„Falling Down” to bardzo życiowy film Joela
Schumachera. Może akurat jeszcze nie na polskie realia – choć myślę, że
gdyby u nas dostęp do broni palnej był tak powszechny jak w USA, coś takiego
zdarzałoby się codziennie. W każdym razie jest to dzieło niemal pozbawione
efektownych scen, pirotechnicznych popisów czy też zajebistych bohaterów
sypiących ripostami z rękawa.
Fabuła jest bardzo prosta:
sfrustrowany korkiem yuppie (Michael Douglas) rozpoczyna krwawy rampage na
ulicach L.A. W zasadzie D-Fens nie rozumie otaczającego świata i nie nadąża za
zmianami, jakie w nim zaszły, co dodatkowo wzmaga jego frustrację. Ot banalne
wydarzenia zmieniają zwykłego człowieka w maszynę do zabijania. Równolegle
policjant-gryzipiórek Prendergast (Robert Duvall) odbywa ostatni dzień służby
przed przejściem na emeryturę. Film jest bardzo fajnie skonstruowany: na samym
początku niemal dochodzi do spotkania D-Fensa i Prendergasta, a rozwój
kolejnych wydarzeń prowadzi do nieuchronnej konfrontacji.
„Falling Down” to bardzo dobre
kino oparte na prostej fabule oraz świetnym aktorstwie. D-Fens to prawdziwa
masakra – jedna z najlepszych ról Douglasa. Natomiast Duvall stworzył wyjątkową
kreację zupełnie nieheroicznego policjanta, który woli spędzać czas za biurkiem
niż gonić bandytów po ulicach. Z braku lepszego określenia mogę stwierdzić, że
osiągnął ideał w kategorii „uncool”. Fabuła pozbawiona jest większych przypałów
(oprócz akcji z bazooką), a zakończenie na szczęście nie zostało zepsute. Naprawdę
warto zobaczyć!
Ocena: 8/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz