środa, 13 stycznia 2016

"Star Wars: Episode VII - The Force Awakens"

Minęło niemal siedemnaście lat odkąd po raz ostatni byłem w kinie na "Gwiezdnych Wojnach" – kawał historii, trudno mi w sumie uwierzyć, że miało to miejsce jeszcze w ubiegłym stuleciu, prawie dwie dekady temu. Dlaczegóż nie poszedłem na kolejne części nowej trylogii, spytacie. Otóż, seans "Mrocznego Widma" w nieistniejącym już kieleckim kinie Romantica, był tak monstrualnym kindybałem w szamot, że skutecznie zniechęcił mnie do "Ataku Klonów" oraz "Zemsty Sithów", które zobaczyłem dopiero po jakimś czasie od ich premier. Oczywiście nie wszystko było kompletnie fatalne, ale niesmak po Jar Jarze oraz późniejszej mistrzowskiej grze Haydena Christensena pozostał do dzisiaj. Kiedy dowiedziałem się, że ruszają przygotowania do kręcenia następnego tryptyku zacząłem przejawiać zdecydowanie mieszane uczucia. Niby z jednej strony nie dało się tego spierdolić bardziej niż "Mrocznego Widma", ale w końcu to przecież Disney, a hajs się musi zgadzać! Jednakże osoba J.J. Abramsa na reżyserskim stolcu dawała nową nadzieję na przynajmniej solidną produkcję. Poza tym przed premierą wiele mówiło się, że Jar Jar powróci jako lord Sithów, więc czemuż miałbym nie zobaczyć tego na własne oczy?
źródło: http://www.impawards.com
Akcja "The Force Awakens" rozgrywa się mniej w trzydzieści lat po wydarzeniach z "Powrotu Jedi". Nie wszystko poszło tak znakomicie, jak się wydawało. Na zgliszczach Imperium wyrosło nowe zagrożenie. First Order, potężna militarno-polityczna organizacja (chętnie napisałbym: o wyjątkowo faszystowskim zacięciu), zarządzana przez, wyglądającego jak uzależniony od mefedronu ork, Najwyższego Przywódcę Snoke’a (Andy Serkis), pragnie odbudować dawną pozycję swojego poprzednika. Nowa Republika lekceważy poczynania mało znanego przeciwnika, przez co jedyne realne zagrożenie dla poczynań militarystów stanowi Ruch Oporu kierowany przez księżniczkę generał Leię (Carrie Fisher). Mimo to Snoke obawia się najbardziej powrotu rycerzy Jedi, chociaż Luke Skywalker (Mark Hamill) przepadł bez wieści lata temu, stając się legendą. Niemal obsesyjne poszukiwania zaginionego syna Vadera prowadzą obie strony, ale jak się okazuje to rebelianci zyskują przewagę.
źródło: http://www.starwars.com
"Przebudzenie Mocy" oglądałem w dosyć interesujących warunkach: poniedziałkowy seans w ponad 800-osobowej sali skupił jedynie garstkę widzów (około dwudziestu). Niemniej frekwencja oraz taktyczny wybór miejsca pozwolił mi nie słyszeć natrętnego siorbania i mlaskania, które tak bardzo uatrakcyjniają oglądanie filmów. Czytałem wiele pochlebnych opinii o nowym "Star Wars", a niejeden znajomy zdążył zbrandzlować się nad dziełem J.J. Abramsa na Facebooku - no ale przejdźmy do meritum. Pojawił się słynny pochyły tekst, akcja ruszyła z kopyta, a ja … zacząłem mieć wrażenie, że to wszystko już przecież gdzieś widziałem. Pustynna planeta (co prawda tym razem Jakku, a nie Tatooine, ale kto mi powie czym one się różnią poza nazwą?), na której wszyscy szukają małego, niezwykle sympatycznego, droida BB-8? I na której reprezentuje biedę porzucona w tajemniczych okolicznościach, a przy okazji niezwykle uzdolniona technicznie Rey (Daisy Ridley)? Zbudowana w kompletnej tajemnicy potężna broń umożliwiająca niszczenie planet? Dywersja na powierzchni planety w celu zniszczenia tejże machiny zagłady? Atak X-wingów z obowiązkowym wlatywaniem do środka monstrualnie wielkiego urządzenia? Ponadto pomimo coraz bardziej wypasionego wyglądu szturmowców ich skuteczność jakoś się nie polepszyła. Czy naprawdę, po mimo tak rozbudowanego uniwersum, przez te wszystkie lata nie można było napisać scenariusza, który byłby choć trochę bardziej nieprzewidywalny?
źródło: http://www.starwars.com
Jednakże wszystko to mogę zboleć, jeżeli tylko nie muszę oglądać paskudnego pyska Jar Jara (spoiler: niestety nie został lordem Sithów) oraz drewnianego w 100% Haydena Christensena. Pragnę natomiast zauważyć, że J.J. Abramsowi niestety nie udało się odtworzyć ulotnej magii towarzyszącej częściom IV-VI. Spośród całego filmu może ze dwie sceny zyskują w moim oczach status klasyczny. Może jestem już stary, ale akcja filmu rozgrywa się dla mnie zdecydowanie za szybko – w "Przebudzeniu Mocy" nie ma praktycznie miejsca na jakąś refleksję czy nawet trening adeptów Jedi. Czy może zatem dziwić, że osoba trzymająca po raz pierwszy w życiu miecz świetlny jest w stanie pokonać w trakcie solo mistrza jakiegoś tam zakonu z ciemniej strony mocy? No chyba troszkę absurd i nonsens – przecież nawet Luke musiał trenować z Obi Wanem i Yodą, aby coś w życiu osiągnąć! Oczywiście można podnieść zarzut, że skoro Jedi prawie wymarli to Kylo Ren nie miał sobie na kim poćwiczyć skillów, ale w takie uzasadnienie to mi się wierzyć nie chce. Dużo tu również przypadkowych zbiegów okoliczności oraz ratunków w ostatnich sekundach, ale w sumie wpisuje się to w konwencję "Gwiezdnych Wojen".
źródło: http://www.starwars.com
Chociaż powyższe akapity wypełnia raczej pesymistyczny opis filmu J.J. Abramsa to muszę przyznać, że jest to pod wieloma względami solidna produkcja. Jestem po prostu rozczarowany, że mimo tak długiego czasu i możliwości osiągnięto jedynie połowicznie zadowalający mnie efekt. Oczywiście, nawet pomimo upływu lat, detronizacja którejkolwiek części z oryginalnej trylogii to czyste mrzonki i podłe insynuacje, ale "Przebudzenie Mocy" zdecydowanie wyróżnia się tle epizodów I-III. Chociaż otrzymujemy klasyczny zestaw plenerów (pustynna planeta, zimowa planeta, planeta z dżunglą) to wprost epicko wygląda monstrualnych rozmiarów wrak krążownika rozbitego na Jakku. Ogromne wrażenie może również zrobić na widzach eskadra X-wingów nadlatujących z nad jeziora. J.J. Abramsowi z pewnością nie można zatem odmówić spektakularności – wyjątkowo nie miałem także wrażenia, że w którejś scenie przegięto z CGI (może z wyjątkiem Maz Kanaty – kompletnie nie kupuję tego tworu). Podobno położono szczególny nacisk na ograniczenie komputerowych efektów specjalnych i tam, gdzie było to możliwe, wykorzystano tradycyjne metody. Ciekawie zapowiada się również wewnętrzna rywalizacja w First Order: generał Hux (Domhnall Gleeson) vs. Kylo Ren. Wielkie brawa również za ściągnięcie starej obsady i sensowne włączenie jej w akcję nowej trylogii.
źródło: http://www.starwars.com
A skoro jesteśmy już przy obsadzie to sprawdźmy jak wypada pod tym względem "Przebudzenie Mocy". Od początku było wiadomo, że stara gwardia zostanie przesunięta na drugi plan, aby zrobić więcej miejsca dla nowych bohaterów. Czy zatem Daisy Ridley wcielająca się w Ren stanie się czymś więcej niż kolejnym obiektem masturbacji dla nerdów na całym świecie? Po pierwszej odsłonie trudno odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. Z pewnością trudno się czepiać aktorki za to co pokazała na ekranie, ale sama postać trochę mnie irytuje – jest bowiem trochę taki kosmiczny MacGyver w żeńskim wydaniu, któremu wychodzi wszystko, czego się tylko dotknie. Aczkolwiek potencjał istnieje i mam nadzieję, że J.J. Abrams tego nie spierdoli. Przejdźmy zatem do bohatera, który wzbudził ogrom kontrowersji, gdyż niektórym wydaje się, że "Gwiezdne Wojny" powinny być czyste rasowo. John Boyega pokazał się z dobrej strony, ale konstrukcja nieustannie dyszącego Finna nie do końca mnie przekonuje (coś za szybka ta przemiana ze szturmowca w rebelianta). O wiele ciekawszy wydaje się choćby Poe (Oscar Isaac), chociaż pojawia się jedynie epizodycznie. Ogromnie zawiódł mnie natomiast ponoć tak bardzo doskonały Adam Driver. Dla mnie Kylo Ren to pierwszy w historii emo-Jedi, a jego niekontrolowane wybuchy gniewu i machanie mieczem świetlnym są raczej żenująco śmieszne niż przerażające. Stara gwardia wypada za to znakomicie: wielkie propsy dla Harrisona Forda (Han Solo), Carrie Fisher oraz Marka Hamilla.
źródło: http://www.starwars.com
Jakkolwiek w recenzji wymieniłem może znacznie więcej negatywnych spostrzeżeń niż pozytywów to napisanie, że "Przebudzenie Mocy" nie jest solidnym filmem byłoby sporym przekłamaniem. Zdecydowany wpływ na kształt tego tekstu miały bowiem moje wygórowane oczekiwania odnośnie produkcji J.J. Abramsa. Możliwe, że w wielu miejscach czepiam się mało istotnych z Waszego punktu widzenia elementów, ale dopóki to ja jestem narratorem dysponuję niezbywalnym prawem do ich uwypuklenia. Dla mnie największymi bohaterami "Przebudzenia Mocy" pozostaną Han Solo, Leia oraz BB-8. Polecam zobaczyć to na własne oczy i wyrobić sobie osobistą opinię. A tymczasem na zachętę i dobry początek postanowiłem wystawić ocenę troszkę wyższą niż początkowo planowałem.
źródło: http://www.starwars.com
Ocena: 7/10 (na zachętę - moc we mnie jeszcze silna jest)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz