sobota, 31 października 2020

"Rambo: Last Blood" (2019)

 I’ve lived in a world of death.

Rambo 8 w telewizji – patrzcie moi mili – śpiewał w 1997 roku Kazik w legendarnym już utworze 12 groszy (ha, do dzisiaj posiadam oryginalną kasetę, tylko nie ma gdzie jej odsłuchać). Niestety pan Staszewski przeszacował swoje rachuby, gdyż  jesienią 2019 roku do kin wjechała dopiero piąta część przygód Johna Rambo. Ponieważ ostatnimi czasy zdecydowanie zaniedbałem prowadzenie mojego bloga (a miałem ku temu słuszne powody oprócz tradycyjnego już lenistwa intelektualnego), a pandemia ostro ruszyła wraz z jesiennymi chłodami, to postanowiłem wziąć na warsztat to, co przyniosło HBO GO w ten niepewny czas. "Rambo: Last Blood" to kolejne (mam nadzieję, że już tym razem naprawdę ostatnie) po "Johnie Rambo" pożegnanie z przygodami legendarnego komandosa. W międzyczasie udało mi się nawet zapoznać z powieścią Davida Morrella First Blood z 1972 roku, która zapoczątkowała całą filmową serię (polecam zapoznać się z druzgocącą opinią autora na temat dzieła Adriana Grunberga). Tak naprawdę po seansie jedną z niewielu rzeczy, którą mogę z całą pewnością docenić, jest ładny tytuł nawiązujący do oryginału (u nas oczywiście brak zrozumienia dla całego zamieszania z tym gównem – zawsze funkcjonowało to jako "Rambo", "Rambo II" i "Rambo III").
© Lions Gate Entertainment, Inc.

Jak doskonale pamiętamy w czwartej części John Rambo (Sylvester Stallone) wreszcie powrócił do domu (co było bardzo ładnym zwieńczeniem takiego sobie filmu i na czym cała seria powinna się wreszcie skończyć). Po kilkunastu latach, posiadając rancho w Arizonie, zajmuje się ujeżdżaniem koni i w sumie nie wiadomo czym jeszcze. Z nudów były członek sił specjalnych stworzył pod swoją posiadłością imponującą sieć świetnie zaopatrzonych tuneli, przypominających do złudzenia dzieła Vietcongu z czasów krwawego konfliktu w Wietnamie. Problemy zaczynają się w momencie, gdy Gabriela (Yvette Monreal), wnuczka Marii (Adriana Barraza) gosposi Johna, postanawia odnaleźć w Meksyku ojca, który porzucił ją za młodu. Niewinna wyprawa ma tragiczne skutki, a w życie naszego herosa brutalnie wjeżdża meksykański organizacja przestępcza zajmującą trudniąca się prostytucją na szeroką skalę.
© Lions Gate Entertainment, Inc.

"Rambo: Last Blood" to film, który powstać nie musiał, ponieważ nie było takiej potrzeby ani konieczności. Po czwartej, nienajlepszej już części, która mimo wszystko w bardzo ładny sposób kończyła epicką przygodę Johna Rambo, naprawdę nie widziałem już sensu kręcenia następnego sequela. Dlatego też byłem naprawdę zdruzgotany wiadomością o powstaniu szóstej części, jeśli piąta odniesie sukces komercyjny. Rozumiem, że pieniądze trzeba zarabiać, ale czy naprawdę nie można by spróbować czegoś mniej pewnego, lecz nowego? W poprzednim akapicie przedstawiłem zarys fabuły, który jest totalnie wtórna i kompletnie przewidywalna. W sumie to myślałem, że tym razem Rambo będzie walczył z którymś z potężnych, meksykańskich karteli, dysponujących świetnie wyszkolonymi żołnierzami, będącymi godnymi przeciwnikami dla naszego herosa (a nie setkami birmańskich botów do fragowania jak w poprzedniej części). Zamiast kartelu dostajemy natomiast zbrojną organizację alfonsów, złożoną z podrzędnych meksykańskich wojowników ginących bardzo szybko i jednego średniowymagającego bossa (Sergio Peris-Mencheta) zostawionego na spektakularny finał. Z poprzednich części wiemy doskonale, że Rambo jest świetnie wyszkolony i zaprawiony w walce w lesie i dżungli, Z tej odsłony dowiadujemy się, że John raczej słabo walczy w miejskiej dżungli, ponieważ wyłapuje taki wpierdol jakich naprawdę mało. Jest to wyjątkowo przykre, a ponadto smutny wydźwięk wzmacnia absurdalny wątek dziennikarki (Paz Vega) ratującej naszego bohatera.
© Lions Gate Entertainment, Inc.

Kompletny brak pomysłu na ten film obnaża także jego długość – zaledwie 89 minut (odliczcie sobie jeszcze 10 minut napisów końcowych, które są mimo wszystko fajnie zrobione i stają się swoistym hołdem dla poprzednich części). Pod względem dialogów jest bardzo słabo, a ponadto wydaje mi się, że każde słowo wychodzące z ust Johna sprawia mu niewyobrażalne cierpienie. Cóż zatem mogło uratować film ze szczątkowymi dialogami i wtórną fabułą? Oczywiście odpowiedź jest tylko jedna – PRZEMOC!!! Niestety pod tym względem "Rambo: Last Blood" wypada groteskowo i niezręcznie, trochę jak gore’owa wersja "Kevin sam w domu". Ostatnio często wracam do legendarnej płyty Smarki Smarka Najebawszy EP (polecam tak bardzo!) i pomyślałem sobie, że poziom przemocy w piątej części Rambo idealnie oddaje wers: to mogło wtedy imponować, teraz śmieszy. Po prostu zgony kolejnych meksykańskich wojowników nie wywołują praktycznie żadnych reakcji, no może poza uśmiechem politowania. Niestety, jeżeli nawet przemoc zawodzi, to naprawdę już nic nie mogło uratować tego filmu. Z małych plusików warto odnotować jedynie, że dowiedzieliśmy się, że Rambo lubi słuchać The Doors – utwór Five to One przewija się kilkukrotnie przez seans.
© Lions Gate Entertainment, Inc.

Jeśli chodzi o aktorstwo to tak naprawdę nie ma specjalnie o czym pisać. Sylvester Stallone ma po prostu wyjebane, od czasu do czasu wyrzuca z siebie jakąś wymamrotaną z bólem i cierpieniem kwestię, przez co występ odbiera się po prostu fatalnie. Adriana Barazza gra typową meksykańską gosposię, o której zapomnimy zaraz po seansie. W zasadzie to samo można powiedzieć o Yvette Monreal czy pojawiającej na chwilę Paz Vega. Trochę ciekawiej wypadają złoczyńcy. O ile Óscar Jaenada (Victor) gra sztampowego, głupszego brata przestępcę, o tyle Sergio Peris-Mencheta (Hugo) tworzy naprawdę ciekawą kreację na tle całego tego marazmu i wtórności. Reszta pozostaje milczeniem.
© Lions Gate Entertainment, Inc.

Jak już wspominałem w tekście "Rambo: Last Blood" to film kompletnie niepotrzebny. John Rambo zasługiwał na znacznie lepsze zamknięcie heroicznej przygody i muszę przyznać, że przy całej ułomności czwartej części jej zakończenie było o wiele lepsze niż to co musiałem oglądać w piątej odsłonie. To naprawdę nie było komukolwiek potrzebne. Bardzo nie polecam.
© Lions Gate Entertainment, Inc.

Ocena: 3/10.

Recenzje pozostałych części: