czwartek, 9 sierpnia 2012

"Cargo"


Ha, kto by pomyślał – szwajcarskie science fiction. Na pierwszy rzut oka nawet nie poznałem, myślałem po prostu, że to niszowe amerykańskie kino, jakiego mrowie odkąd efekty specjalne potaniały znacznie. I to już w zasadzie jest plusem, bo dotychczas szwajcarska kinematografia była dla mnie raczej anonimowa.

Niestety historia jak sf sztampowa: ludzkość po raz kolejny zjebała naszą piękną Ziemię i obecnie zamieszkuje na orbicie, stacjach kosmicznych oraz planecie Rhea. Oczywiście, żeby dostać się do nowego raju trzeba mieć grube PLNY, nie dziwota więc, że co bardziej ogarnięci rekrutują się na wieloletnie misje dla potężnej korporacji. Tak też jest w przypadku dr Laury Portmann, która postanowiła dorobić trochę grosza i zasiliła załogę statku transportowego wysłanego w zadupie kosmosu. Jak się łatwo domyślić, proste z pozoru zadanie z czasem zamienia się w grę o przetrwanie naszej bohaterki.
Tyle o fabule, więc czas przejść do zalet. Z pewnością nie można przyczepić się do efektów specjalnych, gdyż przy nawet stosunkowo niewielkim budżecie (ok. 4,5 mln franków szwajcarskich), są one dobre i nawet się mi podobały. Fajnie, że ukazano w filmie zimno, które panuje w kosmosie. Bohaterowie non stop noszą grube ubrania i narzekają na wszechobecny chłód. Gra aktorska na raczej średnim poziomie: nie ma szału, nie ma żenady.

Niestety wady zdecydowanie dominują nad jasnymi punktami. Trzy słowa: wtórność, miałkość, niedorzeczność. Abstrahując od ideologicznego przesłania „Cargo” (hołdowanie lewackim ideom; organizacja terrorystyczna przypominająca Frakcję Czerwonej Armii), jest to niemal kompletne nihil novi złożone ze znanych schematów. Nie chcę spoilować (chociaż już widzę kogokolwiek z Was, Drogich Czytelniczek i Czytelników, oglądających to dzieło), ale wpływ Matrixa jest bardzo widoczny – dla mnie jest to co najmniej dziwne. Motywacje bohaterów i dialogi są niestety ogromnie miałkie, pewne wydarzenia natomiast nie zostały w żaden sposób wyjaśnione. Jednakże najgorszy jest rozwinięty w niewiadomy sposób i całkowicie bezpodstawny romans dr Portmann. Jakżeby mogło tego zabraknąć! Oczywiście jego zakończenie zostało zerżnięte z któregoś filmu o Marsie (chyba z „Mission to Mars”), więc można uronić łezkę. Ogólnie rzecz biorąc nie polecam, można zobaczyć znacznie lepsze filmy w tym klimacie („Sunshine” czy „Pandorum”).

Ocena: 3/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz