Sometimes an empty page presents more possibilities.
Muszę szczerze przyznać, że w
ostatnich miesiącach zdecydowanie zaniedbałem działalność blogerską. Z powodu
wzmożonego korzystania z krakowskiego roweru miejskiego Wavelo (wieczorne
przejażdżki najlepsze na stres i złe samopoczucie) jakoś nie miałem nastroju
ani sił witalnych by zmusić się do pisania. Swoją drogą w ostatnim okresie
niewiele filmów, których wcześniej już nie widziałem, miałem okazję obejrzeć.
Niemniej z wytęsknieniem, niczym The Doors na słońce, oczekiwałem na kolejną
edycję Letniego Taniego Kinobrania w Kinie pod Baranami. I gdy wreszcie w me
dłonie dostał się tegoroczny rozkład jazdy poczułem naprawdę spore uczucie
zawodu. Po pierwsze chodzi o repertuar – część filmów wydaje się być
przyspawana do kolejnych edycji jak Kult albo Coma do krakowskich Juwenaliów. Po
drugie pory niektórych seansów to dla człowieka pracującego prawdziwy koszmar
(14 albo 15 w dzień roboczy? –
bitch, please!). Ale na szczęście mamy przecież
w Krakowie Ars, który również oferuje wakacyjną, filmową rozrywkę! I właśnie w
tymże przybytku miałem okazję obejrzeć "Patersona" w reżyserii jednego z
najoryginalniejszych twórców współczesnej kinematografii – Jima Jarsmuscha
(zapraszam do recenzji jednej z jego znakomitych produkcji –
"Only Lovers Left Alive").
|
źródło: http://www.impawards.com |
Paterson (Adam Driver) to
całkowicie zwyczajny kierowca miejskiego autobusu w niewielkim mieście Paterson
w New Jersey (zaledwie niecałe 150 tysięcy mieszkańców). Egzystencja naszego
bohatera to typowa proza życia: wczesna pobudka, praca, lunch nad lokalnym, acz
urokliwym wodospadem, praca, obiadokolacja z żoną Laurą (Golshifteh Farahani)
oraz wyjście z psem Marvinem do miejscowego, niezwykle klimatycznego baru,
prowadzonego przez Doca (Barry Shabaka Henley). I w zasadzie byłaby to
egzystencja jakich miliony na całym świecie, gdyby nie okazało się, że Paterson
jest zapalonym poetą, wzorującym się m.in. na poezji Williama Carlosa Williamsa.
|
źródło: http://www.bleeckerstreetmedia.com/paterson |
Jeśli znacie i lubicie styl
nieśpiesznej narracji oraz dziwnych spotkań czy niebanalnych rozmów
charakterystycznych dla Jima Jarmusha nie będziecie zawiedzeni. Pod tym
względem "Paterson" wprost idealnie wpisuje się w dotychczasową twórczość
amerykańskiego reżysera. Jednakże tym razem specyficzny klimat został niemalże
zdominowany przez najzwyklejszą w świecie prozę życia kierowcy miejskiego
autobusu. Nie oczekujecie zatem spektakularnych wydarzeń czy też
nieoczekiwanych zwrotów akcji, a raczej obiadowych konwersacji, zepsucia się
autobusu czy dosyć nieudolnie żenującej próby samobójczej. Paterson prowadzi
bowiem do bólu przewidywalny żywot, od którego jedyną odskocznią jest poezja
inspirowana nawet najbardziej banalnymi tematami czy przedmiotami (jak choćby
wiersz, dla którego natchnienie stanowi pudełko zapałek). Warto zwrócić uwagę na
osoby, które na swojej drodze spotyka kierowca miejskiego autobusu, gdyż każda
z nich wnosi coś ciekawego do jego egzystencji. I nie ma znaczenia czy jest to
raper ćwiczący teksty w pralni (ale za to jaki - Method Man z Wu Tang Clanu),
mała dziewczynka-poetka czy zakochany w poezji Williama Carlosa Williamsa Japończyk.
Nawet banalne konwersacje, prowadzone przez pasażerów miejskiego autobusu (mój
faworyt to rozmowa o wyrywaniu lasek, chociaż rozmowa licealistów o anarchii też ma swoje uroki), idealnie wpisują się w klimat filmu.
|
źródło: http://www.bleeckerstreetmedia.com/paterson |
A jakiż jest to klimat? Proste,
nieskomplikowane życie naszego bohatera wyróżnia się jedynie głębokimi
pokładami poezji zalegającymi w duszy Patersona. Niezwykle oryginalne wiersze,
w większości autorstwa amerykańskiego poety Rona Padgetta, doskonale
uzupełniają ekranowe wydarzenia, zważywszy, że oprócz deklamacji podano je w
formie odręcznego pisma na ekranie. Na pozór banalny, niemniej świetnie
sprawdzający się zabieg, podkreślający liryczną stronę filmu. Jako wielką
zaletę należy również potraktować znakomite zdjęcia przedstawiające tytułowe
miasto w New Jersey – ze szczególnym uwzględnieniem niezwykle urokliwego
wodospadu. Wyjątkowo klimatycznie na ekranie wypadł również bar prowadzony
przez Doca. Takich miejsc, w których barman zna prawie wszystkich klientów (nie
mówimy oczywiście o mordowniach w stylu Baru po schodkach w Krakowie czy U
Ryśka w Cieszynie), a zasiada się przy lśniącym kontuarze, pozostało naprawdę
niewiele. Od upadku Rotundy tęsknota za siedzeniem przy barze wzrosła
niepomiernie, niemniej ten etap wydaje się być już zamknięty. Przedstawiony w
filmie lokal cechuje się również znakomitą, jazzową muzyką, więc moja zazdrość
tym większa. Płynnie przechodząc w klimaty muzyczne stwierdzam, że ścieżka
dźwiękowa została bardzo dobrze dopasowana do filmowych wydarzeń i fajnie
uzupełnia się z liryczną warstwą "Patersona".
|
źródło: http://www.bleeckerstreetmedia.com/paterson |
Dotychczasowe występy Adama
Drivera raczej mnie wkurwiały niż zadowalały (
vide "The Force Awakens" czy
"Silence"). Niemniej, wcielając się w zwyczajnego Patersona wreszcie zdobył
moje uznanie. Driver wydaje się być po prostu stworzony do tej roli – jego
dobroć oraz naturalna wręcz obojętność na scenariuszowe wydarzenia wypada po
prostu znakomicie. Świetna rola i mam nadzieję, że aktor na tym nie
poprzestanie. Bardzo fajnie wypadła także towarzyska życia naszego bohatera, w
którą zagrała Golshifteh Farahani. Urodzona w Teheranie aktorka znakomicie
wcieliła się w pełną niekonwencjonalnych pomysłów Laurę. Jako męska, szowinistyczna świnia nie mogę także pominąć walorów jej urody – Iranka prezentuje się
na ekranie olśniewająco. Na drugim planie również nie uświadczyłem lipy. Barry
Shabaka Heleny znakomicie wypadł w roli Doca, warto również pochwalić Chasten
Harmon (Marie) oraz Williama Jacksona Harpera (Everest) za realistycznie
zagranie burzliwego finału związku. Ciekawie zaprezentował się także Masatoshi
Nagase, wcielający się w japońskiego poetę zafascynowanego twórczością Williama
Carlosa Williamsa.
|
źródło: http://www.bleeckerstreetmedia.com/paterson |
"Paterson" zdecydowanie nie jest
kinem dla każdego kinomana. Powolna, nieśpieszna narracja z pewnością zniechęci
mało doświadczonych adeptów filmowej sztuki. Po prostu jest to produkcja
przeznaczona dla osób, które w codziennej egzystencji poszukują czegoś więcej
niż zwyczajnej, powszedniej prozy życia. Film Jarmusha udowadnia bowiem, że
nawet najzwyklejszy żywot może dawać inspirację do lirycznych, niebanalnych uniesień
i stawiania sobie
pomnika trwalszego niż
ze spiżu.
|
źródło: http://www.bleeckerstreetmedia.com/paterson |
Ocena: 8/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz