W tym roku złamałem
wieloletnią tradycję i zamiast jechać na festiwal do Cannes
zostałem w naszej przaśnej ojczyźnie. Spytacie pewnie czemuż
zostawiłem plaże Lazurowego Wybrzeża na rzecz polskiego gówna
w polu? Otóż otrzymałem pół jawne informacje, że TVP
zamierza wyemitować "Bangkok Dangerous". Jakże niewiele znaczy
festiwal w Cannes wobec kompletnego upadku Cage'a! Wielki kiedyś
aktor i laureat Oscara dziś chałturzy w Tajlandii, niemal jak
Wesley Snipes w Rumunii. W przypadku Snipesa to mogę jeszcze
zrozumieć – w końcu hajs się musi zgadzać, a Wesley miał
z tym trochę problemów (niedawno jeszcze siedział pod celą za
przekręty podatkowe). Czy jednak Cage również potrzebuje milionów
monet? Czy też po prostu kompletnie zatracił intuicję i przyjmuje
bez selekcji wszystkie propozycje? Spójrzmy na kilka ostatnich
tragicznych tytułów z jego udziałem: "Ghost Rider", "Season
of the Witch", "Seeking Justice" czy quasi remake "Złego
porucznika". Jedynymi sensownymi filmami z jego udziałem w ciągu
ostatniej dekady były „Lord of War” oraz "Drive Angry"
(sorry, ale "Kick-Ass" znudził mnie na tyle, że nie obejrzałem
do końca). Z deczka słabo. Swoją drogą "Bangkok Dangerous" to
remake tajlandzkiej produkcji z 1999 roku. Pewnie liczono na powtórkę
sukcesu "Infernal Affairs" i "Infiltracji", ale zatrudniając
Cage'a przekreślono wszelkie nadzieje.
źródło: http://www.impawards.com/index.html |
Aby odpowiednio
przygotować się do projekcji zasiadłem ze szklaneczką wybornej
53% old plum brandy z lodem. Dodam, że na jednej
się nie skończyło, toteż percepcja filmu mogła zostać delikatnie
zaburzona. Już w pierwszej scenie zaatakowała mnie totalna chujoza.
Nocne ujęcia Pragi i czerstwy voiceover Cage'a wprowadzają widza w
historię Joe (Nicolas Cage). Za chwilę poznajemy fach głównego
bohatera, gdyż eliminacja człowieka z karabinu snajperskiego nie
pozostawia wątpliwości. Otóż Joe jest wypalonym zawodowo płatnym
mordercą, na dodatek straszliwie umęczonym swoim losem. Wypalony
zawodowo Joe udaje się do Bangkoku by wykonać ostatnie zlecenie (a
w zasadzie cztery) i zniknąć raz na zawsze. Na miejscu tradycyjnie
dobiera sobie tymczasowego współpracownika. Miejscowy pół-retard
pół-człowiek Kong (Shahkrit Yamnarm) nadaje się do tej roboty jak Michael
Jackson do opieki na dziećmi, bowiem trudni się sutenerstwem oraz
uliczną sprzedażą podróbek zegarków. Niemniej wesoły duet
przystępuje do działania i rozpoczyna 4 etapową misję w stolicy
Tajlandii.
Photo © Lionsgate Films. All Rights Reserved. |
Pierwsza rzecz jaka
wkurwia w "Bangkok Dangerous" to wspomniany mega-czerstwy voiceover Cage'a,
w którym opisuje swoje żale. Jest to zabieg tak wtórny, że aż
brak mi słów. Na dodatek słysząc teksty o mentalnym wypaleniu
oglądamy twarz Joe, na której przez większość filmu wyryty jest
bezgraniczny smutek. Jak wspaniale Cage odgrywa emocje chyba pisać
nie muszę. Tutaj, czerpiąc zapewne inspirację od Wentwortha Millera
z "Prison Break", postanowił ograniczyć warsztat jedynie do
smutku lub radości. Totalne drewno, które wypełnia zdecydowanie
zbyt dużą część projekcji. W ten sposób już po pierwszych
minutach zniechęciłem się mocno do filmu. Dodatkowo fabuła nie
rozpieszcza, ponieważ nie ma nawet średniego poziomu. Po jakimś
czasie "Bangkok Dangerous" zamienia się po prostu w wysoce
upośledzoną wersję "Leona Zawodowca". Love story przedstawione
w filmie to chyba jeden z najgorszych wątków miłosnych w dziejach
kinematografii. Okazuje się bowiem, że bezwzględny dotychczas
killer potrafi zakochać się głuchoniemej tajlandzkiej aptekarce
(sic!), będącej chodzącym wcieleniem dobra. W szczególności
polecam zobaczyć słitaśną scenę z karmieniem słonia. Nie
wiem czy twórcy filmu w swojej naiwności zaplanowali tego rodzaju
romans na typowy wyciskacz łez, ale w tym momencie całkowicie
skreśliłem ich dzieło.
Photo © Lionsgate Films. All Rights Reserved. |
Po poziomie love story
już nic nie mogło uratować "Bangkok Dangerous" przed całkowitą
katastrofą. Niestety twórcy nie podjęli nawet najmniejszego
wysiłku, aby zmienić to żenujące gówno w coś, co nadaje się
do oglądania. Wtórność, miałkość, schematyczność i totalna
żenada dominowały na ekranie przez całą projekcję. Efekty
specjalne ograniczono do motoru, który w coś uderzył i wybuchł
(tak jak w prawdziwym życiu) oraz do odcięcia ręki przez śrubę
motorówki – żal patrzeć naprawdę! Ach prawie zapomniałbym, że
była jeszcze eksplozja – Joe przeżył, bo schował się w wannie
(co za wtórność!). "Bangkok Dangerous" wpisuje się również
w nurt produkcji udowadniających, że najlepszym kamuflażem jest
bejsbolówka zsunięta niemal na oczy (vide "Prison Break") -
jakby Cage nie wyróżniał się w Tajlandii samym kolorem skóry.
Poza tym profesjonalizm Joe najdobitniej uwidacznia się w scenie
finałowej assasynacji polityka, którego „kochają Tajlandczycy”.
Finał to już totalny bezsens, ponieważ nieśmiertelny Cage młóci
przeciwników jak jakieś tępe boty. Co ciekawe twórcy nie
pojechali po totalnej żenadzie i zdecydowali się na dosyć odważny
krok w kontekście dotychczasowej chujozy. Chwała im za to
niewielka, gdyż oprócz regularnego dobijania przeciwników, jest to w zasadzie
jedyny plus filmu.
Photo © Lionsgate Films. All Rights Reserved. |
Jeśli chodzi o popisy
aktorskie to film przedstawia się dramatycznie. Jak już pisałem
powyżej Cage czerpie warsztat aktorski od gwiazdora "Prison
Break", który przejechał cztery sezony serialu z jednym wyrazem
twarzy. Joe w jego wykonaniu to istne uosobienie drewnianej gry braci Mroczków. Naprawdę trudno uwierzyć, że Cage grał
kiedyś w dobrych albo chociaż solidnych filmach. Zasadniczo o
reszcie obsady nie ma co wspominać, ponieważ składa się
azjatyckich no nameów. Przydupas Joe, Kong to marna
postać i nie można za wiele z niej wykrzesać, dlatego też nie mam
pretensji do Shahkrita Yamnarma. Podobnie jest w przypadku Charlie Yeung (Fong), ale ona
przynajmniej ładnie prezentuje się na ekranie. Zleceniodawcy Joe to
z kolei niemal idioci, ciężko się na nich patrzy. Jeśli chodzi o
ocenę "Bangkok Dangerous" to było niezmiernie łatwo wystawić adekwatną notę. Film jest
fatalny i naprawdę dawno nie widziałem czegoś tak okropnego z
pierwszoligowym hollywoodzkim aktorem. Normalni widzowie zdecydowanie
nie zasługują by oglądać tego rodzaju żenujące produkcje. "Bangkok
Dangerous" mogę polecić jedynie najbardziej ortodoksyjnym fanom
Cage'a, którzy jeszcze wierzą, że kiedykolwiek podniesie się z
rynsztoka chujowego kina. Ja już dawno porzuciłem wszelką
nadzieję.
Photo © Lionsgate Films. All Rights Reserved. |
Ocena: 2/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz