W ostatnich latach z nieukrywaną przykrością
oglądam, jak upadają kolejne legendy kinematografii. Naprawdę nie potrafię
zrozumieć dlaczego niektórzy twórcy i aktorzy (najlepszy przykład to Al
Pacino) rozmieniają się na drobne zamiast
udać się do Szarej Przystani by pożeglować na zachód, do Valinoru odejść na zasłużoną emeryturę i zostać
zapamiętanym wyłącznie za znakomite role czy produkcje. Na upadek Ridleya
Scotta, którego jesteśmy obecnie świadkami, patrzę z ogromnym bólem serca.
Przecież jest to twórca filmów
takich jak "Alien", "Blade Runner", "Gladiator", "Black Hawk Down", "Kingdom of Heaven" czy "American Gangster"! Niestety ostatnie produkcje
(
"Prometheus",
"The Counselor") wyjątkowo mocno nadwątliły pozycję Brytyjczyka
w moich oczach. Dzisiaj na warsztacie ląduje kolejny uwielbiany przez krytykę
film Ridleya Scotta, który według mnie zapowiadał się słabo już od samego
początku. A zatem Panie i Panowie, przed Wami
"The Martian"!
|
źródło: http://www.impawards.com |
Po raz kolejny wracamy zatem na
Czerwoną Planetę, tym razem zasiedloną przez załogową misję NASA. Dzielni
kolonizatorzy otrzymują jednakże wiadomość o zbliżającej się srogiej,
niszczycielskiej burzy – co de facto
z powodu niskiego ciśnienia panującego na Marsie (mniej niż 1% ziemskiego)
stanowi całkowitą imaginację. Dowódca Lewis (Jessica Chastain) podejmuje
błyskawiczną decyzję o ewakuacji, mimo że botanik Mark Watney (Matt Damon)
sugeruje po prostu przeczekać burzę. W trakcie marszu do kapsuły nasz bohater
zostaje trafiony anteną, a pozostała część załogi uznaje go za zmarłego i
opuszcza Marsa. Jak się jednak okazuje Mark wykazał się nadzwyczajną żywotnością
i po ucichnięciu okrutnej burzy zaczyna sobie organizować życie na opustoszałej
planecie, bez kontaktu z członkami misji oraz Ziemią.
|
źródło: http://www.foxmovies.com |
Naprawdę nie potrafię zrozumieć
dlaczego reżyser mający spore doświadczenie w kręceniu filmów o kosmosie
postanowił stworzyć taką abominację science fiction. Nie będę ukrywał: "Marsjanin" nie jest żadnym wybitnym dziełem, ba nie jest nawet solidną
produkcją – to po prostu wyjątkowo przereklamowane ścierwo będące pokłosiem
żenującej
"Gravity" oraz podobnie napompowanego
"Interstellar" (przy czym
paradoksalnie dzieło Christophera Nolana uchodzi w tej trójcy za najlepsze).
Film Ridleya Scotta momentami razi prawdziwą głupotą, a natężenie cudownych
zbiegów okoliczności na jedną produkcję przekracza dopuszczalne normy jak
promieniowanie w Czarnobylu. Pozwólcie zatem, że stworzę zestawienie
najbardziej absurdalnych pomysłów, które miałem okazję zobaczyć w czasie
seansu:
- Aby zapewnić sobie ogrzewanie w marsjańskim łaziku
wystarczy wykopać z ziemi generator jądrowy zasilany plutonem-238 i
wsadzić go na tylne siedzenie – promieniowanie takie nieszkodliwe!
- Zagrzebany w glebie od lat Pathfinder okazuje się
być znakomitym narzędziem do komunikacji z Ziemią.
- Macie do przejechania 3200 km po powierzchni Marsa
– bez nawigacji (na Marsie nie występuje pole magnetyczne), bez wsparcia –
jak wyznaczycie trasę, aby ominąć góry, wzgórza i miejsca, których nie
pokona łazik? Skąd pozyskacie wodę i tlen? Gdzie będziecie defekować? W
filmie nie znajdziemy oczywiście odpowiedzi na te pytania.
- Jak to jest możliwe, że Hermes miał wystarczającą
ilość paliwa by dolecieć na Marsa, wrócić na orbitę ziemską i ponownie
polecieć na Marsa i wrócić na Ziemię?
- Dlaczego na Hermesie jest tyle wolnych i
bezużytecznych przestrzeni? Czyżby Ridley nie oglądał "Battlestar
Galactica"?
- Fajnie, że zwykły botanik jest w stanie
przeprowadzić na sobie samym operację.
- Przygotowanie w kosmosie bomby zajmuje mniej niż 30
minut. Eksplozja powoduje wyłącznie zamierzone efekty, nie uszkadzając
statku kosmicznego więcej niż zakładano pierwotnie.
- Do upragnionego ratunku brakuje kilkadziesiąt
metrów – co zrobicie? Oczywiście nie zapominajcie, że w przestrzeni
kosmicznej można śmiało wykorzystać dziurę w skafandrze jako źródło
napędu!
|
źródło: http://www.foxmovies.com |
Naprawdę dawno się tak nie
wkurwiłem na żadnym filmie! Myślałem przecież naiwnie, że skoro Ridley zasiada
na reżyserskim stolcu to "Marsjanin" będzie odpowiednio poważny i wypełniony
mrokiem. W zamian dostałem natomiast dzieło, w którym chiński odpowiednik NASA,
zrozpaczony losem biednego amerykańskiego astronauty, postanawia bez
konsultacji z demokratycznym rządem w
Pekinie odpalić Wujowi Samowi niemalże za friko najnowsze technologie ze
swojego programu kosmicznego. Prawie za darmo, ponieważ ceną pomocy jest udział
chińskiego kosmonauty w kolejnej misji załogowej na Marsa. Serio? Chyba
scenarzyści stracili kontakt z rzeczywistością… Albo ta idylliczna wizja rzeczywistości
jest po prostu kaprawym odzwierciedleniem obecnych uczuć odnośnie Federacji
Rosyjskiej – jebać Moskwę, Pekin zawsze cacy! Abstrahując od ułomności
scenariusza (niemal kompletny farmazon) to Ridley napakował swoje dzieło
kompletnie zbędnymi scenami – najlepszy przykład to sekwencja, w której Mark
pisze na głos wiadomość, a tekst jest następnie czytany przez Martineza załodze
Hermesa. Absurd i nonsens.
|
źródło: http://www.foxmovies.com |
Matt Damon w roli kosmicznego
MacGyvera irytuje niezwykle mocno. Niby zwyczajny botanik, a jednocześnie
fizyk, matematyk, mechanik etc. Prawdziwy człowiek marsjańskiego renesansu! Do
tego epatujący niezłomną wiarą we własne możliwości i całkowicie pozbawiony
defetystycznych ciągot – nawet gdy wskutek usterki utracił możliwość
produkowania żywności! Pełen dramat. Czyżby twórcy nie słyszeli o "Cast Away"? Na drugim planie nie ma ani jednej interesującej kreacji. Bo czy dzielna,
heroiczna i niemal pomnikowa załoga Hermesa może komukolwiek wydać się realna?
Jessica Chastain po raz kolejny wciela się w nieomylnego zbawcę, aczkolwiek tym
razem zamiast całej planety ma do uratowania jednego człowieka i jest gotowa
postawić na szali życie całej załogi podejmując dosyć beztroskie decyzje –
zaiste wspaniały dowódca! Z kolei Jeff Daniels to wszechmocny szef NASA,
dysponujący nieograniczonym budżetem oraz pomocą chińskich przyjaciół, dzięki czemu
może robić praktycznie co tylko zechce! Nie zabrakło oczywiście miejsca dla
totalnie nierozgarniętego geniusza naukowca (Donald Glover), który będąc
życiowym nieogarem jest w stanie
znaleźć rozwiązanie każdego kosmicznego problemu. Natomiast Sean Bean gra tak,
jak gdyby tylko biernie oczekiwał na nieuchronną śmierć swojej postaci –
niestety (uwaga spoiler!) ku mojemu rozczarowaniu zgon nie następuje, a aktor
musi się męczyć do końca filmu.
|
źródło: http://www.foxmovies.com |
Moim zdaniem "Marsjanin" może być
rozpatrywany wyłącznie w kategorii wyjątkowo mało zabawnej parodii science
fiction – Złoty Glob za najlepszy film w kategorii komedia/musical to chyba
jakiś chory żart. Nie wątpię jednakże, że w czasach powszechnej ucieczki od
rozumu i myślenia najnowsze dzieło Ridleya Scotta zbierze o wiele więcej
laurów. A zatem, parafrazując legendarne słowa
Kosmicznego
Ciecia z "Czerwonej Planety", krzyczę donośnie:
fuck this movie!
|
źródło: http://www.foxmovies.com |
Ocena: 3/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz