środa, 27 stycznia 2016

"The Martian"



W ostatnich latach z nieukrywaną przykrością oglądam, jak upadają kolejne legendy kinematografii. Naprawdę nie potrafię zrozumieć dlaczego niektórzy twórcy i aktorzy (najlepszy przykład to Al Pacino) rozmieniają się na drobne zamiast udać się do Szarej Przystani by pożeglować na zachód, do Valinoru odejść na zasłużoną emeryturę i zostać zapamiętanym wyłącznie za znakomite role czy produkcje. Na upadek Ridleya Scotta, którego jesteśmy obecnie świadkami, patrzę z ogromnym bólem serca. Przecież jest to twórca filmów takich jak "Alien", "Blade Runner", "Gladiator", "Black Hawk Down", "Kingdom of Heaven" czy "American Gangster"! Niestety ostatnie produkcje ("Prometheus", "The Counselor") wyjątkowo mocno nadwątliły pozycję Brytyjczyka w moich oczach. Dzisiaj na warsztacie ląduje kolejny uwielbiany przez krytykę film Ridleya Scotta, który według mnie zapowiadał się słabo już od samego początku. A zatem Panie i Panowie, przed Wami "The Martian"!
źródło: http://www.impawards.com
Po raz kolejny wracamy zatem na Czerwoną Planetę, tym razem zasiedloną przez załogową misję NASA. Dzielni kolonizatorzy otrzymują jednakże wiadomość o zbliżającej się srogiej, niszczycielskiej burzy – co de facto z powodu niskiego ciśnienia panującego na Marsie (mniej niż 1% ziemskiego) stanowi całkowitą imaginację. Dowódca Lewis (Jessica Chastain) podejmuje błyskawiczną decyzję o ewakuacji, mimo że botanik Mark Watney (Matt Damon) sugeruje po prostu przeczekać burzę. W trakcie marszu do kapsuły nasz bohater zostaje trafiony anteną, a pozostała część załogi uznaje go za zmarłego i opuszcza Marsa. Jak się jednak okazuje Mark wykazał się nadzwyczajną żywotnością i po ucichnięciu okrutnej burzy zaczyna sobie organizować życie na opustoszałej planecie, bez kontaktu z członkami misji oraz Ziemią.
źródło: http://www.foxmovies.com
Naprawdę nie potrafię zrozumieć dlaczego reżyser mający spore doświadczenie w kręceniu filmów o kosmosie postanowił stworzyć taką abominację science fiction. Nie będę ukrywał: "Marsjanin" nie jest żadnym wybitnym dziełem, ba nie jest nawet solidną produkcją – to po prostu wyjątkowo przereklamowane ścierwo będące pokłosiem żenującej "Gravity" oraz podobnie napompowanego "Interstellar" (przy czym paradoksalnie dzieło Christophera Nolana uchodzi w tej trójcy za najlepsze). Film Ridleya Scotta momentami razi prawdziwą głupotą, a natężenie cudownych zbiegów okoliczności na jedną produkcję przekracza dopuszczalne normy jak promieniowanie w Czarnobylu. Pozwólcie zatem, że stworzę zestawienie najbardziej absurdalnych pomysłów, które miałem okazję zobaczyć w czasie seansu:
  • Aby zapewnić sobie ogrzewanie w marsjańskim łaziku wystarczy wykopać z ziemi generator jądrowy zasilany plutonem-238 i wsadzić go na tylne siedzenie – promieniowanie takie nieszkodliwe!
  • Zagrzebany w glebie od lat Pathfinder okazuje się być znakomitym narzędziem do komunikacji z Ziemią.
  • Macie do przejechania 3200 km po powierzchni Marsa – bez nawigacji (na Marsie nie występuje pole magnetyczne), bez wsparcia – jak wyznaczycie trasę, aby ominąć góry, wzgórza i miejsca, których nie pokona łazik? Skąd pozyskacie wodę i tlen? Gdzie będziecie defekować? W filmie nie znajdziemy oczywiście odpowiedzi na te pytania.
  • Jak to jest możliwe, że Hermes miał wystarczającą ilość paliwa by dolecieć na Marsa, wrócić na orbitę ziemską i ponownie polecieć na Marsa i wrócić na Ziemię?
  • Dlaczego na Hermesie jest tyle wolnych i bezużytecznych przestrzeni? Czyżby Ridley nie oglądał "Battlestar Galactica"?
  • Fajnie, że zwykły botanik jest w stanie przeprowadzić na sobie samym operację.
  • Przygotowanie w kosmosie bomby zajmuje mniej niż 30 minut. Eksplozja powoduje wyłącznie zamierzone efekty, nie uszkadzając statku kosmicznego więcej niż zakładano pierwotnie.
  • Do upragnionego ratunku brakuje kilkadziesiąt metrów – co zrobicie? Oczywiście nie zapominajcie, że w przestrzeni kosmicznej można śmiało wykorzystać dziurę w skafandrze jako źródło napędu!
źródło: http://www.foxmovies.com
Naprawdę dawno się tak nie wkurwiłem na żadnym filmie! Myślałem przecież naiwnie, że skoro Ridley zasiada na reżyserskim stolcu to "Marsjanin" będzie odpowiednio poważny i wypełniony mrokiem. W zamian dostałem natomiast dzieło, w którym chiński odpowiednik NASA, zrozpaczony losem biednego amerykańskiego astronauty, postanawia bez konsultacji z demokratycznym rządem w Pekinie odpalić Wujowi Samowi niemalże za friko najnowsze technologie ze swojego programu kosmicznego. Prawie za darmo, ponieważ ceną pomocy jest udział chińskiego kosmonauty w kolejnej misji załogowej na Marsa. Serio? Chyba scenarzyści stracili kontakt z rzeczywistością… Albo ta idylliczna wizja rzeczywistości jest po prostu kaprawym odzwierciedleniem obecnych uczuć odnośnie Federacji Rosyjskiej – jebać Moskwę, Pekin zawsze cacy! Abstrahując od ułomności scenariusza (niemal kompletny farmazon) to Ridley napakował swoje dzieło kompletnie zbędnymi scenami – najlepszy przykład to sekwencja, w której Mark pisze na głos wiadomość, a tekst jest następnie czytany przez Martineza załodze Hermesa. Absurd i nonsens.
źródło: http://www.foxmovies.com
Matt Damon w roli kosmicznego MacGyvera irytuje niezwykle mocno. Niby zwyczajny botanik, a jednocześnie fizyk, matematyk, mechanik etc. Prawdziwy człowiek marsjańskiego renesansu! Do tego epatujący niezłomną wiarą we własne możliwości i całkowicie pozbawiony defetystycznych ciągot – nawet gdy wskutek usterki utracił możliwość produkowania żywności! Pełen dramat. Czyżby twórcy nie słyszeli o "Cast Away"? Na drugim planie nie ma ani jednej interesującej kreacji. Bo czy dzielna, heroiczna i niemal pomnikowa załoga Hermesa może komukolwiek wydać się realna? Jessica Chastain po raz kolejny wciela się w nieomylnego zbawcę, aczkolwiek tym razem zamiast całej planety ma do uratowania jednego człowieka i jest gotowa postawić na szali życie całej załogi podejmując dosyć beztroskie decyzje – zaiste wspaniały dowódca! Z kolei Jeff Daniels to wszechmocny szef NASA, dysponujący nieograniczonym budżetem oraz pomocą chińskich przyjaciół, dzięki czemu może robić praktycznie co tylko zechce! Nie zabrakło oczywiście miejsca dla totalnie nierozgarniętego geniusza naukowca (Donald Glover), który będąc życiowym nieogarem jest w stanie znaleźć rozwiązanie każdego kosmicznego problemu. Natomiast Sean Bean gra tak, jak gdyby tylko biernie oczekiwał na nieuchronną śmierć swojej postaci – niestety (uwaga spoiler!) ku mojemu rozczarowaniu zgon nie następuje, a aktor musi się męczyć do końca filmu.
źródło: http://www.foxmovies.com
Moim zdaniem "Marsjanin" może być rozpatrywany wyłącznie w kategorii wyjątkowo mało zabawnej parodii science fiction – Złoty Glob za najlepszy film w kategorii komedia/musical to chyba jakiś chory żart. Nie wątpię jednakże, że w czasach powszechnej ucieczki od rozumu i myślenia najnowsze dzieło Ridleya Scotta zbierze o wiele więcej laurów. A zatem, parafrazując legendarne słowa Kosmicznego Ciecia z "Czerwonej Planety", krzyczę donośnie: fuck this movie!
źródło: http://www.foxmovies.com
Ocena: 3/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz