"Rozdroże Cafe" – kolejny epizod
polskiego kina za mną. Muszę przyznać, że pod pewnymi względami jest to
niezwykle interesujące dzieło. Jeśli bowiem przywykliście do oglądania
TVN-owskich seriali i filmów, w szczególności ukazujących piękne życie pięknych ludzi
w pięknej Warszawie, to przeżyjecie prawdziwy szok. Brud, rozpacz, nędza, brak
perspektyw, ogólna chujoza – to główne słowa jakimi można opisać klimat "Rozdroże Cafe". Stolica wygląda jak małe miasteczko w najbardziej
prowincjonalnej Polsce B. Jedynie powtarzany co jakiś czas plenerowy widok
Pałacu Kultury przypomina nam, że akcja osadzona została w Warszawie. Za tak
ukazaną stolicę ogromne brawa!
Pod względem fabularnym jest
także ciekawie. Grześ (Robert Olech), wspierany przez swoich kompanionów, stara
się zrobić karierę w świecie przestępczym i zarobić kasę, aby „siostra nie
musiała się kurwić z senatorem”. Chociaż rozwój fabuły jest czasem głupawy oraz
łatwy do przewidzenia to film ukazuje naprawdę depresyjną egzystencję
bohaterów: wspomniany wyżej senatorski sponsoring, nieletnia prostytucja,
brudni gliniarze. I z tego powodu można wybaczyć największe wady „Rozdroże
Cafe”: pewną infantylność, mielizny scenariuszowe oraz niektóre chujowe
dialogi.
Jednakże największą zaletą filmu
jest ścieżka dźwiękowa. „Rozdroże Cafe” rozpoczyna się od koncertu Kazika (gra
samego siebie) w więzieniu, który potem przejmuję rolę swoistego narratora
ilustrując piosenkami rozwój akcji. Wypada to naprawdę świetnie i głównie dlatego
zachęcam Was do obejrzenia filmu.
Ocena: 6/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz