Ha, kto by pomyślał –
szwajcarskie science fiction. Na pierwszy rzut oka nawet nie poznałem, myślałem
po prostu, że to niszowe amerykańskie kino, jakiego mrowie odkąd efekty
specjalne potaniały znacznie. I to już w zasadzie jest plusem, bo dotychczas
szwajcarska kinematografia była dla mnie raczej anonimowa.
Niestety historia jak sf
sztampowa: ludzkość po raz kolejny zjebała naszą piękną Ziemię i obecnie
zamieszkuje na orbicie, stacjach kosmicznych oraz planecie Rhea. Oczywiście,
żeby dostać się do nowego raju trzeba mieć grube PLNY, nie dziwota więc, że co
bardziej ogarnięci rekrutują się na wieloletnie misje dla potężnej korporacji. Tak
też jest w przypadku dr Laury Portmann, która postanowiła dorobić trochę grosza
i zasiliła załogę statku transportowego wysłanego w zadupie kosmosu. Jak się
łatwo domyślić, proste z pozoru zadanie z czasem zamienia się w grę o
przetrwanie naszej bohaterki.
Tyle o fabule, więc czas przejść
do zalet. Z pewnością nie można przyczepić się do efektów specjalnych, gdyż
przy nawet stosunkowo niewielkim budżecie (ok. 4,5 mln franków szwajcarskich),
są one dobre i nawet się mi podobały. Fajnie, że ukazano w filmie zimno, które
panuje w kosmosie. Bohaterowie non stop noszą grube ubrania i narzekają na
wszechobecny chłód. Gra aktorska na raczej średnim poziomie: nie ma szału, nie
ma żenady.
Niestety wady zdecydowanie
dominują nad jasnymi punktami. Trzy słowa: wtórność, miałkość, niedorzeczność.
Abstrahując od ideologicznego przesłania „Cargo” (hołdowanie lewackim ideom;
organizacja terrorystyczna przypominająca Frakcję Czerwonej Armii), jest to
niemal kompletne nihil novi złożone ze znanych schematów. Nie chcę spoilować
(chociaż już widzę kogokolwiek z Was, Drogich Czytelniczek i Czytelników,
oglądających to dzieło), ale wpływ Matrixa jest bardzo widoczny – dla mnie jest
to co najmniej dziwne. Motywacje bohaterów i dialogi są niestety ogromnie
miałkie, pewne wydarzenia natomiast nie zostały w żaden sposób wyjaśnione.
Jednakże najgorszy jest rozwinięty w niewiadomy sposób i całkowicie bezpodstawny
romans dr Portmann. Jakżeby mogło tego zabraknąć! Oczywiście jego zakończenie
zostało zerżnięte z któregoś filmu o Marsie (chyba z „Mission to Mars”), więc
można uronić łezkę. Ogólnie rzecz biorąc nie polecam, można zobaczyć znacznie
lepsze filmy w tym klimacie („Sunshine” czy „Pandorum”).
Ocena: 3/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz