wtorek, 7 maja 2013

"Kingdom of Heaven"

"Kingdom of Heaven" należy do moich ulubionych filmów historycznych. Mam świadomość, że dziełu Ridleya Scotta można zarzucić ogrom przekłamań, nieścisłości, uproszczeń historycznych i rzeszę różnego rodzaju innych wad, ale darzę tę produkcję wielką estymą. W niniejszej recenzji postaram się uzasadnić moją postawę i wyjaśnić to epizodyczne odejście od hejteryzmu. Niemniej na samym wstępie pragnę docenić wysiłek tłumaczów, którzy tym razem wyjątkowo nie zawiedli. "Królestwo niebieskie" to niezwykle zgrabny tytuł, który doskonale oddaje sens opowieści Ridleya Scotta. Aczkolwiek jest to malutka perełka w bezkresnym oceanie fatalnych tłumaczeń. Aha, zanim przejdziemy do recenzji jeszcze jedna ważna uwaga: poniższy tekst dotyczy reżyserskiej wersji "Kingdom of Heaven" trwającej 192 minuty, więc wielu opisanych scen nie znajdziecie w znacznie zubożonej wersji telewizyjnej (144 minuty).
źródło: http://www.impawards.com
Fabuła "Królestwa niebieskiego" przenosi nas na tereny dzisiejszej Francji u schyłku XII wieku. Osławiony krzyżowiec, Godfrey z Ibelinu (Liam Neeson), powraca do ojczyzny by zabrać do Ziemi Świętej swojego bękarta. Balian (Orlando Bloom), zdolny kowal i konstruktor maszyn oblężniczych, właśnie stracił żonę, która popełniła samobójstwo. Jak powszechnie wiadomo odebranie sobie życia nie było zbyt dobrze przyjmowane w mrocznych wiekach, toteż sytuacja naszego bohatera jest niełatwa. Na dodatek pogrążony w rozpaczy Balian morduje lokalnego księdza, który sprofanował ciało ukochanej kobiety. Stając się renegatem przystaje do swojego ojca i wyrusza w podróż pełną niebezpieczeństw, by odkupić swoje grzechy w Jerozolimie.
źródło: http://www.starpulse.com/
Pierwsza rzecz jaka uderza widza w "Kingdom of Heaven" to piękne plenery i niesamowite zdjęcia. Ridley Scott dopracował w najdrobniejszym szczególe niemal każdy kadr, aby dostarczyć naszym oczom jak najwięcej uciechy. Odważnie stwierdzam, że pod względem wizualnym "Królestwo Niebieskie" to jeden z najpiękniejszych filmów, jakie miałem okazję oglądać w moim życiu. Oczywiście palmę pierwszeństwa mocno dzierży "Hero", ale Scottowi naprawdę niewiele zabrakło do totalnej perfekcji. Wraz z krzyżowcami zwiedzamy średniowieczną Francję, Messynę, ale najwięcej uwagi poświęcono oczywiście Ziemi Świętej. Imponujące wrażenie zrobiła na mnie Jerozolima, bardzo podobał mi się również Kerak, a ciekawe wrażenie pozostawił zdecydowanie ascetyczny Ibelin. Pustynne krajobrazy mają natomiast taki urok, że widzom od razu robi się troszkę cieplej. Jednakże jeśli miałbym dokonać wyboru najładniejszego kadru w całym filmie to wskazałbym scenę, w której Reynald z Chatillon (Brendan Gleeson) poznaje siostrę Saladyna stojącą w łanach zielonego zboża. Doskonałe wizualia uzupełnia świetna muzyka – tutaj ponownie polecam wersję reżyserską, ponieważ poszczególne części filmu zostały poprzedzone klimatycznymi przerwami, w których możemy posłuchać utworów w dłuższych wersjach.
źródło: http://www.starpulse.com/
Budżet filmu wyniósł 130 milionów USD i trzeba przyznać, że to naprawdę widać na ekranie. Setki statystów, świetne kostiumy, multum sprzętu i koni mogą się podobać. Co prawda można zarzucić Scottowi, że zrezygnował z pokazania bitwy pod Rogami Hittinu, ale moim zdaniem potyczka kawalerii pod Kerakiem oraz epickie oblężenie Jerozolimy znakomicie to rekompensują. Jeśli chodzi o rozwiązania fabularne to oczywiście można (a nawet należy) czepiać się wielu rzeczy, o których wspominałem we wstępie. Niemniej "Królestwo Niebieskie" nie odstaje na tym polu od klasyków gatunku w rodzaju choćby "Braveheart" czy też "Gladiatora". Z tego powodu nie mam zamiaru wytykać każdego błędu oraz nieścisłości historycznej. Dzieło Ridleya Scotta nie pretenduje przecież do bycia podręcznikiem historycznym. Jeśli kogoś wciągną krucjaty to na pewno znajdzie sobie odpowiednie źródło by pogłębić wiedzę. Warto także zauważyć, że chociaż w filmie Scotta pełno jest patosu (za który odpowiada głównie Balian), to jednak da się go znieść bez wyłączania fonii. Bardzo fajnie natomiast, że pokazano bezmyślny fanatyzm obu stron konfliktu, nie wartościując żadnej z nich. Chrześcijaństwo dostało nawet trochę mocniej, ponieważ w filmie wiesza się templariuszy mordujących muzułmańskich kupców, a rolę villaina dostał niedoceniony wizjoner swoich czasów Reynald z Chatillon.
źródło: http://www.starpulse.com/
Oceniając popisy aktorskie w "Królestwie Niebieskim" pragnę zauważyć, że Orlando Bloom otrzymał rolę podobną jak w "Piratach z Karaibów". Do bólu szlachetny i prawy Balian nie może budzić sympatii u osoby mojego formatu. Chociaż fajnie, że nie jest to rycerz całkiem bez skazy, gdyż w końcu zamordował nieuzbrojonego człowieka. Niemniej Bloom pasuje do tego rodzaju postaci i wypada poprawnie, lecz bez szału. Dla odmiany Liam Neeson stworzył bardzo fajną rolę i jego widok na ekranie cieszył moje oko. Jeszcze bardziej cieszyłem się na widok Evy Green (Sibylla), ale niestety tym razem nie była skąpo odziana. Z tego powodu smuteczek, aczkolwiek pod względem aktorskim wypadła całkiem młodzieżowo. Świetną kreację stworzył także Edward Norton (Baldwin IV Trędowaty), który przez większość filmu ukrywa swoją twarz za maską – należą się duże oklaski. Niezły poziom trzyma Jeremy Irons, wcielający się w Tyberiusza (wariacja na temat Rajmunda III z Trypolisu).
źródło: http://www.starpulse.com/
Jednakże w "Królestwie Niebieskim" od pierwszej projekcji fascynowały mnie trzy inne role. Pierwsza to niezawodny David Thewlis tym razem wcielający się w nie do końca realnego Szpitalnika, będącego swoistym opiekunem Baliana. Odwołując się do mistyczności tej postaci musi pojawić się kolejne nawiązanie do wersji reżyserskiej: zastanawialiście się czemu nagle, kompletnie z dupy, Balian pojawia się siedząc pod palmą? Otóż wyjaśnieniem jest genialna scena z gorejącym krzewem na pustyni. Thewlis jest świetnym aktorem i tutaj naprawdę gra na najwyższych obrotach. Na ogromne brawa zasługuje także Alexander Siddig wcielający się w sympatycznego Imada. Na koniec zostawiam wielkiego wodza i największego Kurda w historii. Salah ad-Din al-Ajjubi w wykonaniu Ghassana Massouda to rola, którą należy zapamiętać na długo. Chociaż każda scena z udziałem muzułmańskiego wodza jest genialna to pragnę wyróżnić moje ulubione: w szczególności zwróćcie uwagę na rozmowy w muzułmańskim obozie przed i po bitwie pod Rogami Hittinu oraz na dialog Salah ad-Dina i Baliana. Na koniec warto jeszcze wspomnieć o wielu świetnych epizodycznych rolach – w filmie pojawiają się m.in. Michael Sheen, Brendan Gleeson, Marton Csokas czy choćby Kevin McKidd.
źródło: http://www.starpulse.com/
Chociaż "Królestwo Niebieskie" ma bardzo wiele mankamentów, to po prostu uwielbiam tę produkcję Ridleya Scotta. Po ostatniej projekcji telewizyjnej zauważyłem, że wersja zubożona jest znacznie gorsza, dlatego wszystkich zachęcam do oglądania wyłącznie rozszerzonej edycji reżyserskiej (w której poznamy m.in. wątek syna Sibylli). Jak na realia Hollywood jest to epickie widowisko z pięknymi zdjęciami oraz doskonałą muzyką, wzbogacone świetną grą aktorską i niebanalnym tematem. I nawet patos tak nie razi jak zwykle! Na serio polecam!
źródło: http://www.starpulse.com/
Ocena: 8/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz