sobota, 20 stycznia 2024

"Aftersun" (2022)

 You can live whatever you want to live. Be whoever you want to be.
You have time.

Początek roku to zawsze dobry czas na wdrażanie postanowień noworocznych (będę pisał regularnie i więcej – ta jasne, kogo chcesz oszukać?), ale także jest to czas na wszelkie podsumowania, których nie udało się zrobić wcześniej. W związku z tym widziałem sporo zestawień z najlepszymi filmami 2023 roku i teraz, w miarę moich skromnych możliwości, nadrabiam, to co udało mi się przegapić. Na pierwszy ogień poszedł skromniutki "Aftersun", pełnometrażowy debiut szkockiej reżyserki Charlotte Wells, zbierający naprawdę solidne recenzje. Ach, czemuż zainteresował mnie film o kilkudniowych wakacjach w tureckim kurorcie? Może zadziałała nostalgia, ponieważ podobnie jak bohaterka "Aftersun" właśnie mniej więcej dwie dekady temu byłem na podobnym wyjeździe na greckiej Riwierze Olimpijskiej i zmagałem się z analogicznymi problemami (aczkolwiek byłem trochę starszy i pojechaliśmy całą rodziną – prawie 30 godzin w autokarze w jedną stronę, zapraszam Was do ówczesnego świata). Z czasu spędzonego wówczas w Grecji pozostała przede wszystkim wielka miłość do pita grosa, którą miałem okazję zweryfikować w zeszłym roku na Korfu (miłość dalej ma się dobrze), piękne krajobrazy oraz podziw dla nieśpieszności tamtejszej egzystencji (dalej tęsknię!). Ale kończmy już wspomnienia, które nikogo nie obchodzą i przejdźmy do sedna!

A24 Films LLC

"Aftersun" nie jest skomplikowaną historią. Gdzieś na początku XXI wieku Calum (Paul Mescal) wyjeżdża na kilkudniowe wakacje ze swoją 11-letnią córką Sophie (Frankie Corio) do średniej jakości tureckiego kurortu. Bohaterowie snują się po sennym miasteczku, spędzając czas na typowych rozrywkach: alkohol, papierosy, basen, plaża, karaoke, automaty, wycieczki fakultatywne. Dwadzieścia lat później dorosła już Sophie ogląda filmowy zapis, jak się okazuje, ostatnich wakacji spędzonych wspólnie z tatą. I to w zasadzie wszystko, co można powiedzieć o fabule.

A24 Films LLC

Można się zastanawiać czy recenzję filmu takiego jak "Aftersun" będzie można napisać z łatwością i polotem? Na ekranie bowiem niewiele się dzieje, a bohaterowie nie zajmują się niczym niezwykłym. Kto był choć raz na tego rodzaju wakacjach doskonale zrozumie swoisty marazm ich poczynań – dzisiaj piwcio na basenie, wieczorem piwcio na karaoke, w międzyczasie pójdziemy na plażę z piwciem, a potem zjemy kolację i wypijemy piwcio. Zatem o czym tu tak naprawdę napisać coś ciekawego? Niemniej Charlotte Wells udało się stworzyć doskonały i zarazem niepokojący klimat filmu. Z jednej strony mamy bowiem wakacyjną beztroskę, nic nierobienie i totalny odpoczynek, ale z drugiej strony dostajemy niepokojącą postać Caluma z jego traumami i problemami psychicznymi, które stara się ukrywać przed swoją córką. Mamy również świadomość, że były to ich ostatnie wspólne wakacje, chociaż "Aftersun" nie da nam wyraźnej odpowiedzi, a jedynie wskazówki, co takiego doprowadziło do tej sytuacji.

A24 Films LLC

Calum jawi się jako postać tragiczna. Po pierwsze ojcem musiał zostać w bardzo młodym wieku (i na pewno nie był na to wówczas przygotowany), po drugie nie jest już razem z matką Sophie, choć twierdzi, że ją nadal kocha, a po trzecie jego sytuacja materialna oraz plany na przyszłość wydają się raczej kiepskie. W jednej ze scen po uroczo nieudolnym wykonaniu przez Sophie piosenki Losing My Religion R.E.M. ojciec stwierdza, że dziewczynce przydałyby się lekcje śpiewu, za co spotyka się z brutalnie szczerą ripostą, iż nie powinien obiecywać rzeczy, na które i tak go przecież nie stać. Choć intencją Sophie nie było oczywiście bezwzględne wypunktowanie mrzonek taty, to jednak te słowa mocno odbijają się na psychice Caluma, która i tak jest w dosyć opłakanym stanie. Zwróćcie uwagę na sceny beztroskiego przechodzenia przez jezdnię wprost pod nadjeżdżający autobus, balansowania na barierkach balkonu, pływaniu w morzu po pijaku czy nurkowania bez uprawnień – można odnieść wrażenie, że Calum wręcz prosi się o śmierć…

A24 Films LLC

Niemniej relacja ojciec-córka w "Aftersun" wypada naprawdę fajnie i myślę, że to przede wszystkim efekt chemii między aktorami wynikającej z przeprowadzenia niezwykle dobrego castingu – do roli Sophie przesłuchano podobno aż 800 kandydatek! Frankie Corio wypada na ekranie naprawdę naturalnie i znakomicie, w szczególności, że był to jej debiut aktorski. Jestem pełen podziwu i uważam, że był to jeden z najlepszych dziecięcych występów aktorskich, jakie dotychczas widziałem. Również Paul Mescal świetnie wypadł jako Calum, w szczególności w samotnych scenach oddających jego problemy ze sobą, ale także budując niezwykle prawdziwą relację ze swoją ekranową córką. Warto tutaj przypomnieć, że irlandzki aktor otrzymał za tę rolę nominację do zeszłorocznych Oscarów (ostatecznie wygrał Brendan Fraser za występ w "Wielorybie").

A24 Films LLC

"Aftersun" to naprawdę skromny film, z kilkoma zaledwie aktorami, bez spektakularnych wydarzeń i plot twistów. Niemniej Charlotte Wells wlała w swoją produkcję hektolitry filmowej magii, które sprawiają, że tę prostą opowieść o tureckich wakacjach ogląda się naprawdę wspaniale. Obejrzyjcie przede wszystkich dla duetu Paul Mescal & Frankie Corio, ale także niezwykle realistycznego oddania klimatu wakacyjnych wyjazdów sprzed dwóch dekad oraz nostalgiczno-niepokojącego klimatu. Naprawdę warto docenić tak prostą, nieśpiesznie skonstruowaną i nieskomplikowaną historię.

A24 Films LLC

Ocena: 8/10.


niedziela, 3 grudnia 2023

"The Tomorrow War" (2021)

 You need to make sure this never happens.

Uwielbiam kino science fiction, a filmy o podróżach w czasie to jeszcze bardziej. Dlatego zaintrygował mnie trailer "The Tomorrow War" w reżyserii Chrisa McKaya, który obejrzałem już nawet nie pamiętam gdzie i przy jakiej okazji. Produkcja z Chrisem Prattem w roli głównej zdawała się bowiem łączyć w sobie fantastykę naukową z podróżami w czasie i to stanowiło wystarczającą zachętę do seansu podlewanego całkiem solidną, touriga nacional prosto z Portugalii. I co ciekawe, to właśnie wino z portugalskiego regionu Dão nieoczekiwanie okazało się najjaśniejszym punktem programu, zdecydowanie spychając na dalszy plan stolec w postaci wspomnianej wyżej produkcji. I wiem, że chyba zarzekałem się wcześniej, że nie będę już więcej pisał o filmowym gównie, ale ten film tak mnie wkurwił, że po prostu zdecydowanie lepiej dla wszystkich będzie, jeżeli dam upust swoim negatywnym emocjom na papierze (w sensie w postaci tych elektronicznych znaków).

© 1996-2023, Amazon.com, Inc. 

W trakcie finału mistrzostw świata w piłce nożnej (btw rzekomo oglądanego masowo w USA – wiem, że czasy się zmieniają, populacja hispanic stale wzrasta, no ale chyba bez przesady), grupa żołnierzy z przyszłości objawia się na stadionie niosąc grobowe przesłanie – w przyszłości ludzkość toczy wojnę, w której ponosi spektakularną klęskę, więc prosi o pomoc współczesnych ludzi. Dan Forester (Chris Pratt), weteran z Iraku, a obecnie licealny nauczyciel biologii i odpowiedzialny ojciec rodziny, dostaje wkrótce powołanie do stawienia się do walki w przyszłości. I choć początkowo próbuje wykręcić się od tego przykrego obowiązku przy pomocy dawno niewidzianego, antyrządowego ojca (J.K. Simmons), to ostatecznie teleportuje się do przyszłości by walczyć z bezwzględnym wrogiem.

© 1996-2023, Amazon.com, Inc. 

W sumie "The Tomorrow War" wkurwił mnie tak mocno, że nawet nie wiem od czego zacząć. Chociaż może już sam czas projekcji (ponad dwie godziny!!!) zakrawał na prawdziwą mękę! Tak naprawdę główny bohater nie został w żaden sposób skonstruowany na ekranie, żebyśmy mogli go polubić lub chociaż znienawidzić. Ot, dostajemy krótkie informacje, że Dan walczył sobie w Iraku przez dwie tury, ale teraz spokojnie uczy sobie biologii w miejscowym liceum, chociaż ma o wiele wyższe aspiracje. A do tego ma kochającą żonę (Betty Gilpin) oraz małą córeczkę (Ryan Kiera Armstrong), których nie chce opuszczać, ale także konflikt z ojcem, z którym nie chce mieć za wiele wspólnego (no chyba, że pojawia się problem, z którym nasz bohater nie umie sobie poradzić). Co ciekawe, w przeciwieństwie do tegoż ojca, trochę paranoicznego weterana z Wietnamu (w zasadzie przypominającego trochę Sarah Connor z "Terminatora 2"), iracka służba Dana nie miała większego wpływu na jego życie rodzinne – po prostu był i będzie prawym i dobrym człowiekiem bez najmniejszej skazy. I jak można utożsamiać się w jakimkolwiek stopniu z tak mocno cukrowanym herosem bez żadnej skazy? No kurwa, właśnie nie można!

© 1996-2023, Amazon.com, Inc. 

Ale przechodząc do dalszej fabuły, to po spektakularnych klęskach ludzkości w przyszłości na całym globie ostało się jakieś pięćset tysięcy ludzi. Toteż, w obliczu nieuniknionej wręcz zagłady, jakim cudem można posyłać bardzo słabo przeszkolonych rekrutów na pewną śmierć? Czy nie można by poświęcić zdecydowanie więcej czasu na ich szkolenie, żeby posiadali chociaż jakąkolwiek wartość na polu bitwy? "The Tomorrow War" nie odpowiada na te pytania, doprowadzając oczywiście do masowej rzezi rekrutów w przyszłości. Ogląda się to naprawdę ciężko, a mniej lub bardziej patetyczne śmierci kolejnych postaci nie robią na nikim większego wrażenia. Zresztą rekruci giną jak muchy, ale wcale nie jest lepiej z zawodowymi żołnierzami z przyszłości, których tajemnicze istoty zwane kolcami koszą przeważnie jak kombajn Bizon zboże. I nie ma znaczenia czy jesteś żołnierzem piechoty, jeździsz Humvee, latasz Black Hawkiem czy stróżujesz w tajnej superbazie na morzu – śmierć jest nieunikniona. Dodatkowo efekty specjalne wcale nie porywają, a natłok akcji jakoś nie pozwala zapomnieć o ogólnej wtórności tegoż dzieła. Ostatnie pół godziny to już z kolei kompletna droga na skróty bez najmniejszej próby oszukiwania widza, że cokolwiek ma tu sens. Zgadnijcie na przykład kto pomoże Danowi w nieoczekiwanym momencie? Oczywiście jego niedoceniany szkolny uczeń, z którego dość miała cała klasa, ponieważ interesował się wyłącznie erupcjami wulkanów.

© 1996-2023, Amazon.com, Inc. 

Swoją drogą w "The Tomorrow War" nie znalazłem praktycznie nic oryginalnego. Sam koncept walki z tajemniczymi istotami i podróżami w czasie przypomina zdecydowanie lepsze "Edge of Tomorrow" sprzed prawie dekady. Ale tam piękną robotę robiła Emily Blunt do spółki z Tomem Cruisem – i był to ciekawy koncept, solidna porcja akcji, ale też potrafiło być naprawdę zabawnie. W produkcji Chrisa McKaya humor kompletnie nie działa – one linery są czerstwe, a postać Charlie’ego (Sam Richardson), który miał być zabawnym przydupasem Dana, wzbudziła we mnie jedynie negatywne emocje. Pobyt bohaterów w objętym strefą walk Miami przypominał trochę postapokaliptyczne kino w rodzaju "I Am Legend" albo popularnego ostatnimi czasy serialu "The Last of Us". Natomiast ostatnie pół godziny to połączenie najgorszym cech w stylu "Prometeusza" i "Alien vs. Predator". Nie można też zapominać o duchu "Żołnierzy kosmosu", unoszącym się nad całym projektem. Chociaż bohaterowie podróżują w czasie i podejmują działania, które mają zdecydowany wpływ na przyszłość, to twórcy nie pokusili się o jakiekolwiek słowo wyjaśnienia odnośnie powstania potencjalnego czasowego paradoksu. Po prostu film się skończył i papatki. W kwestii aktorstwa niewiele mogę powiedzieć dobrego, ale jeśli musiałbym (a nie chcę) kogokolwiek wyróżnić to stawiam na Yvonne Strahovski, wcielającą się w pułkownik Muri Forester.

© 1996-2023, Amazon.com, Inc. 

"The Tomorrow War" oglądałem w piątkowy wieczór i po seansie zdecydowanie żałowałem, że nie poświęciłem tych długich dwóch godzin na zrobienie czegokolwiek innego (choćby pójścia spać). Nie jest to film tak zły, że aż dobry ani w jakimkolwiek stopniu zabawny, więc śmiało można sobie odpuścić tę przyjemność. Zdecydowanie nie polecam i mam nadzieję, że w przyszłości ominą mnie podobne niespodzianki.

© 1996-2023, Amazon.com, Inc. 

Ocena 3/10.