wtorek, 4 grudnia 2012

"End of Watch"



Od jakiegoś czasu dochodziły do mnie niezwykle pochlebne opinie na temat "End of Watch". Tego rodzaju informacje traktuję zawsze jako wyzwanie. W 90% przypadków tzw. świetne kino okazuje się totalnymi porażkami lub co najwyżej średniawką. Dlatego też do najnowszego dzieła Davida Ayera podszedłem raczej sceptycznie, tym bardziej, że jest to kolejna policyjna opowieść, a więc miałkość i wtórność może osiągnąć niebezpiecznie wysokie rozmiary. Chociaż Ayer w swojej karierze miał jeden wielki moment chwały (genialny "Training Day") to udział w produkcjach pokroju "S.W.A.T.", "U-571" czy "Street Kings" budził lęk i odrazę. "End of Watch" jest oczywiście based on true story, luźno opierając się na losach funkcjonariuszy LAPD z drugiej połowy lat 90-tych (Charles Wunder oraz Jamie McBride).
źródło: http://www.impawards.com/index.html
"End of Watch" przedstawia historię niezwykle prostą i nieskomplikowaną. Przyglądamy się bowiem codziennej pracy dwóch gliniarzy z L.A.: Briana (Jake Gyllenhaal) oraz Mike’a (Michael Peña). Nie są to jacyś policyjni herosi albo mistrzowie dedukcji. Ot, zwykłe chłopaki jeżdżące radiowozem i wykonujące rutynowe zadania. Poznajemy również ich życie osobiste: rodzący się poważny związek Briana i Janet (Anna Kendrick), a także narodziny pierwszego dziecka Mike’a i Gabby (Natalie Martinez). Chociaż chłopacy mają niełatwą pracę to są często pomiatani przez detektywów lub też od parady przez federalnych. W trakcie jednego z wydawałoby się niepoważnych zadań (sprawdzenie co się dzieje ze starszą osobą) funkcjonariusze przejmują sporawe ilości narkotyków należące do kartelu Sinaloa. Jako, że Mike i Brian w przeszłości zaszli za skórę potężnej organizacji przestępczej, zapada na nich wyrok śmierci.
źródło: http://teaser-trailer.com/
"End of Watch" to dla mnie spore zaskoczenie ponieważ spodziewałem się trochę innego kina. W przeciwieństwie do moich oczekiwań nie ma wcale dużo akcji, a większość czasu wypełniają rozmowy naszych bohaterów w różnych miejscach (najczęściej w radiowozie). Przy czym podkreślam, iż są to autentycznie zabawne dialogi o niczym (Nie umiem pisać, ale potrafię rysować obrazki), w których nie ma ani krzty sztuczności. Naprawdę wielkie brawa dla scenarzystów za spory wysiłek włożony w przygotowanie tych kwestii. Świetnym zabiegiem był motyw kręcenia materiałów dokumentalnych przez Briana. Dzięki temu często mamy widok z jego kamery i naprawdę czułem się jakbym był w południowym L.A. Oprócz tego "End of Watch" zawiera chyba najlepsze nocne zdjęcia L.A. jakie widziałem w swoim życiu (chodzi mi głównie o panoramiczne ujęcia miasta – imponujące i piękne obrazy). Całość uzupełnia świetnie dobrana ścieżka dźwiękowa, która z pewnością nie spodoba się wszystkim, ale do kurwy nędzy – jesteśmy przecież w Cali! Osobiście przyjąłbym nawet jeszcze bardziej rapowy soundtrack.
źródło: http://twilightsocialite.com/
Największą siłą filmu jest z pewnością para głównych bohaterów. Są to postacie świetne napisane i zagrane, przez co wypadają naprawdę wiarygodne. Trudno mi powiedzieć kto lepiej się wcielił w swoją postać, ale zarówno Jake Gyllenhaal jak i Michael Peña dają z siebie wszystko. Na podium wskakuje również Anna Kendrick, ponieważ na Janet w jej wykonaniu naprawdę chce się patrzeć. Jedna z najlepszych i najbardziej przekonujących ról tego rodzaju w moim życiu. Oprócz tego na zasługi zasługuje Natalie Martinez (Gabby), Frank Grillo (sierżant Sarge), Jamie FitzSimons (kapitan Reese) oraz Everton Lawrence (Man Friend). Fabuła rozwija się bezprzypałowo. Gdyby film powstał na początku lat 90-tych w głównej roli wystąpiliby z pewnością afroamerykańscy gangsterzy. Jednak od tego czasu tak bardzo zmienił się świat. Jeden z czarnoskórych bohaterów ubolewa, że tam gdzie kiedyś na każdym rogu były budki z kurczakami dziś sprzedaje się taco. I rzeczywiście, głównym przeciwnikiem naszych bohaterów jest nawet nie tyle potężny kartel Sinaloa, co latynoski gang Curbside, swoisty podwykonawca meksykańskiej organizacji. Na ekranie przewijają się ubogie dzielnice L.A. opanowane przez Latynosów zwalczających niedobitki Bloods, figurki Santa Muerte oraz ołtarzyki Jesúsa Malverde. Może "End of Watch" nie jest wybitnym kinem z ambicjami, ale za to niezwykle solidną, a co chyba najważniejsze wyjątkowo autentyczną i wciągającą produkcją. Jedyne zastrzeżenia mogę mieć do zakończenia, ale to moja osobista uwaga. Dajcie się wciągnąć, polecam!

Ocena: 8/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz