Jeśli ktoś liczy na powtórkę z "Las Vegas Parano” to się srodze zawiedzie. W "The Rum Diary" prawie nie ma narkotykowych i pijackich
tripów. Zażywanie prochów ogranicza się do jednej sceny (eksperyment z LSD).
Spowodował to pewnie z fakt, że akcja filmu osadzona jest na początku lat
60-tych, czyli na długo przed wybuchem narko-rewolucji (o której był wspaniały
flashback w "Las Vegas Parano”). Rum za to pojawia się w filmie nader często,
aczkolwiek nic specjalnego z tego nie wynika.
źródło: http://www.upcoming-movies.com |
Fabuły nie ma sensu opisywać, bo
oprócz tego, że ma trzeciorzędne znaczenie, to praktycznie w filmie nic się nie
dzieje. I tak oglądamy sobie Deppa jak gdzieś jedzie, coś pije, z kimś
rozmawia, aż tu nagle mija 75% filmu i zaczynamy się zastanawiać kiedy rozwinie
się akcja. Mimo wszystko wydaje mi się, że będę wracał do tego filmu czasami,
zapewne dlatego, że zamiast zwartej fabuły jest to zbiór luźno powiązanych ze
sobą epizodów. Poza tym od czasów "Drive Angry” lubię patrzeć na Amber Heard, a
postać Moberga była całkiem zabawna.
źródło: http://www.rottentomatoes.com/ |
Pisząc pierwszą wersję recenzji byłem świeżo po projekcji i nie zdążyłem przeczytać książki będącej podstawą scenariusza. Po lekturze "Dziennika rumowego" mogę natomiast stwierdzić, że w film wypada bardzo blado przy książce Thompsona. Na domiar złego wcale nie jest to wybitna ani porywająca powieść, ale przeczytałem ją z zainteresowaniem. Naprawdę trudno mi zrozumieć, dlaczego w trakcie tworzenia scenariusza dokonano tak gruntownej przebudowy kluczowych postaci. Książkę zatem polecam zdecydowanie bardziej, ale i film też można od biedy zobaczyć.
Ocena: naciągane 5/10 (ze względu
na wielki sentyment do prozy Huntera S. Thompsona).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz