Od razu przyznaję, iż nie
czytałem książki, a po obejrzeniu filmu na pewno nie mam zamiaru tego zrobić
(zważywszy, że niedawno mnie doszły słuchy co się dzieje w kolejnych tomach). Ergo
jako, że jest to ekranizacja książki, której nie czytałem nie mogę się
przyczepić do ułomności fabularnych. A takowe są i to poważne, zatem wymienię
przykładowe jedynie, aby się nie pastwić – pościg na motórze i akcja w Zurychu
(to już dla mnie całkowicie łamie konwencję filmu). Aktorstwo na przyzwoitym
poziomie, w szczególności podziwiam Rooney Marę za jej metamorfozę. Czuć pewien
klimat, ale nie ma najmniejszego porównania do "Se7en" czy "Fight Club". I czy naprawdę trzeba było kręcić ten film w Szwecji? Jak dla mnie nie
żadnej różnicy między Nową Fundlandią albo okolicami Vancouver, które tak
doskonale znamy z kina.
źródło: http://www.impawards.com/ |
Co mnie razi najbardziej to
nachalny i wyjątkowo ordynarny (jak na amerykańskie realia) product placement.
OK. – przeboleję Coca Colę (a czy ktoś z Was widział kiedykolwiek Pepsi pitą w
filmie?) i wytwory hipsterskiego Apple’a, ale stworzenie specjalnego ujęcia,
aby ukazać urządzenie wielofunkcyjne marki Epson to dla mnie przesada. Poza tym
ostatnia scena z prezentem – nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę!
źródło: http://www.aceshowbiz.com |
Generalnie jest to jednak solidne
kino, rzekłbym nawet rzemieślnicze. Wiem, że opisane powyżej wady mogą mieć
charakter drugoplanowy, ale skoro nie mogłem się przyjebać do fabuły, to
musiałem znaleźć sobie inną rozrywkę i się trochę popastwić. Dla mnie miarą
tego czy film jest dobry czy nie, jest chęć ponownego obejrzenia. W przypadku "Dziewczyny z tatuażem" takowa nie występuje.
To już skandal, nie miał się do czego przyjebać w fabule to się przyjebał sam nie wie do czego :-)
OdpowiedzUsuńWstyd Wojciech! Wstyd :-)
Maruuu...
"Born to hate" :D
OdpowiedzUsuń