środa, 8 sierpnia 2012

"Camelot"


Od jakiegoś czasu obserwujemy wzrost znaczenia srebrnego ekranu. Pojawiają się naprawdę dobre seriale, wsparte mocarnym budżetem i wypełnione gwiazdami, które dotychczas oglądaliśmy jedynie w kinie. Dlatego też zabierając się do "Camelotu" miałem spore oczekiwania.

Z pewnością zaletą tego 10-odcinkowego serialu (nie zapowiada się drugi sezon) jest obsada: Eva Green, Joseph Fiennes, Jamie Campbell Bower, Claire Forlani, James Purefoy. W szczególności podobał mi się Merlin grany przez Fiennesa, ale aktorstwo pozostałych jest przynajmniej na przyzwoitym poziomie. Drugą zaletą "Camelotu" są niekiedy wyjątkowo urokliwe krajobrazy – nie na darmo serial kręcono w irlandzkim hrabstwie Wicklow. Aczkolwiek czuję, że możliwości w tejże kwestii nie zostały do końca wyczerpane. Cóż może się jeszcze podobać? Przewrotność fabuły, która pojawia się w zasadzie bardzo rzadko, i muszę przyznać, że w pamięć zapadnie mi jedynie sposób w jaki Merlin pozyskał Excalibur (świetny efekt zamarzającego jeziora). Ponadto Eva Green rozbiera się mniej więcej w co drugim odcinku (tu również nie wykorzystano potencjału).

Wady „Camelotu” obracają się wokół dwóch kwestii: budżetu i podejścia do legendy arturiańskiej. Z serialu bije taką nędzą, że aż czasami żal patrzeć. Sceny batalistyczne są zwykle żałosne, dekoracje skromne, statystów i efektów specjalnych mało – ogólnie rozpacz. Jedynie ortodoksyjni fani „Herkulesa” i „Xeny” nie poczują się rozczarowani. Wyjątkowo żenujący jest odcinek o obronie przełęczy Bardon, gdzie zbudowano 1,5 metrową wieżę, otoczoną jakimś płotem. To ma być kluczowa placówka? Gdzie jest epickość?! Z kolei podejście do legendy arturiańskiej jest dosyć wybiórcze i dla mnie bardzo nieprzekonywujące. Magia występuje w ilościach śladowych, poza tym pocięto i całkowicie wymieszano wątki legendy usuwając z niej kluczowe postacie.

Ocena: 5/10 (przy czym dwie gwiazdki są za Josepha Fiennesa).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz