterunku" szarżujący na smoka to już zdecydowana przesada. Nie było nikogo innego do wzięcia?
  • Jarl Crach an Craite (Michał Milowicz) – momentami byłem przekonany, że twórcy postanowili w serialu upchnąć wszystkich polskich aktorów. W tymże przekonaniu utwierdziłem się, gdy zobaczyłem na ekranie Michała Milowicza. Jak Bolec/Brylant może komukolwiek grozić śmiercią? Prawdziwa potwarz dla Skellige!
  • Filavandrel, król elfów (Daniel Olbrychski) – w przeciwieństwie do pozostałych, ubogich i wychudłych elfów, Daniel dysponował ogromnym bańdziochem przez co musiał jeździć konno. Dziwię się elfom, że nie zajebały takiego wielkiego pasibrzucha, który zapewne wyżarł im wszystkie zapasy. Z powodu niemal komediowego patosu można uznać, że Daniel postanowił sam siebie sparodiować. I zrobił to ponad dekadę przez reklamowaniem Biedronki!
  • Iola (Maria Peszek) – definicja autyzmu. Niestety genialny "Tropic Thunder" nakręcono dopiero w 2008 roku, przez co Maria Peszek nie mogła zastosować się do wiekopomnej rady Kirka Lazarusa – Never go full retard!
  • Diaboł (Lech Dyblik) űber żenua. Do dziś budzę się w nocy z przeraźliwym krzykiem, gdy przyśni mi się ten okropny dźwięk, który wydawał z siebie Diaboł. Po prostu uczcijmy występ Lecha Dyblika minutą ciszy.
źródło: http://www.tvp.pl
Czy zatem warto poświęcić cenne chwile życia na oglądanie "Wiedźmina"? Odpowiedź nie jest prosta. Wielu serialowe ubóstwo, bieda i nędza może skutecznie zniechęcić do projekcji. Ja jednakże uważam, że z każdego, nawet najgorszego gunwa, można się czegoś nauczyć. Jak to kiedyś zarymował Eldo każdy ma iskrę, która czeka by ją znaleźć; w każdym plecaku czysta kartka i talent. Serial Marka Brodzkiego dowodzi po prostu, że w ówczesnych czasach, jak i teraz, nie ma możliwości zrealizowania przygód Wiedźmina w wersji na biedno. Masakrowanie Geralta i jego wesołej kompanii wyszło za to twórcom nad wyraz dobrze. Podobne wrażenia miałem, gdy oglądałem serial "Camelot", w którym podobnie twórcy zgarnęli całkiem niezłych aktorów i postawili na kompletne scenograficzne ubóstwo. Jednakże serial powstał w Anglii, a więc jego ubóstwo w polskich realiach zapewne uznano by za bogactwo. I have a dream: pewnego dnia znajdą się odpowiednie środki i ludzie mający zapał (polski Peter Jackson) by ponownie podjąć próbę przeniesienia cyklu wiedźmińskiego na ekranie kin lub telewizorów. Póki co serialowego "Wiedźmina" mogę polecić jedynie najbardziej hardcorowym fanom twórczości Andrzeja Sapkowskiego.
źródło: http://www.tvp.pl
Ocena: 4/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz