sobota, 29 lipca 2017

"Paterson" (2016)


Sometimes an empty page presents more possibilities.

Muszę szczerze przyznać, że w ostatnich miesiącach zdecydowanie zaniedbałem działalność blogerską. Z powodu wzmożonego korzystania z krakowskiego roweru miejskiego Wavelo (wieczorne przejażdżki najlepsze na stres i złe samopoczucie) jakoś nie miałem nastroju ani sił witalnych by zmusić się do pisania. Swoją drogą w ostatnim okresie niewiele filmów, których wcześniej już nie widziałem, miałem okazję obejrzeć. Niemniej z wytęsknieniem, niczym The Doors na słońce, oczekiwałem na kolejną edycję Letniego Taniego Kinobrania w Kinie pod Baranami. I gdy wreszcie w me dłonie dostał się tegoroczny rozkład jazdy poczułem naprawdę spore uczucie zawodu. Po pierwsze chodzi o repertuar – część filmów wydaje się być przyspawana do kolejnych edycji jak Kult albo Coma do krakowskich Juwenaliów. Po drugie pory niektórych seansów to dla człowieka pracującego prawdziwy koszmar (14 albo 15 w dzień roboczy? – bitch, please!). Ale na szczęście mamy przecież w Krakowie Ars, który również oferuje wakacyjną, filmową rozrywkę! I właśnie w tymże przybytku miałem okazję obejrzeć "Patersona" w reżyserii jednego z najoryginalniejszych twórców współczesnej kinematografii – Jima Jarsmuscha (zapraszam do recenzji jednej z jego znakomitych produkcji – "Only Lovers Left Alive").
źródło: http://www.impawards.com
Paterson (Adam Driver) to całkowicie zwyczajny kierowca miejskiego autobusu w niewielkim mieście Paterson w New Jersey (zaledwie niecałe 150 tysięcy mieszkańców). Egzystencja naszego bohatera to typowa proza życia: wczesna pobudka, praca, lunch nad lokalnym, acz urokliwym wodospadem, praca, obiadokolacja z żoną Laurą (Golshifteh Farahani) oraz wyjście z psem Marvinem do miejscowego, niezwykle klimatycznego baru, prowadzonego przez Doca (Barry Shabaka Henley). I w zasadzie byłaby to egzystencja jakich miliony na całym świecie, gdyby nie okazało się, że Paterson jest zapalonym poetą, wzorującym się m.in. na poezji Williama Carlosa Williamsa.
źródło: http://www.bleeckerstreetmedia.com/paterson
Jeśli znacie i lubicie styl nieśpiesznej narracji oraz dziwnych spotkań czy niebanalnych rozmów charakterystycznych dla Jima Jarmusha nie będziecie zawiedzeni. Pod tym względem "Paterson" wprost idealnie wpisuje się w dotychczasową twórczość amerykańskiego reżysera. Jednakże tym razem specyficzny klimat został niemalże zdominowany przez najzwyklejszą w świecie prozę życia kierowcy miejskiego autobusu. Nie oczekujecie zatem spektakularnych wydarzeń czy też nieoczekiwanych zwrotów akcji, a raczej obiadowych konwersacji, zepsucia się autobusu czy dosyć nieudolnie żenującej próby samobójczej. Paterson prowadzi bowiem do bólu przewidywalny żywot, od którego jedyną odskocznią jest poezja inspirowana nawet najbardziej banalnymi tematami czy przedmiotami (jak choćby wiersz, dla którego natchnienie stanowi pudełko zapałek). Warto zwrócić uwagę na osoby, które na swojej drodze spotyka kierowca miejskiego autobusu, gdyż każda z nich wnosi coś ciekawego do jego egzystencji. I nie ma znaczenia czy jest to raper ćwiczący teksty w pralni (ale za to jaki - Method Man z Wu Tang Clanu), mała dziewczynka-poetka czy zakochany w poezji Williama Carlosa Williamsa Japończyk. Nawet banalne konwersacje, prowadzone przez pasażerów miejskiego autobusu (mój faworyt to rozmowa o wyrywaniu lasek, chociaż rozmowa licealistów o anarchii też ma swoje uroki), idealnie wpisują się w klimat filmu.
źródło: http://www.bleeckerstreetmedia.com/paterson
A jakiż jest to klimat? Proste, nieskomplikowane życie naszego bohatera wyróżnia się jedynie głębokimi pokładami poezji zalegającymi w duszy Patersona. Niezwykle oryginalne wiersze, w większości autorstwa amerykańskiego poety Rona Padgetta, doskonale uzupełniają ekranowe wydarzenia, zważywszy, że oprócz deklamacji podano je w formie odręcznego pisma na ekranie. Na pozór banalny, niemniej świetnie sprawdzający się zabieg, podkreślający liryczną stronę filmu. Jako wielką zaletę należy również potraktować znakomite zdjęcia przedstawiające tytułowe miasto w New Jersey – ze szczególnym uwzględnieniem niezwykle urokliwego wodospadu. Wyjątkowo klimatycznie na ekranie wypadł również bar prowadzony przez Doca. Takich miejsc, w których barman zna prawie wszystkich klientów (nie mówimy oczywiście o mordowniach w stylu Baru po schodkach w Krakowie czy U Ryśka w Cieszynie), a zasiada się przy lśniącym kontuarze, pozostało naprawdę niewiele. Od upadku Rotundy tęsknota za siedzeniem przy barze wzrosła niepomiernie, niemniej ten etap wydaje się być już zamknięty. Przedstawiony w filmie lokal cechuje się również znakomitą, jazzową muzyką, więc moja zazdrość tym większa. Płynnie przechodząc w klimaty muzyczne stwierdzam, że ścieżka dźwiękowa została bardzo dobrze dopasowana do filmowych wydarzeń i fajnie uzupełnia się z liryczną warstwą "Patersona".
źródło: http://www.bleeckerstreetmedia.com/paterson
Dotychczasowe występy Adama Drivera raczej mnie wkurwiały niż zadowalały (vide "The Force Awakens" czy "Silence"). Niemniej, wcielając się w zwyczajnego Patersona wreszcie zdobył moje uznanie. Driver wydaje się być po prostu stworzony do tej roli – jego dobroć oraz naturalna wręcz obojętność na scenariuszowe wydarzenia wypada po prostu znakomicie. Świetna rola i mam nadzieję, że aktor na tym nie poprzestanie. Bardzo fajnie wypadła także towarzyska życia naszego bohatera, w którą zagrała Golshifteh Farahani. Urodzona w Teheranie aktorka znakomicie wcieliła się w pełną niekonwencjonalnych pomysłów Laurę. Jako męska, szowinistyczna świnia nie mogę także pominąć walorów jej urody – Iranka prezentuje się na ekranie olśniewająco. Na drugim planie również nie uświadczyłem lipy. Barry Shabaka Heleny znakomicie wypadł w roli Doca, warto również pochwalić Chasten Harmon (Marie) oraz Williama Jacksona Harpera (Everest) za realistycznie zagranie burzliwego finału związku. Ciekawie zaprezentował się także Masatoshi Nagase, wcielający się w japońskiego poetę zafascynowanego twórczością Williama Carlosa Williamsa.
źródło: http://www.bleeckerstreetmedia.com/paterson
"Paterson" zdecydowanie nie jest kinem dla każdego kinomana. Powolna, nieśpieszna narracja z pewnością zniechęci mało doświadczonych adeptów filmowej sztuki. Po prostu jest to produkcja przeznaczona dla osób, które w codziennej egzystencji poszukują czegoś więcej niż zwyczajnej, powszedniej prozy życia. Film Jarmusha udowadnia bowiem, że nawet najzwyklejszy żywot może dawać inspirację do lirycznych, niebanalnych uniesień i stawiania sobie pomnika trwalszego niż ze spiżu.
źródło: http://www.bleeckerstreetmedia.com/paterson
Ocena: 8/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz