środa, 12 grudnia 2012

"The Dark Knight Rises"



Zajawienie społeczeństwa i oczekiwania wobec "The Dark Knight Rises" były ogromne. Nie trzeba dodawać chyba co było ich powodem. "Dark Knight" został uznany za film wybitny, głównie z powodu kreacji Jokera Heatha Ledgera. Chociaż rola rzeczywiście olśniewająca, to czy zachwyty nad całością nie były troszkę na wyrost? Co mi zostało po poprzedniej odsłonie w pamięci? W zasadzie kreacja Jokera oraz feeria efektów specjalnych. Obecnie poważnie rozważam rewizję oceny. Niemniej jestem zmuszony docenić warsztat Christophera Nolana bo to bardzo solidny reżyser, miewający czasami przebłyski geniuszu (m.in. "Memento", "Prestige").
źródło: http://www.impawards.com/index.html
Akcja nowego Batmana rozpoczyna się osiem lat po wydarzeniach z poprzedniej części. Gotham City potrzebowało bohatera, więc został nim poległy w "Dark Knight" Harvey Dent, któremu przypisano ogromne zasługi w zwalczaniu przestępczości. Większość miejscowych bandytów i zakapiorów osadzono w więzieniach, toteż w mieście panuje spokój. Tym samym nie ma zapotrzebowania na usługi Batmana, więc od ośmiu lat nikt go nie widział. Bruce Wayne (Christian Bale) wycofał się z życia społecznego i prowadzi egzystencję w stylu Howarda Hughesa. Tymczasem ciemne chmury zbierają się nad Gotham. Nieznany nikomu geniusz zła Bane (Tom Hardy) rozpoczyna złowrogą operację w miejskich kanałach. Jednakże dopiero zuchwała próba kradzieży z posiadłości Wayne’a oraz postrzelenie komisarza Gordona (Gary Oldman) motywują Batmana do powrotu.
Bane - jedyna perełka w filmie
(źródło: http://www.allmoviephoto.com/)
Jeśli ktoś liczył na kino akcji, podobne jak w poprzedniej części, to może poczuć się srodze zawiedziony. "Dark Knight Rises" opiera się bowiem głównie na dialogach (sic!). Niemniej w filmie nie zabrakło kilku widowiskowych sekwencji, aczkolwiek ich liczba jest relatywnie niska w stosunku do poprzedniej odsłony. Niestety rozmowy naszych bohaterów zaczynają bardzo szybko męczyć. W zasadzie dialogi odebrałem jako straszliwie miałkie i czerstwe: albo są to motywacyjne speeche albo użalanie się nad własnym losem. Jedyną postacią, która ma coś ciekawego do powiedzenia jest Bane. W zasadzie można podłączyć pod to stwierdzenie również Alfreda (Michael Caine), aczkolwiek kamerdyner Wayne’a pojawia się na ekranie dosyć rzadko. Pod względem rozwoju fabuły, podobnie jak w poprzedniej części, czekają na nas nieoczekiwane zwroty akcji. Niestety tym razem się one dla mnie zupełnie nieprzekonujące. Dodam przy tym, że wracają echa pierwszego Batmana Nolana, a Ducard (Liam Neeson) objawia się naszemu bohaterowi w totalnie żenującej scenie. Uwięzienie policjantów w kanałach to dla mnie chyba najbardziej poroniony pomysł w całym filmie. Co za absurdalne rozwiązanie! Uwzględniając oczywiście, że początkowa sekwencja znalazła się w "Dark Knight Rises" przez przypadek, gdyż oryginalnie planowano ją na "Mission: Impossible 5". Anarchistyczno-lewacka rewolucja Bane’a wydaje mi się mocno kontrowersyjna. Przemowa Bane’a pod więzieniem przypominała mi przemówienia Lenina z 1917 roku. Więzienie w pustynnym jakimś zadupiu? Bitch, please! Opowieść o dziecku, które stamtąd uciekło jest prawie jak z Disneya. Żenada. Nie chcę nawet wspominać o finale, bo dla mnie to była totalna porażka. Pod względem fabularnym film odstaje i to bardzo od części poprzedniej, która de facto pod tym względem również wybitna nie była.
źródło: http://www.allmoviephoto.com/
Jak wypada "Dark Knight Rises" pod względem aktorstwa? Christian Bale jest taki sam jak w każdej poprzedniej części. W zasadzie można powiedzieć to samo o Garym Oldmanie, Morganie Freemanie oraz Michaelu Caine. Sporym zaskoczeniem była dla mnie postać Johna Blake’a (Joseph Gordon-Levitt), a zakończenie daje nadzieję nad podjęcie homoseksualnego wątku w kolejnej części. Role kobiecie są żenujące, przy czym Marion Cotillard (Melinda) dostała rolę lepszą niż Anne Hathaway (Selina). Moim zdaniem Kobieta Kot jest całkowicie zbędna w tym filmie i naprawdę można ją było wyciąć bez szkody dla odbioru całości. Najlepszą postacią w całej produkcji jest Bane. Tom Hardy z powodu maski bohatera mógł operować tylko głosem, ale wypada świetnie. Miał znacznie trudniej niż Heath Leder, ale stworzył równie porywającą kreację. Chciałem widzieć Bane’a na ekranie, a raczej słuchać jego głosu, przez cały czas. Niestety scenarzyści postanowili pod koniec zjebać historię tej postaci. Dziękuję, naprawdę, dziękuję, za zepsucie najlepszego punktu w filmie. I w tym momencie zbliżamy się do fundamentalnego pytania: czy warto obejrzeć "Dark Knight Rises"? W mojej opinii tak, ale tylko z jednego powodu: dla Bane’a. Czym byłby "Dark Knight Rises" bez niego? Bardzo długą, miałką i przegadaną opowieścią o człowieku, którego do porażki doprowadziło zwycięstwo podpartą względnie umiarkowaną ilością efektów specjalnych.
źródło: http://www.allmoviephoto.com/
Ocena: 5/10 (tylko za Bane’a).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz