Minęło niemal siedemnaście lat
odkąd po raz ostatni byłem w kinie na "Gwiezdnych Wojnach" – kawał historii,
trudno mi w sumie uwierzyć, że miało to miejsce jeszcze w ubiegłym stuleciu,
prawie dwie dekady temu. Dlaczegóż nie poszedłem na kolejne części nowej
trylogii, spytacie. Otóż, seans "Mrocznego Widma" w nieistniejącym już
kieleckim kinie Romantica, był tak monstrualnym kindybałem w szamot, że skutecznie zniechęcił mnie do "Ataku
Klonów" oraz "Zemsty Sithów", które zobaczyłem dopiero po jakimś czasie od ich
premier. Oczywiście nie wszystko było kompletnie fatalne, ale niesmak po Jar
Jarze oraz późniejszej mistrzowskiej
grze Haydena Christensena pozostał do dzisiaj. Kiedy dowiedziałem się, że
ruszają przygotowania do kręcenia następnego tryptyku zacząłem przejawiać
zdecydowanie mieszane uczucia. Niby z jednej strony nie dało się tego
spierdolić bardziej niż "Mrocznego Widma", ale w końcu to przecież Disney, a hajs się musi zgadzać! Jednakże osoba
J.J. Abramsa na reżyserskim stolcu dawała nową nadzieję na przynajmniej solidną
produkcję. Poza tym przed premierą wiele mówiło się, że Jar Jar powróci jako
lord Sithów, więc czemuż miałbym nie zobaczyć tego na własne oczy?
|
źródło: http://www.impawards.com |
Akcja
"The Force Awakens"
rozgrywa się mniej w trzydzieści lat po wydarzeniach z "Powrotu Jedi". Nie
wszystko poszło tak znakomicie, jak się wydawało. Na zgliszczach Imperium
wyrosło nowe zagrożenie. First Order, potężna militarno-polityczna organizacja
(chętnie napisałbym: o wyjątkowo faszystowskim zacięciu), zarządzana przez,
wyglądającego jak uzależniony od mefedronu ork, Najwyższego Przywódcę Snoke’a (Andy Serkis), pragnie
odbudować dawną pozycję swojego poprzednika. Nowa Republika lekceważy
poczynania mało znanego przeciwnika, przez co jedyne realne zagrożenie dla
poczynań militarystów stanowi Ruch Oporu kierowany przez
księżniczkę
generał Leię (Carrie Fisher). Mimo to Snoke obawia się najbardziej powrotu
rycerzy Jedi, chociaż Luke Skywalker (Mark Hamill) przepadł bez wieści lata
temu, stając się legendą. Niemal obsesyjne poszukiwania zaginionego syna Vadera
prowadzą obie strony, ale jak się okazuje to rebelianci zyskują przewagę.
|
źródło: http://www.starwars.com |
"Przebudzenie Mocy" oglądałem w
dosyć interesujących warunkach: poniedziałkowy seans w ponad 800-osobowej sali
skupił jedynie garstkę widzów (około dwudziestu). Niemniej frekwencja oraz
taktyczny wybór miejsca pozwolił mi nie słyszeć natrętnego siorbania i
mlaskania, które tak bardzo
uatrakcyjniają oglądanie filmów. Czytałem wiele
pochlebnych opinii o nowym "Star Wars", a niejeden znajomy zdążył
zbrandzlować się nad dziełem J.J. Abramsa
na Facebooku - no ale przejdźmy do meritum. Pojawił się słynny pochyły tekst,
akcja ruszyła z kopyta, a ja … zacząłem mieć wrażenie, że to wszystko już
przecież gdzieś widziałem. Pustynna planeta (co prawda tym razem Jakku, a nie
Tatooine, ale kto mi powie czym one się różnią poza nazwą?), na której wszyscy
szukają małego, niezwykle sympatycznego, droida BB-8? I na której reprezentuje
biedę porzucona w tajemniczych okolicznościach, a przy okazji niezwykle
uzdolniona technicznie Rey (Daisy Ridley)? Zbudowana w kompletnej tajemnicy
potężna broń umożliwiająca niszczenie planet? Dywersja na powierzchni planety w
celu zniszczenia tejże machiny zagłady? Atak X-wingów z obowiązkowym wlatywaniem
do środka monstrualnie wielkiego urządzenia? Ponadto pomimo coraz bardziej
wypasionego wyglądu szturmowców ich skuteczność jakoś się nie polepszyła. Czy
naprawdę, po mimo tak rozbudowanego uniwersum, przez te wszystkie lata nie
można było napisać scenariusza, który byłby choć trochę bardziej
nieprzewidywalny?
|
źródło: http://www.starwars.com |
Jednakże wszystko to mogę zboleć,
jeżeli tylko nie muszę oglądać paskudnego pyska Jar Jara (spoiler: niestety nie
został lordem Sithów) oraz drewnianego w 100% Haydena Christensena. Pragnę natomiast
zauważyć, że J.J. Abramsowi niestety nie udało się odtworzyć ulotnej magii
towarzyszącej częściom IV-VI. Spośród całego filmu może ze dwie sceny zyskują w
moim oczach status klasyczny. Może jestem już stary, ale akcja filmu rozgrywa
się dla mnie zdecydowanie za szybko – w "Przebudzeniu Mocy" nie ma praktycznie
miejsca na jakąś refleksję czy nawet trening adeptów Jedi. Czy może zatem
dziwić, że osoba trzymająca po raz pierwszy w życiu miecz świetlny jest w
stanie pokonać w trakcie solo mistrza jakiegoś tam zakonu z ciemniej strony
mocy? No chyba troszkę absurd i nonsens – przecież nawet Luke musiał trenować z
Obi Wanem i Yodą, aby coś w życiu osiągnąć! Oczywiście można podnieść zarzut,
że skoro Jedi prawie wymarli to Kylo Ren nie miał sobie na kim poćwiczyć
skillów, ale w takie uzasadnienie to mi
się wierzyć nie chce. Dużo tu również
przypadkowych
zbiegów okoliczności oraz ratunków w ostatnich sekundach, ale w sumie wpisuje
się to w konwencję "Gwiezdnych Wojen".
|
źródło: http://www.starwars.com |
Chociaż powyższe akapity wypełnia
raczej pesymistyczny opis filmu J.J. Abramsa to muszę przyznać, że jest to pod
wieloma względami solidna produkcja. Jestem po prostu rozczarowany, że mimo tak
długiego czasu i możliwości osiągnięto jedynie połowicznie zadowalający mnie
efekt. Oczywiście, nawet pomimo upływu lat, detronizacja którejkolwiek części z
oryginalnej trylogii to czyste mrzonki i podłe insynuacje, ale "Przebudzenie
Mocy" zdecydowanie wyróżnia się tle epizodów I-III. Chociaż otrzymujemy
klasyczny zestaw plenerów (pustynna planeta, zimowa planeta, planeta z dżunglą)
to wprost epicko wygląda monstrualnych rozmiarów wrak krążownika rozbitego na
Jakku. Ogromne wrażenie może również zrobić na widzach eskadra X-wingów
nadlatujących z nad jeziora. J.J. Abramsowi z pewnością nie można zatem odmówić
spektakularności – wyjątkowo nie miałem także wrażenia, że w którejś scenie
przegięto z CGI (może z wyjątkiem Maz Kanaty – kompletnie nie kupuję tego
tworu). Podobno położono szczególny nacisk na ograniczenie komputerowych
efektów specjalnych i tam, gdzie było to możliwe, wykorzystano tradycyjne
metody. Ciekawie zapowiada się również wewnętrzna rywalizacja w First Order:
generał Hux (Domhnall Gleeson) vs. Kylo Ren. Wielkie brawa również za
ściągnięcie starej obsady i sensowne włączenie jej w akcję nowej trylogii.
|
źródło: http://www.starwars.com |
A skoro jesteśmy już przy
obsadzie to sprawdźmy jak wypada pod tym względem "Przebudzenie Mocy". Od
początku było wiadomo, że stara gwardia zostanie przesunięta na drugi plan, aby
zrobić więcej miejsca dla nowych bohaterów. Czy zatem Daisy Ridley wcielająca
się w Ren stanie się czymś więcej niż kolejnym obiektem masturbacji dla
nerdów na całym świecie? Po pierwszej
odsłonie trudno odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. Z pewnością trudno
się czepiać aktorki za to co pokazała na ekranie, ale sama postać trochę mnie
irytuje – jest bowiem trochę taki kosmiczny MacGyver w żeńskim wydaniu, któremu
wychodzi wszystko, czego się tylko dotknie. Aczkolwiek potencjał istnieje i mam
nadzieję, że J.J. Abrams tego nie spierdoli. Przejdźmy zatem do bohatera, który
wzbudził ogrom kontrowersji, gdyż niektórym wydaje się, że "Gwiezdne Wojny"
powinny być czyste rasowo. John Boyega pokazał się z dobrej strony, ale
konstrukcja nieustannie dyszącego Finna nie do końca mnie przekonuje (coś za
szybka ta przemiana ze szturmowca w rebelianta). O wiele ciekawszy wydaje się
choćby Poe (Oscar Isaac), chociaż pojawia się jedynie epizodycznie. Ogromnie
zawiódł mnie natomiast ponoć tak bardzo doskonały Adam Driver. Dla mnie Kylo
Ren to pierwszy w historii emo-Jedi, a jego niekontrolowane wybuchy gniewu i
machanie mieczem świetlnym są raczej żenująco śmieszne niż przerażające. Stara
gwardia wypada za to znakomicie: wielkie
propsy dla Harrisona Forda (Han Solo),
Carrie Fisher oraz Marka Hamilla.
|
źródło: http://www.starwars.com |
Jakkolwiek w recenzji wymieniłem
może znacznie więcej negatywnych spostrzeżeń niż pozytywów to napisanie, że "Przebudzenie
Mocy" nie jest solidnym filmem byłoby sporym przekłamaniem. Zdecydowany wpływ
na kształt tego tekstu miały bowiem moje wygórowane oczekiwania odnośnie
produkcji J.J. Abramsa. Możliwe, że w wielu miejscach czepiam się mało
istotnych z Waszego punktu widzenia elementów, ale dopóki to ja jestem
narratorem dysponuję niezbywalnym prawem do ich uwypuklenia. Dla mnie
największymi bohaterami "Przebudzenia Mocy" pozostaną Han Solo, Leia oraz BB-8.
Polecam zobaczyć to na własne oczy i wyrobić sobie osobistą opinię. A tymczasem
na zachętę i dobry początek postanowiłem wystawić ocenę troszkę wyższą niż
początkowo planowałem.
|
źródło: http://www.starwars.com |
Ocena: 7/10 (na zachętę - moc we mnie jeszcze silna jest)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz