Zabierając się za "Rampart"
liczyłem na dobre kino rozrywkowe. Dodatkowym plusem wydawało się osadzenie
akcji w LA, bo czasem po prostu trzeba odpocząć od klimatów nowojorskich. Poza
tym tematyka filmu, a więc zmagania brudnego gliniarza (Woody Harrelson) z
codziennym życiem, była niezwykle obiecująca. Niestety po raz kolejny moje
wygórowane oczekiwania nie zostały spełnione.
źródło: http://www.entertainmentwallpaper.com/ |
„Rampart” oferuje niemal dwie
godziny prawdziwej nudy. Chociaż nasz bohater jest bardzo umoczony w różne
przewały i niezwykle wygadany, to jego zmagania z prozą życia są dosyć
zamulające. Niestety relacje z córkami i byłymi żonami są niezbyt interesujące
z mojej perspektywy, a wypełniają sporą część filmu. Przez resztę czasu mamy
jeżdżenie samochodem i miłosne podboje naszego bohatera (przy czym szczytem
obleśności jest dla mnie scena lizania stopy). Jako zaletę zaliczam aktorstwo.
Woody Harrelson wykreował niezwykle antypatyczną postać, za co wielka mu
chwała, bo dość już mam cukierkowych herosów. Oprócz tego w epizodach pojawiają
się gwiazdy: Ben Foster, Sigourney Weaver, Ice Cube. Ogólnie mówiąc film jest
życiowo nudny. Wasza egzystencja nie zmieni się diametralnie, jeśli go nie
obejrzycie.
Ocena 5/10 (dwie gwiazdki za
Woody’ego)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz