sobota, 12 sierpnia 2017

"Kamper" (2016)



Dzięki rozlicznym zajęciom pobocznym oraz znakomitemu terminarzowi na tegorocznej edycji Letniego Taniego Kinobrania zameldowałem się dopiero w upalną sobotę pierwszego weekendu sierpnia (jeszcze ledwo zdążyłem na seans z powodu awarii tramwajowej). Na rozdziewiczenie kolejnej odsłony festiwalu z powodów patriotycznych wybrałem oczywiście polską produkcję (wieczna chwała wielkiej Polsce!). "Kamper" w reżyserii debiutującego Łukasza Grzegorzka zapowiadał się jako nie lada rozrywka utrzymana w klimatach Warszawy znanej z wczesnego etapu twórczości Taco Hemingwaya (w szczególności doskonałego Trójkąta warszawskiego czy wybornej Umowy o dzieło). Albo przynajmniej mi się tak wydawało z powodu przebłysków z dawno przeczytanej recenzji. W zasadzie mogło dotyczyć całkowicie innego filmu lub nie mieć miejsca wcale – ostatnio ponownie oglądałem "Zagubioną autostradę" Davida Lyncha, więc trudno ocenić co jest prawdą, a co imaginacją umysłu. Dla tych, którzy mieli niewielką styczność z grami komputerowymi służę wyjaśnieniem odnośnie tytułu filmu. Nie chodzi o samochód turystyczny, lecz o pewną taktykę polegającą na zajmowaniu trudno dostępnych pozycji i biernym oczekiwaniu na przeciwnika.
źródło: http://www.filmweb.pl
Tytułowy Kamper (Piotr Żurawski) to około 30-letni team leader zespołu testującego gry komputerowe. Dla wielu moich znajomych z paździerzowego przełomu podstawówki i liceum oraz zdecydowanej większości czytelników CD Action, taka praca była po prostu spełnieniem marzeń. Oprócz fajnej i niezaprzeczalnie interesującej pracy Kamper posiada oddaną małżonkę Manię (Marta Nieradkiewicz), mocno zainteresowaną kuchnią, oraz dosyć przestronne mieszkanie kupione za hajs teściów. Jednakże w tym na pozór doskonałym życiu nie wszystko jest całkowicie idealne. Niedojrzałość emocjonalna i idiotyczne żarty naszego bohatera coraz bardziej irytują jego żonę. Idylla dobiega końca, gdy pewnego dnia Mania wyznaje Kamperowi, że zdradziła go z uznanym szefem kuchni Markiem Baną (Jacek Braciak).
źródło: http://www.filmweb.pl
Chociaż po seansie wydaje się to mocno bezpodstawne, to w "Kamperze" pokładałem dosyć spore nadzieje na dobre kino. Niestety już wkrótce po rozpoczęciu się filmu Łukasza Grzegorzka dopadły mnie wątpliwości. Pod względem fabularnym jest to totalnie zwyczajna opowieść, która nie wyróżnia się kompletnie niczym z wyjątkiem może wysokiego stopnia niedojrzałości emocjonalnej głównego bohatera (przykładowo dla jego żony uprana pościel oznacza, że małżonek musiał uprawiać seks pod jej nieobecność). Nie oczekujcie zatem spektakularnych zwrotów akcji czy błyskotliwych konwersacji z ostrymi jak maczeta ripostami (do dialogów wrócimy jeszcze później). Jest naprawdę bardzo zwyczajnie: bohaterowie jedzą śniadania, rozmawiają, pracują, wychodzą do baru – ot, najzwyklejsza w świecie proza życia. W zasadzie jedynym wyjątkiem od zwyczajności egzystencji jest postać Luny (Sheily Jimenez), zmysłowej nauczycielki języka hiszpańskiego, wyjętej jakby z innej rzeczywistości (i dodajmy jeszcze: lecącej na takiego frajera). Tak naprawdę po tygodniu od seansu ciężko sobie przypomnieć z filmu coś więcej niż dosłownie kilka migawek, choć nie mogę powiedzieć, żebym specjalnie nudził się w kinie (warto podkreślić w tym miejscu, że "Kamper" trwa tylko półtorej godziny). Oprócz Luny z pewnością zapadła mi w pamięć znakomita parodia programów kulinarnych pokroju MasterChefa, w której po prostu bryluje Jacek Braciak.
źródło: http://www.filmweb.pl
Zdecydowanie brakuje mi choćby oddania specyficznego klimatu współczesnej Warszawy (po co te wszystkie panoramy miasta?). Chociaż z drugiej strony dzięki pominięciu atmosfery panującej w stolicy, film nabiera uniwersalnego wymiaru, dzięki któremu mógłby się rozgrywać w prawie każdym większym mieście z przeszklonymi biurowcami i foodtruckami. Zgodnie z obietnicą wróćmy na chwilę do dialogów. Współcześnie dochodzimy do bardzo dynamicznej zmiany w sposobie mówienia młodych ludzi (trzydziestolatków też to dotyczy). Pewne powiedzonka czy słowa, niczym memy (z których de facto często się wywodzą), mają określony żywot i to co kiedyś było na czasie, teraz brzmi trochę drętwo, żeby nie powiedzieć sztucznie. I tak właśnie odbieram frazy wypowiadane przez bohaterów. Ponadto już po seansie naczytałem się sporo o rzekomej głębi i przenikliwości "Kampera". Kurwa, głębię i przenikliwość to można znaleźć na przykład w Nieznośniej lekkości bytu Milana Kundery, a nie w opowieści o kolesiu, który nie wie gdzie kupić kołdrę, ponieważ nagle musiał przestać być dużym dzieckiem! Muszę jednak dodać, że jak na reżyserski debiut to Łukasz Grzegorzek poradził sobie pod względem realizacyjnym całkiem nieźle, a mimo wymienionych wyżej wad "Kamper" nie jest jawnie tragiczny i ociera się o solidność.
źródło: http://www.filmweb.pl
Warto również pochwalić twórców za doskonałe dobranie aktora do roli głównej. Piotr Żurawski zarówno pod względem fizycznym, jak i mentalnym, znakomicie nadaje się do występu jako Kamper. W odgrywaniu niedojrzałości intelektualnej wydaje się tak naturalny, że zacząłem się obawiać czy nie gra po prostu samego siebie (ale miejmy nadzieję, że jest po prostu dobrym aktorem). Marta Nieradkiewicz postawiła z kolei na kompletne wtopienie w zwyczajność produkcji. Jakże blado wygląda na tle pomysłowej Golshifteh Farahani z niedawno recenzowanego "Patersona"! A przecież Polka miała do zagrania o wiele więcej dramy i emocji! W zasadzie zapamiętałem jej jedną przejmująca scenę – wybuch długo skrywanej frustracji do nieoczekiwanie realistycznym podejściu Kampera do pomysłu z foodtruckiem. Bartłomiej Świderski (Carlos) oraz Justyna Suwała (Dorota) jako postacie drugoplanowe są całkiem w porządku. Jednak prawdziwą wisienką na torcie jest Jacek Braciak, wcielający się w znającego życie szefa kuchni. Naprawdę, genialny występ!
źródło: http://www.filmweb.pl
"Kamper" zawiódł moje oczekiwania po całości, ale nie jest to produkcja, którą należy całkowicie skreślić. Jeżeli kiedyś będziecie dysponować wolnym czasem to można sobie od biedy zapuścić – średnio wzbogaci to Wasze życie intelektualne, ale również nie poczujecie się zubożeni. Idealny film do obejrzenia i zapomnienia. Łukasz Grzegorzek jest dopiero na początku budowania własnej legendy, więc miejmy nadzieję, że jego kolejne produkcje będą znacznie lepsze – solidność już prawie osiągnął.
źródło: http://www.filmweb.pl
Ocena: 5/10.

sobota, 5 sierpnia 2017

"T2: Trainspotting" (2017)



Choose your future, Veronika. Choose life.

Zawsze bardzo sceptycznie podchodzę do kręcenia sequeli czy też prequeli bardzo udanych filmów, a w szczególności, jeżeli ma to miejsce dwie dekady po premierze oryginału. Bez przesady mogę stwierdzić, że "Trainspotting" to z pewnością jeden z najważniejszych filmów mojego życia. Jeżeli niektórzy z Was na parnasie narkotykowego kina stawiają "Requium dla snu" to ja na 150% wybiorę jednak legendarną produkcję Danny’ego Boyle’a z 1996 roku. Chociaż moje doświadczenia z narkotykami nie są może zbyt bogate, jak choćby w kontekście bohaterów "Fear and Loathing in Las Vegas" (niemniej umiłowanie alkoholu przekracza czasem dopuszczalne granice), to miałem znajomych, którzy z większą lub mniejszą częstotliwością oddawali się heroinowemu nałogowi i to z kompletnie różnych (w większości przypadków najczęściej kretyńskich) przyczyn. Zatem z powodu znajomości zagadnienia od wczesnego liceum "Trainspotting" zawsze miał dla mnie, oprócz swej niepodważalnej doskonałości, wysoce emocjonalne podłoże. Dlatego też, o wiele bardziej niż zwykle, obawiałem się końcowego efektu sequela Danny’ego Boyle’a.
żródło: http://www.impawards.com
Od wydarzeń przedstawionych w pierwszej części minęły dwie dekady. Po kompletnie nieoczekiwanej zapaści Renton (Ewan McGregor), postanawia przyjechać na kilka dni do rodzinnego Edynburga. Wracając na stare śmieci nie spodziewa się, że niemal natychmiast po powrocie przyjdzie mu uratować dawnego kumpla heroinistę Spuda (Ewen Bremner), który z rozpaczy postanowił wreszcie zakończyć swoją marną egzystencję. Całkowicie nieoczekiwana sytuacja prowadzi do spotkania z kolejnym kolegą z dawnych czasów. Sick Boy (Jonny Lee Miller) wraz z piękną Veroniką (Anjela Nedyalkova) zajmujący się szantażami ma w planach otworzenie epickiego burdelu, który przyniesie mu miliony monet. Tymczasem z lokalnego więzienia ucieka czwarty kompanion – w dalszym ciągu po upływie dwudziestu lat  żądny zemsty bezwzględny i nie do końca zrównoważony psychicznie Begbie (Robert Carlyle).
© 2017 TriStar Pictures, Inc.
Muszę przyznać, że moje obawy dotyczące poziomu drugiej części "Trainspotting" rozwiały się w ciągu kilku pierwszych minut seansu. Oczywiście nie mogę zaprzeczyć, że sequel nie ma aż takiego ciężaru gatunkowego jak oryginał, ale niesie w sobie potężne pokłady gorzkiego rozczarowania obecną egzystencją naszych bohaterów oraz ich niespełnionych marzeń (coś jak Umowa o dzieło Taco Hemingwaya). Film Danny’ego Boyle’a ogląda się po prostu znakomicie, akcja bardzo szybko posuwa się do przodu, niemniej nie zabrakło sentymentalnych wstawek nawiązujących do pierwowzoru. W zasadzie największym nawiązaniem jest chyba główna oś fabuły i śmiało można to potraktować jako sporą wadę, ponieważ znając oryginał bardzo łatwo jest przewidzieć dalszy rozwój wydarzeń. Niemniej w tym przypadku ma to znaczenie kompletnie drugorzędne z uwagi na powrót starych, znakomitych postaci oraz narkotykowego półświatka Edynburga. Renton wygłasza kolejny znakomity monolog pod tytułem Choose Life, sporo rozmawia się o zamierzchłych czasach futbolowej chwały, a jawnie antykatolicki występ wokalny w lojalistycznym klubie to już prawdziwa maestria (dla takich właśnie scen się żyje)! Tak naprawdę oglądając "Trainspottig 2" ma się wrażenie, że świat poszedł do przodu, a chłopacy dalej są tacy, jak dwie dekady wcześniej.
© 2017 TriStar Pictures, Inc.
"Trainspotting 2" to swoiste skonfrontowanie pocztówkowego piękna Edynburga (jak choćby w scenie biegania Rentona i Spuda) i Szkocji z dzielnicami nędzy, gdzie narkotyki i ciężkie wpierdole są na porządku dziennym, a wszystkim rządzą silnoręcy gangsterzy pokroju Doyle’a (Bradley Welsh). Oczywiście z powodu przestępczej natury naszych bohaterów, zdecydowaną większość seansu spędzamy w miejscach, których nie zwiedzają normalni turyści. Tego rodzaju depresyjne klimaty mogą naprawdę przytłoczyć, ale nie ukrywajmy – w niemal każdym mieście można znaleźć takie miejscówki (przykładowo w CK zapraszam na ulicę Młodą 4, który idealnie nadaje się na nakręcenie polskiej wersji "Trainspotting" albo nawet "Dredda"). Warto zwrócić uwagę na sprawność realizacyjną Danny’ego Boyle’a. Akcja wartko posuwa się do przodu, czasem przy wykorzystaniu dosyć nietypowych ujęć czy rozwiązań technicznych. Jeśli dodamy do tego także znakomitą ścieżkę dźwiękową to otrzymamy kompletne dzieło na wysokim poziomie.
© 2017 TriStar Pictures, Inc.
Niepodważalną zaletę "Trainspotting 2" stanowi zebranie starej ekipy aktorskiej z oryginału. Wracający do roli Rentona Ewan McGregor rozkręca się z każdą minutą, wspaniale oddając na ekranie psychikę swojego bohatera. Po stonowanym początku (może się przecież wydać, że Mark ustabilizował swoje życie w Amsterdamie) dostajemy bowiem wszystko to, co w Rentonie kochamy najbardziej. I na dodatek ten błysk kompletnej nieprzewidywalności w oku! Jonny Lee Miller również znakomicie ożywił postać Sick Boya, choć tym razem Simon to zdecydowanie bardziej zawzięty i nastawiony na aspekty finansowe skurwiel. W wielkim stylu powrócił również Robert Carlyle, który wcielił się we Franco tak doskonale jak w pierwowzorze. Niemniej udało mu się również realistycznie oddać pewną i dosyć nieoczekiwaną przemianę psychiczną Begbie’ego. Na oklaski zasłużył również znakomity Ewen Bremner za niedocenianą przeze mnie w oryginale, acz poruszającą rolę Spuda. Bagaż emocji, który niesie ten występ jest po prostu imponujący. W kwestii ról kobiecych warto zwrócić uwagę na fajną kreację Anjeli Nedyalkovej, wcielającej się w Weronikę. Całkiem młodzieżowo zaprezentowała się również gwiazda "Boardwalk Empire", dorosła już Kelly Macdonald (Diane).
© 2017 TriStar Pictures, Inc.
Seans "Trainspotting 2" to jak powrót po latach na rodzinne osiedle, spotkanie dawno nie widzianych ziomków i bezwzględne chłostanie z nimi wódy na ławce pod blokiem. Czasem zabawnie, czasem gorzko, ale przede wszystkim nostalgiczne wspominanie starych czasów. Jeżeli mam oglądać sequele na poziomie produkcji Danny’ego Boyle’a to jestem na tak!
© 2017 TriStar Pictures, Inc.
Ocena: mocarne 7/10.