Może z obecnej
perspektywy trudno w to uwierzyć, ale były kiedyś czasy, w których
Oliver Stone nie hańbił się kręcąc produkcje typu "Savages".
Niemal trzy dekady temu (1986) stworzył bowiem jeden z najlepszych
filmów o wojnie wietnamskiej. Przez długie lata to właśnie
"Pluton" najdoskonalej uosabiał dla mnie obraz tego
konfliktu - hełmy z Marlboro, helikoptery Huey oraz napalm. Stało
się tak, ponieważ obejrzałem film Stone'a w bardzo młodym wieku,
może nawet zbyt młodym. Niemniej w podstawówce był to wielki
powód do chwały, a i zasób wulgarnego słownictwa poszerzył się
znacznie. Wiele lat później obejrzałem produkcje, który
zdetronizowały "Pluton" – "Full Metal Jacket"
(Ronald Lee Ermey - najlepszy drill sergeant ever), a przede
wszystkim "Apocalypse Now". Niemniej w dalszym ciągu
dzieło Stone'a pozostaje w moim osobistym TOP 3 najlepszych filmów
o Wietnamie.
Genialny plakat! (źródło: http://www.impawards.com/) |
Głównym bohaterem
"Plutonu" jest rookie Chris (Charlie Sheen). Młody
chłopak to wyjątkowo naiwny idealista, który rzucił college i
posłuchał wezwania Wuja Sama. Wkrótce po przybyciu do Wietnamu
przekonuje się, że wdepnął w totalne gówno. Większość
żołnierzy (de facto z poboru) jedynie odlicza dni pozostałe do
końca służby, mając całkowicie w dupie los niedoświadczonych
kolegów. Rookies traktowani są jak mięso armatnie –
wykonują najbardziej niebezpiecznie misje, więc jak łatwo się
domyślić śmiertelność wśród rekrutów jest dosyć wysoka.
Oficerowie co rusz wykazują się niekompetencją, dlatego w oddziale
prym wiodą sierżanci: wykuty ze stali Barnes (Tom Berenger) oraz
sympatyczny narko-ćpun Elias (Willem Dafoe). I to właśnie
ci dwaj doświadczeni żołdacy stoczą walkę o duszę Chrisa.
Sierżant Barnes - najprawdziwszy bad-ass-motherfucker (źródło: http://www.starpulse.com/) |
W poprzednim akapicie
wspomniałem o niekompetencji oficerów. W "Plutonie"
przoduje w tej dziedzinie porucznik Wolfe (Mark Moses), wyjątkowo
żałosna namiastka dowódcy. Tym samym film Stone'a wpisuje się
ciekawy nurt amerykańskich książek (sprawdźcie trylogię Jamesa
Jonesa) i filmów/seriali (choćby "Generation Kill")
twierdzących, że największym zagrożeniem dla prostych żołnierzy
jest ich własne dowództwo. W większości z nich najbardziej
kompetentni osobami są właśnie nienawidzący oficerów sierżanci
(vide sierżant Warden/Welsh/Winch w trylogii Jonesa). Na
miejscu decydentów amerykańskich sił zbrojnych poważnie bym się
zastanowił nad tym fenomenem. Niemniej wracając do "Plutonu"
trzeba stwierdzić, że fabuła nie przynosi żadnych wielkich
udziwnień, skupiając się na codziennym życiu żołnierzy. Nie ma
epickich misji behind enemy lines ani poszukiwań szalonych
pułkowników. Zamiast tego proza wietnamskiego życia: warta,
patrol, pacyfikacja wioski. Świetnie oddano warunki panujące w
dżungli: wycieńczającą ludzi wilgotność i temperaturę oraz wszelkie
plugastwo tamże występujące (robactwo, węże itp.). Za to należą
się ogromne brawa dla Stone'a i jego kolegów!
Sierżant Elias (źródło: http://www.starpulse.com/) |
Jednakże "Pluton"
byłby kolejnym raczej solidnym filmem, gdyby nie ekranowe starcie
mocarnych charakterów. Główna rola Charliego Sheena nawet nigdy
specjalnie nie zapadła mi w pamięć, gdyż o wiele lepiej kojarzę
tego aktora choćby z prześmiewczych komedii w stylu "Hot
Shots!". Niemniej jako bananowiec-idealista wypada całkiem
poprawnie, aczkolwiek dosyć szybko zapomniałem o jego występie. Od
samego początku uwagę przykuwają dwie postacie – wspomniani
powyżej sierżanci Barnes oraz Elias. Nie potrafię nawet ocenić
kto wypadł lepiej, ale warto zauważyć, że obaj dostali nominacje
do Oscara za rolę drugoplanową! Jak dla mnie zarówno Tom Berenger,
jak i Willem Dafoe, zagrali w "Plutonie" role swojego
życia. Wiadomo, że sierżant Barnes nie przypadnie wszystkim do
gustu – a w szczególności lewakom litującym się nad losem
biednego Vietcongu bezlitośnie zwalczanego przez amerykańskich
imperialistów. Niemniej pomimo faktu bycia brutalnym pojebem trzeba
napisać, że ów bohater był świetnym żołnierzem i dobrym
dowódcą. Zaprawdę, zaprawdę ogromniaste brawa dla Toma Berengera,
który stworzył postać z krwi i kości, a na dodatek nadał jej
niepowtarzalny charakter. Osobiście uważam, że jest to aktor,
który urodził się by zagrać sierżanta Barnesa. Często łapię
się na tym, że gdy wspominam Berengera, mam zawsze przed oczami
jego kreację z "Plutonu". Natomiast na przeciwnym biegunie
lubialności znalazł się lubiący eksperymentować z narkotykami
sierżant Elias, który w chwilach wolnych od wojaczki zamienił
bunkier w narko-kanciapę. Willem Dafoe stworzył postać tak
sympatyczną, że po prostu nie sposób jej nie polubić. Aczkolwiek,
podobnie jak sierżant Barnes, Elias jest również doświadczonym
żołnierzem i sprawnym dowódcą, który doskonale rozumie potrzeby swoich
podopiecznych (m.in. scena z paleniem z lufy karabinu). Ogromniaste brawa!
Bananowiec-idealista Chris (źródło: http://www.starpulse.com/) |
Opisane powyżej dwie
role stanowią sól "Plutonu" i spychają wszystkie inne
sprawy na drugi plan. Niemniej warto przyjrzeć co dzieje się w tle.
W filmie Olivera Stone'a pojawia się bowiem taki nieznany za bardzo
aktor jak Johnny Depp (Lerner) czy też no name pokroju
Foresta Whitakera (Big Harold). Ciekawe, nieprawdaż? Z
interesujących ról warto zwrócić jeszcze uwagę na Johna C.
McGinleya wcielającego się w sierżanta O'Neilla. Odpychająca, ale
jednocześnie fascynująca pod pewnymi względami postać. Ponadto w
"Plutonie" znalazło się kilka bardzo mocarnych scen.
Wystarczy wspomnieć pacyfikację wioski czy choćby genialną
sekwencję z Eliasem, którą parodiowano choćby w bardzo zabawnym
"Tropic Thunder". Film Olivera Stone'a uczy nas również
bardzo trafnego spostrzeżenia: Everybody know the poor are always
being fucked over by the rich. Always have, always will. Jeśli
ktokolwiek z Was nie oglądał jeszcze "Plutonu" to
naprawdę polecam! Jest to absolutnie obowiązkowa pozycja, a Oliver
Stone pokazuje jak ogromnym potencjałem dysponuje – szkoda tylko,
że ostatnio go marnuje w fatalny sposób.
źródło: http://www.starpulse.com/ |
Ocena: 9/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz