sobota, 18 sierpnia 2012

"Rampart"


Zabierając się za "Rampart" liczyłem na dobre kino rozrywkowe. Dodatkowym plusem wydawało się osadzenie akcji w LA, bo czasem po prostu trzeba odpocząć od klimatów nowojorskich. Poza tym tematyka filmu, a więc zmagania brudnego gliniarza (Woody Harrelson) z codziennym życiem, była niezwykle obiecująca. Niestety po raz kolejny moje wygórowane oczekiwania nie zostały spełnione. 
źródło: http://www.entertainmentwallpaper.com/
 „Rampart” oferuje niemal dwie godziny prawdziwej nudy. Chociaż nasz bohater jest bardzo umoczony w różne przewały i niezwykle wygadany, to jego zmagania z prozą życia są dosyć zamulające. Niestety relacje z córkami i byłymi żonami są niezbyt interesujące z mojej perspektywy, a wypełniają sporą część filmu. Przez resztę czasu mamy jeżdżenie samochodem i miłosne podboje naszego bohatera (przy czym szczytem obleśności jest dla mnie scena lizania stopy). Jako zaletę zaliczam aktorstwo. Woody Harrelson wykreował niezwykle antypatyczną postać, za co wielka mu chwała, bo dość już mam cukierkowych herosów. Oprócz tego w epizodach pojawiają się gwiazdy: Ben Foster, Sigourney Weaver, Ice Cube. Ogólnie mówiąc film jest życiowo nudny. Wasza egzystencja nie zmieni się diametralnie, jeśli go nie obejrzycie.

Ocena 5/10 (dwie gwiazdki za Woody’ego)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz