sobota, 8 czerwca 2013

"Platoon"

Może z obecnej perspektywy trudno w to uwierzyć, ale były kiedyś czasy, w których Oliver Stone nie hańbił się kręcąc produkcje typu "Savages". Niemal trzy dekady temu (1986) stworzył bowiem jeden z najlepszych filmów o wojnie wietnamskiej. Przez długie lata to właśnie "Pluton" najdoskonalej uosabiał dla mnie obraz tego konfliktu - hełmy z Marlboro, helikoptery Huey oraz napalm. Stało się tak, ponieważ obejrzałem film Stone'a w bardzo młodym wieku, może nawet zbyt młodym. Niemniej w podstawówce był to wielki powód do chwały, a i zasób wulgarnego słownictwa poszerzył się znacznie. Wiele lat później obejrzałem produkcje, który zdetronizowały "Pluton" – "Full Metal Jacket" (Ronald Lee Ermey - najlepszy drill sergeant ever), a przede wszystkim "Apocalypse Now". Niemniej w dalszym ciągu dzieło Stone'a pozostaje w moim osobistym TOP 3 najlepszych filmów o Wietnamie.
Genialny plakat!
(źródło: http://www.impawards.com/)
Głównym bohaterem "Plutonu" jest rookie Chris (Charlie Sheen). Młody chłopak to wyjątkowo naiwny idealista, który rzucił college i posłuchał wezwania Wuja Sama. Wkrótce po przybyciu do Wietnamu przekonuje się, że wdepnął w totalne gówno. Większość żołnierzy (de facto z poboru) jedynie odlicza dni pozostałe do końca służby, mając całkowicie w dupie los niedoświadczonych kolegów. Rookies traktowani są jak mięso armatnie – wykonują najbardziej niebezpiecznie misje, więc jak łatwo się domyślić śmiertelność wśród rekrutów jest dosyć wysoka. Oficerowie co rusz wykazują się niekompetencją, dlatego w oddziale prym wiodą sierżanci: wykuty ze stali Barnes (Tom Berenger) oraz sympatyczny narko-ćpun Elias (Willem Dafoe). I to właśnie ci dwaj doświadczeni żołdacy stoczą walkę o duszę Chrisa.
Sierżant Barnes - najprawdziwszy bad-ass-motherfucker
(źródło: http://www.starpulse.com/)
W poprzednim akapicie wspomniałem o niekompetencji oficerów. W "Plutonie" przoduje w tej dziedzinie porucznik Wolfe (Mark Moses), wyjątkowo żałosna namiastka dowódcy. Tym samym film Stone'a wpisuje się ciekawy nurt amerykańskich książek (sprawdźcie trylogię Jamesa Jonesa) i filmów/seriali (choćby "Generation Kill") twierdzących, że największym zagrożeniem dla prostych żołnierzy jest ich własne dowództwo. W większości z nich najbardziej kompetentni osobami są właśnie nienawidzący oficerów sierżanci (vide sierżant Warden/Welsh/Winch w trylogii Jonesa). Na miejscu decydentów amerykańskich sił zbrojnych poważnie bym się zastanowił nad tym fenomenem. Niemniej wracając do "Plutonu" trzeba stwierdzić, że fabuła nie przynosi żadnych wielkich udziwnień, skupiając się na codziennym życiu żołnierzy. Nie ma epickich misji behind enemy lines ani poszukiwań szalonych pułkowników. Zamiast tego proza wietnamskiego życia: warta, patrol, pacyfikacja wioski. Świetnie oddano warunki panujące w dżungli: wycieńczającą ludzi wilgotność i temperaturę oraz wszelkie plugastwo tamże występujące (robactwo, węże itp.). Za to należą się ogromne brawa dla Stone'a i jego kolegów!
Sierżant Elias
(źródło: http://www.starpulse.com/)
Jednakże "Pluton" byłby kolejnym raczej solidnym filmem, gdyby nie ekranowe starcie mocarnych charakterów. Główna rola Charliego Sheena nawet nigdy specjalnie nie zapadła mi w pamięć, gdyż o wiele lepiej kojarzę tego aktora choćby z prześmiewczych komedii w stylu "Hot Shots!". Niemniej jako bananowiec-idealista wypada całkiem poprawnie, aczkolwiek dosyć szybko zapomniałem o jego występie. Od samego początku uwagę przykuwają dwie postacie – wspomniani powyżej sierżanci Barnes oraz Elias. Nie potrafię nawet ocenić kto wypadł lepiej, ale warto zauważyć, że obaj dostali nominacje do Oscara za rolę drugoplanową! Jak dla mnie zarówno Tom Berenger, jak i Willem Dafoe, zagrali w "Plutonie" role swojego życia. Wiadomo, że sierżant Barnes nie przypadnie wszystkim do gustu – a w szczególności lewakom litującym się nad losem biednego Vietcongu bezlitośnie zwalczanego przez amerykańskich imperialistów. Niemniej pomimo faktu bycia brutalnym pojebem trzeba napisać, że ów bohater był świetnym żołnierzem i dobrym dowódcą. Zaprawdę, zaprawdę ogromniaste brawa dla Toma Berengera, który stworzył postać z krwi i kości, a na dodatek nadał jej niepowtarzalny charakter. Osobiście uważam, że jest to aktor, który urodził się by zagrać sierżanta Barnesa. Często łapię się na tym, że gdy wspominam Berengera, mam zawsze przed oczami jego kreację z "Plutonu". Natomiast na przeciwnym biegunie lubialności znalazł się lubiący eksperymentować z narkotykami sierżant Elias, który w chwilach wolnych od wojaczki zamienił bunkier w narko-kanciapę. Willem Dafoe stworzył postać tak sympatyczną, że po prostu nie sposób jej nie polubić. Aczkolwiek, podobnie jak sierżant Barnes, Elias jest również doświadczonym żołnierzem i sprawnym dowódcą, który doskonale rozumie potrzeby swoich podopiecznych (m.in. scena z paleniem z lufy karabinu). Ogromniaste brawa!
Bananowiec-idealista Chris
(źródło: http://www.starpulse.com/)
Opisane powyżej dwie role stanowią sól "Plutonu" i spychają wszystkie inne sprawy na drugi plan. Niemniej warto przyjrzeć co dzieje się w tle. W filmie Olivera Stone'a pojawia się bowiem taki nieznany za bardzo aktor jak Johnny Depp (Lerner) czy też no name pokroju Foresta Whitakera (Big Harold). Ciekawe, nieprawdaż? Z interesujących ról warto zwrócić jeszcze uwagę na Johna C. McGinleya wcielającego się w sierżanta O'Neilla. Odpychająca, ale jednocześnie fascynująca pod pewnymi względami postać. Ponadto w "Plutonie" znalazło się kilka bardzo mocarnych scen. Wystarczy wspomnieć pacyfikację wioski czy choćby genialną sekwencję z Eliasem, którą parodiowano choćby w bardzo zabawnym "Tropic Thunder". Film Olivera Stone'a uczy nas również bardzo trafnego spostrzeżenia: Everybody know the poor are always being fucked over by the rich. Always have, always will. Jeśli ktokolwiek z Was nie oglądał jeszcze "Plutonu" to naprawdę polecam! Jest to absolutnie obowiązkowa pozycja, a Oliver Stone pokazuje jak ogromnym potencjałem dysponuje – szkoda tylko, że ostatnio go marnuje w fatalny sposób.
źródło: http://www.starpulse.com/

Ocena: 9/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz