środa, 6 listopada 2019

"Captain Marvel" (2019)

I'm kind of done with you telling me what I can't do.

Ostatnio miałem trochę dłuższą przerwę w pisaniu wynikającą przede wszystkim z lenistwa, ale także długo wyczekiwanych wakacji, podróży mniejszego kalibru oraz świetnej pogody w październiku, którą wykorzystałem do nabijania statystyk w Wavelo. Niemniej, ponieważ tegoroczny listopad nie jest już tak ciepły, to mam nadzieję powrócić w wielkim stylu, niczym heroina w "Pulp Fiction". Na pierwsze uderzenie po powrocie wybrałem film może niezbyt ambitny, ale przynajmniej wydaje mi się, że tekst powstanie w miarę szybko, gładko i przyjemnie. Po ogromnym sukcesie "Wonder Woman" z 2017 roku (a był to naprawdę jeden z lepszych filmów superbohaterskich, chociaż warto również obejrzeć w ramach uzupełnienia wciągający "Professor Marston and the Wonder Women"), również Marvel zapragnął mieć swoją własną Gal Gadot (a przede wszystkim zarobić jeszcze więcej milionów monet). "Captain Marvel" stanął zatem do morderczego pojedynku o prymat najlepszej superbohaterki w dziejach!
© Marvel
W kwestii fabuły muszę napisać, że jeżeli chcecie w pełni czerpać radość z przygód Kapitan Marvel to należy na bok odłożyć wiele uprzedzeń i oczekiwań odnośnie sensowności i logiki filmu. Ale z drugiej strony podejrzewam, że niejedna produkcja Marvela za Wami, więc nie jesteście amatorami w takich zagrywkach. Tym razem akcja rozpoczyna się na planecie Hala, ojczyźnie zaawansowanej technologicznie rasy Kree, rządzonej przez sztuczną inteligencję (Annette Bening). Vers, trapiona dziwnymi snami, (Brie Larson, laureatka Oscara za "Room") zakończywszy szkolenie trafia do elitarnego oddziału dowodzonego przez Yon-Rogga (Jude Law). Jednostka bierze udział w wieloletniej wojnie z rasą zmiennokształtnych Skrullów, którzy okrutnie i krwawo podbijają kolejne planety w galaktyce. Jednakże pomimo niezwykłych umiejętności, Vers już w trakcie pierwszej misji trafia do niewoli, a następnie po brawurowej ucieczce trafia na Ziemię, gdzie staje przed szansą wyjaśnienia pełnej tajemnic przeszłości.
© Marvel
Nie muszę chyba przypominać, że nie jestem marvelowskim nerdem i całą wiedzę o tym uniwersum czerpię raczej z wybranych produkcji, aniżeli z komiksowych pierwowzorów. Wybaczcie zatem moją ignorancję w pewnych kwestiach oraz ewentualne błędy merytoryczne. Pod wieloma względami "Kapitan Marvel" wpisuje się w typowe schematy i klisze doskonale znane i nielubiane z dotychczasowego dorobku MCU. Ciężko w zasadzie oceniać fabułę pod względem sensowności i logiki, skoro na przykład główna bohaterka przez dłuższy czas nie widzi niczego niezwykłego w swoich unikalnych umiejętnościach, sądząc chyba, że jest zwyczajną przedstawicielką rasy Kree. Oczywiście drużyna Yon-Rogga składa się z przedstawicieli wielu różnych kolorów skóry (ciekawe jednak, że dowodzi akurat biały), niemniej to już widzieliśmy choćby w pierwszym "Thorze". Klasycznie standardowym sposobem na załatwianie problemów nie jest używanie zaawansowanej technologicznie broni, lecz honorowa walka wręcz. Niemniej, jeżeli pominiemy większe i mniejsze głupotki scenariusza, to na "Captain Marvel" można się nawet całkiem nieźle bawić. Moim zdaniem jest to idealny film na kacowe popołudnie albo wieczorne, kompletne odmóżdżenie po wyczerpującym dniu (chociaż jeśli jest ciepło to polecam zdecydowanie bardziej aktywność fizyczną: rower, bieganie, etc.). Nie jest to może poziom zaprezentowany przez naprawdę zaskakujące "Wonder Woman" (z tymi pochwałami też nie można przesadzać), ale wchodzi naprawdę spoko i przynosi trochę radości w szarej, codziennej egzystencji.
© Marvel
Co zatem sprawia, że "Captain Marvel" wyróżnia się tle pozostałych produkcji MCU? Po pierwsze odbieram ten film jak swoisty pastisz całej dotychczasowej konwencji, cechujący się zdecydowanie lżejszym (mniej patosu – yeah!!!), a wręcz ironicznym podejściem do tematu. Doskonale ilustruje to na przykład jedna ze scen ukryta w napisach końcowych (Flerken i Tesseract), epickie sprinty odmłodzonego Samuela L. Jacksona czy jego wyjątkowa zażyłość z sympatycznym kotem o imieniu Goose (partner Mavericka z "Top Gun" zawsze w naszych homoerotycznych sercach!). Dodatkowo Stan Lee dostał bardzo fajne cameo, które w zasadzie jest kwintesencją humorystycznej konwencji. Po drugie "Kapitan Marvel" bardzo mocno opiera się na nostalgii za latami 90-tymi XX wieku, w których akurat miałem okazję spędzić dzieciństwo i początki nastoletniości. Nawiązań jest tu naprawdę multum, więc nie ma sensu ich wszystkich wymieniać. I tak w zasadzie możemy płynnie przejść do trzeciej zalety, czyli ścieżki dźwiękowej, która zrobiła na mnie więcej niż dobre wrażenie. Usłyszeć na ekranie Come As You Are Nirvany to coś naprawdę wyjątkowego!
© Marvel
Czwarta przewaga "Kapitan Marvel" nad resztą stawki opiera się natomiast na fantastycznej, ekranowej chemii między wcielającą się w główną rolę Brie Larson, a weteranem kinematografii Samuelem L. Jacksonem (Nick Fury). Nie jest to oczywiście poziom Vincenta i Julesa z "Pulp Fiction", ale nie przypominam sobie bardziej zgranej pary herosów w całym MCU. Z prawdziwą i szczerą radością śledziłem przygody dwójki bohaterów na ekranie, ubolewając jednocześnie, że tak rzadko mam okazję oglądać tak owocną współpracę. Ostateczna ocena filmu mogłaby być nawet wyższa, gdyby wreszcie Marvel postarał się bardziej i stworzył prawdziwego villaina z krwi i kości. Mając w obsadzie aktora tak wybitnego jak Jude Law, podobnie jak w recenzowanym niedawno "Królu Arturze" kompletnie zaprzepaszczono potencjał. Sytuacji nie ratuje również Lee Pace (Ronan znany z pierwszych "Strażników Galaktyki"), który pojawia się epizodycznie. Na plus warto zaliczyć podwójne występy Annette Bening (ileż to już lat od "American Beauty"?) oraz Bena Mendelsohna.
© Marvel
"Captain Marvel" nie posiada ambicji do bycia czymś więcej niż czystą rozrywką. I chociaż nawet pod tym względem nie jest tak dobry jak choćby "Wonder Woman", to jednak urzekł mnie pewien lekko ironiczny klimat filmu Anny Boden i Ryana Flecka. Jeśli na dodatek dostajemy znakomitą ekranową chemię między Brie Larson i Samulem L. Jacksonem to i ocena musi być zdecydowanie łaskawsza niż przeważnie.
© Marvel
Ocena: 6/10.