Rzekli hejterzy "Londyńskiego Bulwaru", iż "Savages" to najgorsza produkcja
kończącego się roku. Jakże cieszą mnie tego rodzaju opinie!
Potraktowałem odważne deklaracje jako swoiste wyzwanie z którym
musiałem się zmierzyć. Zważywszy, że czytałem również w miarę
pozytywne opinie na temat tego filmu. Przyznaję, że od samego
początku założyłem, że "Savages" nie dostanie z pewnością
zaszczytnego miana the worst movie of the year, nawet w
kategorii film anglojęzyczny. "Savages" to produkcja Olivera
Stone'a, którego nikomu przedstawiać nie trzeba. Co prawda ostatnio
jego gwiazda nie świeci już tak jasno, ale nadal jest to wielki
reżyser.
źródło: http://www.impawards.com/index.html |
"Savages" opowiada o
narkobiznesie w słonecznej Kalifornii. Dwójka przyjaciół: twardy
jak granit Chon (Taylor Kitsch) i miętki, acz wrażliwy Ben
(Aaron Taylor-Johnson), prowadzi bardzo dochodową plantację
marihuany. Zaradni chłopcy sprowadzili z Afganistanu najlepsze
nasionka, które zasadzone w żyznej glebie południowej Cali dały towar legendarny na całym West Coast. Oprócz narkobiznesu nasi
bohaterowie mają jeszcze jedną rzecz, która ich łączy: wspólną
dziewczynę O (Blake Lively). Niestety idylliczne życie całej
trójki w pięknej nadmorskiej posiadłości zaczyna się sypać, gdy
potężny meksykański kartel Baja składa propozycję współpracy
nie do odrzucenia. W niezwykle trudnej sytuacji może nie pomóc
nawet zażyła znajomość ze skorumpowanym funkcjonariuszem DEA
Dennisem (John Travolta). Swoją drogą, czy ktokolwiek z Was widział
agentów DEA przedstawionych w pozytywnym świetle?
źródło: http://www.aceshowbiz.com/ |
Pod względem fabularnym
oraz wizualnym "Savages" bardzo przypomina serial "Fastlane",
opowiadający o parze nietypowych gliniarzy z Kalifornii. Generalnie
nie byłby to zarzut, gdyby najnowsza produkcja Olivera Stone'a
nakręcona została z przymrużeniem oka, a nie na całkiem serio.
Poziom przemocy jest wysoki: na ekranie oglądamy odcięte głowy,
wybuchające miny i RPG, a kobiety torturuje się i zabija bez
mrugnięcia okiem. Wszystko to zostało skontrastowane z niemal
idylliczną Kalifornią. Znacie to na pewno bardzo dobrze: imponujące
nadmorskie posiadłości, surfing, nagie torsy oraz piękne kobiety w
skąpym bikini. Trudno uwierzyć, że takie choćby "End of Watch" dzieje się w tym samym stanie. Mimo wszystko zdjęcia bardzo mi się podobały i
zaliczam je na plus. Nasi bohaterowie stworzyli niewielką, ale
bardzo prężną organizację zajmującą się uprawą oraz
dystrybucją marihuany. W dobie różnego rodzaju inwigilacji wydaje
się to niemal nieprawdopodobne – ale oka, można uznać, że
wszystko zawdzięczają ochronie Dennisa. Niestety Chon i Ben to
bardzo sztampowa para: brutalny, zmilitaryzowany mięśniak vs.
wrażliwy intelektualista. Takich rozwiązań jest niestety więcej:
oczywiście oglądamy obowiązkowy porzyg po zabiciu człowieka.
Pewne rozwiązania są wątpliwe mocno. Przykładowo czyż nie byłoby
prościej i rozsądniej, gdyby Frank pojechał z O w jednym aucie na
zakupy? A do pilnowania więźniów można było znaleźć kogoś
znacznie bardziej ogarniętego niż Esteban. Ciekawy jest również
wątek własnego CSI, które posiada kartel Baja. Finał „Savages”
(a w zasadzie dwie jego wersje) są tak ultra-żenujące, że aż
trudno mi stwierdzić która zasługuje na większe potępienie.
źródło: http://www.aceshowbiz.com/ |
Troszkę o postaciach.
Ben to lewacki utalentowany botanik, który w chwilach wolnych od
handlowania narkotykami, pomaga biednym ludziom na całym świecie.
Wyjątkowo szlachetna postać. Z kolei Chon w trakcie służby
wojskowej zatracił widocznie poczucie realności i najchętniej
fragowałby wszystkich przeciwników jego organizacji. Jak
upośledzony może być pomysł zamordowania wysłanników potężnego
meksykańskiego kartelu oceńcie samodzielnie. Pod względem
aktorskim główny wykonawcy są w sumie tacy sami – coś tam niby
się starają, ale nie tłoczą życia w drewniane postacie. Trójcę
dopełnia O – bogata, rozkapryszona paniusia, szczycąca się
posiadaniem dwóch chłopaków. W tej roli Blake Lively wypada moim
zdaniem nawet przekonująco. John Travolta pojawia się na ekranie
rzadko i w sumie mogłoby go nawet w filmie nie być bez straty dla
widza. Salma Hayek dostała natomiast rolę straszliwie przerysowaną
i niewdzięczną. Niemniej jako Elena Sanchez naprawdę zrobiła na
mnie wrażenie mimo faktu, że scenariusz okrutnie zabawia się z tą
postacią (m.in. żenujący wątek z syndromem sztokholmskim). Jednak
najlepszą rolę w filmie zagrał Benicio del Toro. Jego bezlitosny
Lado jest po prostu świetny, a motyw z towarzyszącymi mu
meksykańskimi ogrodnikami po prostu wspaniały.
źródło: http://www.aceshowbiz.com/ |
Po projekcji "Savages"
śmiało mogę stwierdzić, że na obecnym etapie kariery Oliver
Stone czerpie inspirację oraz warsztat od McG (m.in. "Aniołki
Charliego", "The O.C." czy wspomniany wyżej "Fastlane").
Idźmy zatem dalej: jeżeli film w konwencji "Fastlane"
nakręciłby właśnie McG to nie miałbym praktycznie żadnych
zarzutów i bym to łyknął bez problemu, gdyż bardzo lubię ten
serial. Niestety, gdy reżyser pokroju Stone'a bierze się za
kręcenie "Savages" na serio, a nie z przymrużeniem oka, to
coś jest zdecydowanie nie tak. Stone absolutnie nie przekonuje mnie,
że ta historia ma jakiekolwiek znamiona realności i mogła się
wydarzyć naprawdę. Poza tym losy większości bohaterów miałem
głęboko we dupie, a to chyba dobrze nie świadczy o nich samych.
Jeśli Oliver Stone chce kręcić więcej filmów w stylu "Savages" to musi się jeszcze wiele nauczyć od McG. Niemniej nie
jest to na pewno film, aż tak tragiczny jak się niektórym wydaje.
W zasadzie pozycja idealna do obiadu (chociaż ponad dwie godziny!),
ewentualnie na kacowe popołudnie. Nie polecam, ale i nie odradzam.
źródło: http://www.aceshowbiz.com/ |
Ocena: 4/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz