Jak ważne znaczenie dla
kultury ma mit arturiański chyba pisać nie trzeba. Mnogość wersji
samej legendy, różnorakich interpretacji książkowych oraz produkcji filmowych
czy też telewizyjnych jest niemal nie do ogarnięcia. Z tej okazji
mała dygresja: jeśli macie ochotę podrążyć temat głębiej to
zacznijcie od książki "Świat króla Artura. Maladie"
Andrzeja Sapkowskiego, która stanowi krótki przewodnik po
najważniejszych postaciach, przedmiotach i wydarzeniach. A co potem?
A potem przeczytajcie wszystkie dzieła, o których wspomina autor
"Wiedźmina". Dziś jednak skupiamy się na adaptacjach
filmowych. Jakiś czas temu recenzowałem niezbyt udany serial
"Camelot". Praktycznie jedyną zaletą tejże produkcji
były dosyć często ukazywane wdzięki Evy Green. Teraz natomiast
przyszedł czas na pseudo-historyczne podejście do mitu
arturiańskiego ukazane w "King Arthur" z 2004 roku.
Dlaczegóż już na samym początku taki zarzut, spytacie? Otóż
film Antoine'a Fuqua ("Dzień próby"!!!) próbuje urealnić legendę odzierając ją
całkowicie z magii i elementów mistycznych, stawiając na
historyczne realia. Czemu dwa ostatnie słowa się pisane
kursywą przekonacie się poniżej.
Plakat nawet niezgorszy... (źródło: http://www.impawards.com/index.html) |
Nie ma zatem magii, więc
cóż pozostaje w samym w micie? Otóż z prologu dowiadujemy się,
że Imperium Rzymskie, nienasycone podbojami, walczyło z ludem
dzielnych Sarmatów. Owi wojownicy ponieśli porażkę, ale
imperialiści z Italii zachwycili się ich nieustraszoną konnicą i
postanowili wykorzystać ją do własnych celów. Artur (Clive Owen),
pół-Bryt, pół-Sarmata, dowodzi oddziałem sarmackiej kawalerii
służącej w odległej Brytanii. Okres 15-letniej służby właśnie
dobiega końca, więc kawalerzyści snują plany dotyczące ciekawych zajęć po jej zakończeniu.
Część z nich chce powrócić do ojczyzny, kilku postanawia
pozostać na nieprzyjaznej i zimnej wyspie, natomiast ich dowódca marzy o
podróży do Rzymu. Niestety sytuacja ulega zmianie, gdy Artur i jego
ludzie dostają ostatnią, ale śmiertelnie niebezpieczną misję behind enemy lines. Muszą wyruszyć daleko na
północ, aby uratować rzymskiego dostojnika i jego rodzinę. A
czasy nie są łatwe, ponieważ oprócz permanentnego zagrożenia ze
strony dzikich Piktów, do gry wchodzą również bezlitośni Sasi.
Merlin bez magicznych skillów (źródło: Touchstone Pictures) |
Pomysł na całkowite
odarcie mitu arturiańskiego z magii wydawał mi się na początku
niedorzeczny, aczkolwiek potrafię docenić zamysł twórców. "Król
Artur" mógł być naprawdę ciekawy, ale zabrakło troszkę
surowości i konsekwencji w tej wizji (chociaż i tak nie jest najgorzej). Niestety nie uniknięto błędów oraz uproszczeń
typowych dla tego rodzaju produkcji. Łatwość z jaką porozumiewają
się ze sobą Rzymianie, Piktowie, Sarmaci oraz Sasi jest naprawdę
powalająca – wygląda na to, że u schyłku starożytności
dominowało najprawdziwsze językowe esperanto! Jasne, rozumiem, że
przywódcy i elita być może znała łacinę w wystarczającym
stopniu, ale przecież nie dotyczyło to randomowych wieśniaków i tępych wojaków.
Nawet w "Trzynastym wojowniku" Antonio Banderas nie od razu
nauczył się mowy Wikingów! Poza tym obowiązkowe rozmowy między
przywódcami strasznie mnie raziły. O ile potrafię zrozumieć sens
i potrzebę spotkania Artura i Merlina, to kompletnie nie wiem czemu
ma służyć rozmowa tego pierwszego z Cerdiciem, przywódcą Sasów.
Fabuła nie powala na kolana, ale również nie wywołuje większej
żenady - oczywiście jeżeli przymkniemy oko. W zasadzie do głównego wątku mam jedno zastrzeżenie:
czemuż, ach czemuż rzymski arystokrata osiedlił się w dziczy na
dalekiej północy opanowanej przez Piktów? Ciężkie baty zbiera
chrześcijaństwo – biskupi i kapłani Chrystusa wyróżniają się
jako postacie negatywne. Co ciekawe w filmie to nie Piktowie przy użyciu wickermana, a
właśnie bogobojni czciciele Jezuska składają ludzi w ofierze.
Niemniej jest to całkiem zabawne podejście.
Artur i "Rycerze" Okrągłego Stołu (źródło: Touchstone Pictures) |
Hajsu na produkcję
"Króla Artura" na szczęście nie zabrakło. Bardzo ładne
plenery oraz zbroje i wszelkiego rodzaju osprzęt bojowy cieszą oko.
Fajnie wystylizowano Sarmatów Artura, a i stylówki Piktów i Sasów
nie są wcale gorsze. Nie podobał mi się natomiast wygląd muru
Hadriana, ponieważ w mojej opinii wypada niezwykle sztucznie. Pod
względem poziomu filmowej taktyki także doznałem ogromnego zawodu.
Nie byłem również zachwycony poziomem dialogów. O ile większość
z nich jest dosyć znośna, to niestety zbyt często pojawiają się
egzaltowane przemowy o wolności z gejzerami patosu. Niestety
przoduje w nich Artur, który w ten właśnie sposób manifestuje
swój idealizm. Ale cóż, taka to właśnie postać. Archetyp
sprawiedliwego władcy musi przejawiać trochę tendencji
idealistycznych, reprezentować prawość, sprawiedliwość i odwagę. I taki właśnie
jest Artur w wykonaniu Clive'a Owena. Jak na tego rodzaju konwencję
aktor spisał się całkiem nieźle, chociaż nie jest to jakoś
szczególnie wybitna rola. Jego kompanioni nie wyróżniają się
natomiast w żaden szczególny sposób – a szkoda, bo przecież
niełatwa relacja Artura z Lancelotem to jeden z fundamentów mitu.
Poza tym wystarczy rzucić okiem na nazwiska (Ian Gruffudd, Mads Mikkelsen, Ray Winstone, Ray Stevenson), żeby stwierdzić, iż mogło być znacznie lepiej. Na występ Keiry Knightley (Ginewra) spuszczę zasłonę milczenia.
Zasadniczo w filmie są tylko dwie role, które zaintrygowały mnie
od samego początku. Pierwsza z nich to Merlin (Stephen Dillane), tutaj
dalekowzroczny władca Piktów pozbawiony magicznych atrybutów.
Naprawdę dobra i interesująca kreacja. Druga natomiast to wspomniany wyżej Cerdic (Stellan Skarsgård), bezwzględny przywódca Sasów, obdarzony wyjątkowo nieudolnym synem (Till Schweiger).
Moim zdaniem najfajniejsza rola w "Królu Arturze". Co
ciekawe w filmie nie występuje w ogóle Morgana, co z perspektywy
fana "Mgieł Avolonu" Marion Zimmer Bradley wydaje się być
ogromnym rozczarowaniem.
Piktyjska Ginewra (źródło: Touchstone Pictures) |
Kiedy obejrzałem "Króla
Artura" po raz pierwszy spodobał mi się nawet. W tych
odległych czasach wystawiłem solidną ocenę 7/10. Obecnie niestety
muszę ją zrewidować. I tu w zasadzie waham się jak bardzo. Za
rzemieślnicze wykonanie, jako taką historię oraz ładne plenery
gotów jestem wystawić 6/10. Z drugiej strony cały czas pamiętam,
że aktorstwo w filmie nie powala na kolana, a niektóre rozwiązania
fabularne są najzwyczajniej w świecie głupie i mogłoby zasługiwać na jakieś cztery gwiazdki. Jednakże
ostatecznie w ten deszczowy czerwcowy wieczór postanowiłem być
łaskawy i nie dokonałem bardzo drastycznej redukcji.
Cerdic - pali wioski i morduje Brytów dbając o czystość germańskiej rasy. (źródło: Touchstone Pictures) |
Ocena: 5/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz