Muszę to uczciwie przyznać: lubię
Vin Diesela. Czemu? Choćby za „Pitch Black” czy „Kroniki Riddicka”. I to był
właściwie główny powód, dla którego obejrzałem „Babylon A.D.”. Liczyłem ponadto
na solidne kino zważywszy na obsadę: Michelle Yeoh, Gerard Depardieu, Mark
Strong.
Pod względem fabuły wygląda to
następująco: akcja osadzona zdaje się całkiem niedalekiej przyszłości, Vin
Diesel ma przewieźć dziewczynę z Rosji do NY. Przy czym Rosja trochę podupadła:
wygląda jak trzeci świat, a oligarchowie nie jeżdżą bentleyami, lecz
transporterami opancerzonymi (ale w środku wypas jak w Pimp My Ride). W każdym
razie jest co ciekawa wizja przyszłości: tam gdzie było biednie, jest jeszcze
bardziej biednie, a bogaci są jeszcze bardziej zamożni niż obecnie. Dopóki
akcja dzieje się w Rosji, scenografia jest bardzo przekonująca i mniej więcej
tak można sobie wyobrazić przyszłość trzeciego świata.
Niestety fabuła rozwija się
koszmarnie i przewidywalnie (w pewnych kwestiach, bo jest też nieprzewidywalna
absurdalność). Zakończenie to już prawdziwy dramat. Chyba wykorzystanie
atomowej łodzi podwodnej i zatrudnienie gwiazd pochłonęło za dużo środków
finansowych, że scenarzyści odważyli się na taką nędzę.
Ocena: 3/10.
Ocena: 3/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz