środa, 1 maja 2013

"John Rambo"

John Rambo był największym herosem kina akcji w dziejach Hollywood, a może nawet całej światowej kinematografii. Piszę w czasie przeszłym, ponieważ w 1987 roku miano najbardziej epickiej maszyny do zabijania wywalczył Michael "Mike" Danton z legendarnego "Deadly Prey". Detronizacja dotychczasowego championa bardzo niekorzystnie wpłynęła na kolejną odsłonę przygód Johna, o czym można się przekonać czytając moją recenzję "Rambo III". Trauma po klęsce musiała być na tyle ogromna, że następna część mogła powstać dopiero po dwóch dekadach. Od dawna spodziewałem się, że w końcu nastąpi kontynuacja. Często zastanawiałem się, gdzie tym razem scenarzyści rzucą Johna Rambo. Po 11 września 2001 roku byłem niemal w 100% przekonany, że w czwartej odsłonie nastąpi powrót do Afganistanu w celu eliminacji największego wroga Wuja Sama. Niestety pod tym względem poniosłem totalną klęskę, a Rambo po raz kolejny znalazł się indochińskiej dżungli. Na dodatek twórcy filmu postanowili znowu wprowadzić kolejne udziwnienie z tytułem i nazwali swoje dzieło po prostu "John Rambo" (podobnie jak w serii "Rocky"). Oczywiście nijak się to ma do tytułów części poprzednich, przez co konsekwencja w nazywaniu kolejnych części pozostaje dalej nieznanym zjawiskiem.
źródło: http://www.impawards.com/2008/rambo.html
Fabuła "Johna Rambo" nie powala na kolana, ale przecież nie o to głównie chodziło w całej serii. Minęło wiele lat od ostatniego boju w Afganistanie. Straszliwie umęczony życiem i wyjątkowo smutny Rambo (Sylvester Stallone) prowadzi marną egzystencję zajmując się łapaniem węży w Tajlandii. W wolnych chwilach były komandos oddaje się kowalstwu i szkutnictwu. Na co dzień John jest również przedstawicielem szkoły filozoficznej Fuck the World, o czym często przypomina widzom. Życie Rambo zmienia się, gdy zgadza się wykorzystać swoją dżonkę do nielegalnego transportu. Grupa misjonarzy z Colorado pragnie bowiem dotrzeć do Birmy (czy też jak wolicie Mjanmy), aby pomóc represjonowanemu ludowi Karenów. Po dostarczeniu na miejsce Amerykanie wpadają w ręce opresyjnego reżimu, a Rambo wraz z grupą profesjonalnych inaczej najemników musi wyruszyć na odsiecz.
Usta wygięte w podkowę przez 90% filmu...
(źródło: http://www.movieweb.com)
Bardzo wiele można zarzucić ostatniemu "Rambo" pod względem fabularnym. Co więcej, w tym przypadku jest straszliwie słabo, chociaż film podejmuje kwestię, którą nikt się nie przejmuje. Wygląda na to, że los birmańskich Karenów nie jest dla nikogo szczególnie interesujący ani wystarczająco medialny. Niemniej wracając do tematu warto przyjrzeć się bezsensom fabuły. Misjonarze z Colorado jadą do Birmy pomagać. Wiece jak? Oczywiście, jest wśród nich jeden wartościowy człowiek (lekarz), ale reszta ekipy jedzie głosić słowo boże w środku birmańskiej dżungli. Na miejscu zwykłego Karena nie posiadałbym się bardziej z radości! Co lepsze w trakcie transportu Rambo ratuje pasażerów od gwałtu i śmierci, aczkolwiek zamiast podziękowań słyszy, iż nie można zabijać rzecznych piratów, bo to złe! Wszyscy powinniśmy być Chrystusami. Profesjonalni najemnicy (m.in. byli członkowie SAS) to banda niemalże retardów, którzy kompletnie nic nie potrafią. Najlepiej świadczy o tym scena, w której po dopłynięciu na miejsce zaczynają się zastanawiać czy zabrali ze sobą materiały wybuchowe. Pro. Poza tym nieliczne (na szczęście!) dialogi są ultra czerstwe, szczególnie , gdy głos mają kochający boga misjonarze. Aby dodatkowo pogorszyć sprawę dorzucono jeszcze kilka żenujących flashbacków z poprzednich części.
źródło: http://www.movieweb.com
Odrębny akapit należy poświęcić przemocy w filmie. W "Johnie Rambo" według danych IMDb ginie 236 osób, co daje imponującą średnią 2.59 zgonu na minutę. Zaprawdę niesamowite! Zaiste piękna jest masakra birmańskiej wioski. Wszyscy mieszkańcy, w tym dzieci, giną masowo na różne sposoby: od pocisków moździerzowych przez bagnety po miotacze płomieni. Wyjątkowo radosny festyn śmierci, który przywołuje równie uroczą eksterminację Wietnamczyków z "Czasu Apokalipsy". Jednakże jeśli myślicie, że ta scena jest esencją filmu to się grubo mylicie. Dopiero finałowa rozwałka oddziału birmańskiej armii dokonana niemal w pojedynkę za pomocą Browninga M2 .50 zamocowanego na jeepie jest wisienką na torcie. Po dotarciu do auta John staje się kimś w rodzaju wirtuoza ciężkiej broni, Mozartem ckmu. Rambo bezlitośnie młóci birmańskich żołdaków jak kombajn zboże. Nie, oni nie umierają normalnie. Trafieni mistrzowsko przez pociski Rambo rozpadają się na kawałki, a czasem nawet eksplodują oblewając dżunglę czerwoną posoką. Tak prekursorskich scen nie widziałem jeszcze w żadnym filmie! Z tego powodu sposób eksterminacji głównego antagonisty może wydawać się rozczarowujący, ale minimalizm nawiązuje do tradycyjnego Rambo. Warto również zauważyć, że John stał się prawdziwym mistrzem łuku. Na ekranie pokazuje takiego skilla, że śmiało mógłby zastąpić Legolasa we "Władcy Pierścieni". Profesjonalne łucznictwo pozwala również przejąć mu dowodzenie nad żałosną bandą najemników, ponieważ powszechnie wiadomo, że o klasie żołnierza świadczy to jak napierdala z łuku. Na tle krwawej jatki bardzo słabo wypada wybuch rdzewiejącego w dżungli Tallboya – piksele rażą po oczach straszliwie.
Retard mercenaries
(źródło: http://www.movieweb.com)
Jaki jest John Rambo w czwartej odsłonie? Otóż jest to milczące uosobienie smutku z ustami wiecznie wygiętymi w podkowę oraz zmęczeniem życiem wyrytym na twarzy. Co ciekawe pod względem fizycznym Sylvester Stallone prezentuje się bardzo dobrze (jak na swój wiek oczywiście), przez co zdecydowanie wybija się tle aktorów kina akcji osiągających jesień życia. Taki Rambo nie jest zły – przyznam, że prawie przekonałem się do tej roli. Byłaby nawet do przyjęcia, gdyby nie reszta filmu i kompletnie nieudani pozostali bohaterowie. W zasadzie poza Johnem jedynymi godnymi uwagi postaciami jest Sarah (Julie Benz znana z "Dextera") oraz w znacznie mniejszym stopniu Lewis (Graham MacTavish). Zarówno Benz jak i MacTavish starają się coś na ekranie pokazać, ale wychodzi to z różnym skutkiem. Jednak doceniam ich postawę, ponieważ zdecydowanie wyróżniają się tle randomowych misjonarzy oraz najemników. O birmańskich siepaczach nawet nie wspomnę, gdyż wszyscy wyglądają tak samo. Wielkim minusem filmu jest brak wyrazistego villaina. Rola głównego czarnego charakteru sprowadza się do bycia rozprutym przez Johna Rambo. Z deczka słabo.
Browning M2 .50 BMG - Święty Graal Johna Rambo
(źródło: http://www.movieweb.com)
"John Rambo" powinien być hołdem dla wielkiego bohatera i godnym zamknięciem serii. Niestety bardzo daleko mu do tej roli. Jednakże mimo bardzo wielu mankamentów nie jest to na szczęście kompletnie tragiczne kino, którego nie da się oglądać. Oczywiście jest to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów serii, ale niestety w swojej ułomności nie stanowi jej godnego zakończenia. John Rambo położył ogromne zasługi dla kina i zasługuje na coś zdecydowanie lepszego. Niemniej ostatnia scena filmu kończy jego historię i wygląda naprawdę przyzwoicie. Ogromnie żałuję, że to dobre ukoronowanie serii znalazło się w tak miernym filmie. Chociaż bardzo bym chciał oceny wyższej dać nie mogę.
"You're dead motherfucker now!"
(źródło: http://www.movieweb.com)
Ocena: 4/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz