Od jakiegoś czasu
dochodziły do mnie niezwykle pochlebne opinie na temat "End of Watch". Tego rodzaju
informacje traktuję zawsze jako wyzwanie. W 90% przypadków tzw. świetne kino
okazuje się totalnymi porażkami lub co najwyżej średniawką. Dlatego też do najnowszego
dzieła Davida Ayera podszedłem raczej sceptycznie, tym bardziej, że jest to
kolejna policyjna opowieść, a więc miałkość i wtórność może osiągnąć niebezpiecznie
wysokie rozmiary. Chociaż Ayer w swojej karierze miał jeden wielki moment
chwały (genialny "Training Day") to udział w produkcjach pokroju "S.W.A.T.", "U-571"
czy "Street Kings" budził lęk i odrazę. "End of Watch" jest oczywiście based on true story, luźno opierając się
na losach funkcjonariuszy LAPD z drugiej połowy lat 90-tych (Charles Wunder
oraz Jamie McBride).
źródło: http://www.impawards.com/index.html |
"End of Watch" przedstawia historię niezwykle
prostą i nieskomplikowaną. Przyglądamy się bowiem codziennej pracy dwóch
gliniarzy z L.A.: Briana (Jake Gyllenhaal) oraz Mike’a (Michael Peña). Nie są
to jacyś policyjni herosi albo mistrzowie dedukcji. Ot, zwykłe chłopaki
jeżdżące radiowozem i wykonujące rutynowe zadania. Poznajemy również ich życie
osobiste: rodzący się poważny związek Briana i Janet (Anna Kendrick), a także
narodziny pierwszego dziecka Mike’a i Gabby (Natalie Martinez). Chociaż chłopacy mają niełatwą pracę to są
często pomiatani przez detektywów lub też od parady przez federalnych. W
trakcie jednego z wydawałoby się niepoważnych zadań (sprawdzenie co się dzieje
ze starszą osobą) funkcjonariusze przejmują sporawe ilości narkotyków należące
do kartelu Sinaloa. Jako, że Mike i Brian w przeszłości zaszli za skórę
potężnej organizacji przestępczej, zapada na nich wyrok śmierci.
źródło: http://teaser-trailer.com/ |
"End of Watch" to dla mnie spore
zaskoczenie ponieważ spodziewałem się trochę innego kina. W przeciwieństwie do
moich oczekiwań nie ma wcale dużo akcji, a większość czasu wypełniają rozmowy
naszych bohaterów w różnych miejscach (najczęściej w radiowozie). Przy czym
podkreślam, iż są to autentycznie zabawne dialogi o niczym (Nie umiem pisać, ale potrafię rysować
obrazki), w których nie ma ani krzty sztuczności. Naprawdę wielkie brawa dla
scenarzystów za spory wysiłek włożony w przygotowanie tych kwestii. Świetnym zabiegiem
był motyw kręcenia materiałów dokumentalnych przez Briana. Dzięki temu często
mamy widok z jego kamery i naprawdę czułem się jakbym był w południowym L.A. Oprócz
tego "End of Watch" zawiera chyba najlepsze nocne zdjęcia L.A. jakie widziałem
w swoim życiu (chodzi mi głównie o panoramiczne ujęcia miasta – imponujące i
piękne obrazy). Całość uzupełnia świetnie dobrana ścieżka dźwiękowa, która z
pewnością nie spodoba się wszystkim, ale do kurwy nędzy – jesteśmy przecież w
Cali! Osobiście przyjąłbym nawet jeszcze bardziej rapowy soundtrack.
źródło: http://twilightsocialite.com/ |
Największą siłą filmu jest z
pewnością para głównych bohaterów. Są to postacie świetne napisane i zagrane, przez co wypadają
naprawdę wiarygodne. Trudno mi powiedzieć kto lepiej się wcielił w swoją
postać, ale zarówno Jake Gyllenhaal jak i Michael Peña dają z siebie wszystko.
Na podium wskakuje również Anna Kendrick, ponieważ na Janet w jej wykonaniu
naprawdę chce się patrzeć. Jedna z najlepszych i najbardziej przekonujących ról
tego rodzaju w moim życiu. Oprócz tego na zasługi zasługuje Natalie Martinez
(Gabby), Frank Grillo (sierżant Sarge), Jamie FitzSimons (kapitan Reese) oraz Everton
Lawrence (Man Friend). Fabuła rozwija się bezprzypałowo. Gdyby film powstał na
początku lat 90-tych w głównej roli wystąpiliby z pewnością afroamerykańscy
gangsterzy. Jednak od tego czasu tak bardzo zmienił się świat. Jeden z
czarnoskórych bohaterów ubolewa, że tam gdzie kiedyś na każdym rogu były budki
z kurczakami dziś sprzedaje się taco. I rzeczywiście, głównym przeciwnikiem
naszych bohaterów jest nawet nie tyle potężny kartel Sinaloa, co latynoski gang
Curbside, swoisty podwykonawca meksykańskiej organizacji. Na ekranie przewijają
się ubogie dzielnice L.A. opanowane przez Latynosów zwalczających niedobitki
Bloods, figurki Santa Muerte oraz ołtarzyki Jesúsa Malverde. Może "End of
Watch" nie jest wybitnym kinem z ambicjami, ale za to niezwykle solidną, a co
chyba najważniejsze wyjątkowo autentyczną i wciągającą produkcją. Jedyne
zastrzeżenia mogę mieć do zakończenia, ale to moja osobista uwaga. Dajcie się
wciągnąć, polecam!
Ocena: 8/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz