John Rambo był
największym herosem kina akcji w dziejach Hollywood, a może nawet
całej światowej kinematografii. Piszę w czasie przeszłym,
ponieważ w 1987 roku miano najbardziej epickiej maszyny do zabijania
wywalczył Michael "Mike" Danton z legendarnego "Deadly Prey".
Detronizacja dotychczasowego championa bardzo niekorzystnie wpłynęła
na kolejną odsłonę przygód Johna, o czym można się przekonać
czytając moją recenzję "Rambo III". Trauma po klęsce musiała
być na tyle ogromna, że następna część mogła powstać dopiero
po dwóch dekadach. Od dawna spodziewałem się, że w końcu nastąpi
kontynuacja. Często zastanawiałem się, gdzie tym razem scenarzyści
rzucą Johna Rambo. Po 11 września 2001 roku byłem niemal w 100%
przekonany, że w czwartej odsłonie nastąpi powrót do Afganistanu
w celu eliminacji największego wroga Wuja Sama. Niestety pod tym
względem poniosłem totalną klęskę, a Rambo po raz kolejny
znalazł się indochińskiej dżungli. Na dodatek twórcy filmu
postanowili znowu wprowadzić kolejne udziwnienie z tytułem i
nazwali swoje dzieło po prostu "John Rambo" (podobnie jak w
serii "Rocky"). Oczywiście nijak się to ma do tytułów części
poprzednich, przez co konsekwencja w nazywaniu kolejnych części
pozostaje dalej nieznanym zjawiskiem.
źródło: http://www.impawards.com/2008/rambo.html |
Fabuła "Johna Rambo"
nie powala na kolana, ale przecież nie o to głównie chodziło w
całej serii. Minęło wiele lat od ostatniego boju w Afganistanie.
Straszliwie umęczony życiem i wyjątkowo smutny Rambo (Sylvester
Stallone) prowadzi marną egzystencję zajmując się łapaniem węży
w Tajlandii. W wolnych chwilach były komandos oddaje się kowalstwu
i szkutnictwu. Na co dzień John jest również przedstawicielem
szkoły filozoficznej Fuck the World, o czym często
przypomina widzom. Życie Rambo zmienia się, gdy zgadza się
wykorzystać swoją dżonkę do nielegalnego transportu. Grupa
misjonarzy z Colorado pragnie bowiem dotrzeć do Birmy (czy też jak
wolicie Mjanmy), aby pomóc represjonowanemu ludowi Karenów. Po
dostarczeniu na miejsce Amerykanie wpadają w ręce opresyjnego
reżimu, a Rambo wraz z grupą profesjonalnych inaczej najemników
musi wyruszyć na odsiecz.
Usta wygięte w podkowę przez 90% filmu... (źródło: http://www.movieweb.com) |
Bardzo wiele można
zarzucić ostatniemu "Rambo" pod względem fabularnym. Co więcej,
w tym przypadku jest straszliwie słabo, chociaż film podejmuje
kwestię, którą nikt się nie przejmuje. Wygląda na to, że los
birmańskich Karenów nie jest dla nikogo szczególnie interesujący
ani wystarczająco medialny. Niemniej wracając do tematu warto
przyjrzeć się bezsensom fabuły. Misjonarze z Colorado jadą do
Birmy pomagać. Wiece jak? Oczywiście, jest wśród nich jeden
wartościowy człowiek (lekarz), ale reszta ekipy jedzie głosić
słowo boże w środku birmańskiej dżungli. Na miejscu zwykłego
Karena nie posiadałbym się bardziej z radości! Co lepsze w trakcie
transportu Rambo ratuje pasażerów od gwałtu i śmierci, aczkolwiek
zamiast podziękowań słyszy, iż nie można zabijać rzecznych
piratów, bo to złe! Wszyscy powinniśmy być Chrystusami.
Profesjonalni najemnicy (m.in. byli członkowie SAS) to banda
niemalże retardów, którzy kompletnie nic nie potrafią.
Najlepiej świadczy o tym scena, w której po dopłynięciu na
miejsce zaczynają się zastanawiać czy zabrali ze sobą materiały
wybuchowe. Pro. Poza tym nieliczne (na szczęście!) dialogi są
ultra czerstwe, szczególnie , gdy głos mają kochający boga
misjonarze. Aby dodatkowo pogorszyć sprawę dorzucono jeszcze kilka
żenujących flashbacków z poprzednich części.
źródło: http://www.movieweb.com |
Odrębny akapit należy
poświęcić przemocy w filmie. W "Johnie Rambo" według danych
IMDb ginie 236 osób, co daje imponującą średnią 2.59 zgonu na
minutę. Zaprawdę niesamowite! Zaiste piękna jest masakra
birmańskiej wioski. Wszyscy mieszkańcy, w tym dzieci, giną masowo
na różne sposoby: od pocisków moździerzowych przez bagnety po
miotacze płomieni. Wyjątkowo radosny festyn śmierci, który
przywołuje równie uroczą eksterminację Wietnamczyków z "Czasu
Apokalipsy". Jednakże jeśli myślicie, że ta scena jest esencją
filmu to się grubo mylicie. Dopiero finałowa rozwałka oddziału
birmańskiej armii dokonana niemal w pojedynkę za pomocą Browninga
M2 .50 zamocowanego na jeepie jest wisienką na torcie. Po dotarciu
do auta John staje się kimś w rodzaju wirtuoza ciężkiej broni,
Mozartem ckmu. Rambo bezlitośnie młóci birmańskich żołdaków
jak kombajn zboże. Nie, oni nie umierają normalnie. Trafieni
mistrzowsko przez pociski Rambo rozpadają się na kawałki, a czasem
nawet eksplodują oblewając dżunglę czerwoną posoką. Tak
prekursorskich scen nie widziałem jeszcze w żadnym filmie! Z tego
powodu sposób eksterminacji głównego antagonisty może wydawać
się rozczarowujący, ale minimalizm nawiązuje do tradycyjnego
Rambo. Warto również zauważyć, że John stał się prawdziwym
mistrzem łuku. Na ekranie pokazuje takiego skilla, że śmiało
mógłby zastąpić Legolasa we "Władcy Pierścieni".
Profesjonalne łucznictwo pozwala również przejąć mu dowodzenie
nad żałosną bandą najemników, ponieważ powszechnie wiadomo, że
o klasie żołnierza świadczy to jak napierdala z łuku. Na tle
krwawej jatki bardzo słabo wypada wybuch rdzewiejącego w dżungli
Tallboya – piksele rażą po oczach straszliwie.
Retard mercenaries (źródło: http://www.movieweb.com) |
Jaki jest John Rambo w
czwartej odsłonie? Otóż jest to milczące uosobienie smutku z
ustami wiecznie wygiętymi w podkowę oraz zmęczeniem życiem
wyrytym na twarzy. Co ciekawe pod względem fizycznym Sylvester
Stallone prezentuje się bardzo dobrze (jak na swój wiek
oczywiście), przez co zdecydowanie wybija się tle aktorów kina
akcji osiągających jesień życia. Taki Rambo nie jest zły –
przyznam, że prawie przekonałem się do tej roli. Byłaby nawet do
przyjęcia, gdyby nie reszta filmu i kompletnie nieudani pozostali
bohaterowie. W zasadzie poza Johnem jedynymi godnymi uwagi postaciami
jest Sarah (Julie Benz znana z "Dextera") oraz w znacznie
mniejszym stopniu Lewis (Graham MacTavish). Zarówno Benz jak i
MacTavish starają się coś na ekranie pokazać, ale wychodzi to z
różnym skutkiem. Jednak doceniam ich postawę, ponieważ
zdecydowanie wyróżniają się tle randomowych misjonarzy
oraz najemników. O birmańskich siepaczach nawet nie wspomnę, gdyż
wszyscy wyglądają tak samo. Wielkim minusem filmu jest brak
wyrazistego villaina. Rola głównego czarnego charakteru
sprowadza się do bycia rozprutym przez Johna Rambo. Z deczka słabo.
Browning M2 .50 BMG - Święty Graal Johna Rambo (źródło: http://www.movieweb.com) |
"John Rambo" powinien
być hołdem dla wielkiego bohatera i godnym zamknięciem serii.
Niestety bardzo daleko mu do tej roli. Jednakże mimo bardzo wielu
mankamentów nie jest to na szczęście kompletnie tragiczne kino,
którego nie da się oglądać. Oczywiście jest to pozycja
obowiązkowa dla wszystkich fanów serii, ale niestety w swojej
ułomności nie stanowi jej godnego zakończenia. John Rambo położył
ogromne zasługi dla kina i zasługuje na coś zdecydowanie lepszego.
Niemniej ostatnia scena filmu kończy jego historię i wygląda
naprawdę przyzwoicie. Ogromnie żałuję, że to dobre ukoronowanie
serii znalazło się w tak miernym filmie. Chociaż bardzo bym chciał
oceny wyższej dać nie mogę.
"You're dead motherfucker now!" (źródło: http://www.movieweb.com) |
Ocena: 4/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz