poniedziałek, 30 stycznia 2017

"Hell or High Water"



 I've been poor my whole life, like a disease passing from generation to generation.

Ponieważ wielkimi krokami zbliża się 89 ceremonia wręczenia nagród przyznawanych przez Amerykańską Akademię Wiedzy i Sztuki Filmowej wypadałoby się zapoznać z tegorocznymi kandydatami. A jest to już możliwe, gdyż gniew, frustracja oraz kompletna apatia po ogłoszeniu nominacji, które prawie kompletnie pomijają "Nocturnal Animals" Toma Forda (zaledwie jedna nominacja – sic!) należą już do przeszłości. Niemniej z każdym kolejnym rokiem dostrzegam coraz bardziej pogłębiającą się różnicę między moimi faworytami a wyborami Akademii. Dzisiaj na warsztacie znalazł się chwalony przez wielu "Hell or High Water", który w tegorocznej rozgrywce na razie zadowolił się czterema nominacjami. Nietypowy tytuł filmu wywodzi się z idiomu come hell or high water oznaczającego, że dane zadanie musi zostać wykonane bez względu na wszystko. Co ciekawe ze wspomnianego powiedzenia ukuto używaną w umowach (najczęściej) dzierżawy klauzulę hell or high water zobowiązującą dzierżawcę do uiszczania należności bez względu na zaistniałe okoliczności. Tytułem zakończenie wstępu dodam, że dotychczas nie miałem styczności z twórczością reżysera Davida Mackenzie.
źródło: http://www.impawards.com
Akcja "Hell or High Water" (polski tytuł "Aż do piekła" – no, w miarę do przyjęcia z uwagi na nieprzetłumaczalność idiomu) rozpoczyna się od dosyć nieudolnego, wręcz amatorskiego, napadu na prowincjonalny bank w sennej, teksańskiej mieścinie. Zuchwały rabunek kończy się umiarkowanym sukcesem, a napastnicy udają się na oddalone od cywilizacji ranczo, by pozbyć się dowodów popełnionej zbrodni. Szybko okazuje się, że bracia Howard zajęli się rabowaniem banków, ponieważ wkrótce mija termin spłaty pożyczki, a hajs się mocno nie zgadza. Starszy brat Tanner (Ben Foster) niedawno wyszedł z więzienia. W czasie jego odsiadki młodszy brat Toby (Chris Pine) zajmował się umierającą matką, wskutek czego rodzinna sytuacja finansowa uległa znaczeniu pogorszeniu. Ponieważ z banku zrabowano za mało pieniędzy, by sprawa wystarczająco zainteresowała FBI, zadanie schwytania przestępców dostają dwaj Strażnicy Teksasu – zbliżający się do emerytury Marcus Hamilton (Jeff Bridges) oraz Alberto Parker (Gil Birmingham).
©2016 CBS Films Inc.
Jak już wspomniałem we wstępie, o "Hell or High Water" przeczytałem naprawdę wiele dobrego – wiecie przecież doskonale: najlepszy film roku itp. Tym samym jest to kolejny przykład produkcji, wobec której moje oczekiwania urosły do niebotycznych wręcz rozmiarów. Z tego też względu moja końcowa ocena filmu nie jest może do końca sprawiedliwa, ponieważ w gruncie rzeczy opiera się na niespełnionych nadziejach. Spodziewałem się bowiem, że "Aż do piekła" dosadnie mówiąc urwie mi dupę i mocno powalczy o laur pierwszeństwa z "Nocturnal Animals". Jednakże abstrahując od solidności tej produkcji David Mackenzie nie ma szans, aby mierzyć się z Tomem Fordem. Pod względem fabularnym "Hell or High Water" na pozór nie jest specjalnie odkrywcze: historia dwóch braci rabujących banki i ścigających ich stróżów prawa na nikim nie zrobi większego wrażenia. Niemniej, gdy przyjrzymy się okolicznościom, które zmusiły rodzeństwo do wkroczenia na drogę występku oraz końcowy cel przestępczej działalności to możemy poczuć się trochę zaskoczeni. Dodatkowy plus należy się twórcom za dosyć niebanalne zakończenie i odejście od tworzenia wyłącznie kryształowych postaci (w czasie napadów na banki zdarzają się również nagłe strzelaniny i ofiary).
©2016 CBS Films Inc.
Wielką zaletą "Hell or High Water" jest wyjątkowo leniwy klimat filmu. Chociaż produkcja dotyczy dynamicznych w swej istocie napadów rabunkowych to między kolejnymi skokami tak naprawdę niewiele się dzieje, a bohaterowie snują rozważania o prozie życia. Przy tym nie można postrzegać tego jako wady – konwencja idealnie dostosowuje się do przedstawionego miejsca akcji. Teksańskie senne miasteczka, w których nie dzieje się kompletnie nic ciekawego, zamieszkane są przez ludzi, którzy permanentnie próbują związać koniec z końcem po ostatnim kryzysie finansowym. Bez względu na to czy pracują jako kelnerki czy kowboje sytuacja finansowa jest niemalże tragiczna, a każdy przypływ gotówki pozwala na przedłużenie marnej egzystencji. Znamienne znaczenie ma scena, w której jeden z bohaterów dzięki wręczeniu kelnerce w restauracji sowitego napiwku nieoczekiwanie zapewnia sobie swoistą lojalność kobiety, która nie chce potem współpracować z policją. Świat teksańskich miasteczek przedstawiony w filmie może napawać prawdziwą depresją (niemal jak spędzenie trzech godzin w podkrakowskich Słomnikach). Co ciekawe, chociaż zdecydowana większość fabuły "Hell or High Water" rozgrywa się w Teksasie, to tak naprawdę ani jedna scena nie została nakręcona w tym ogromnym stanie. Wszystkie, swoją drogą znakomite zdjęcia, powstały bowiem w Nowym Meksyku. Na plus zaliczam również ścieżkę dźwiękową. Chociaż nie mam pick up’a to jednak piosenki country w wykonaniu głównie Nicka Cave’a i Warrena Ellisa robią dobrą robotę.
©2016 CBS Films Inc.
Do aktorstwa w "Hell or High Water" ciężko się przyczepić. Para głównych bohaterów została dobrana znakomicie. I choć w rzeczywistości Chris Pine jest nieznacznie starszy od Bena Fostera to wcale nie widać tego na ekranie. Wiem, że wielu z Was może uznać to za obrazoburcze porównanie, ale pod pewnymi względami bracia Howard przypominają mi rodzeństwo z niesławnego "Prison Break" (tam też zaczęło się od napadu na bank). Podobnie jak serialowy Michael Toby odpowiada w zespole za myślenie, przebiegłość i epatowanie smutkiem, chociaż, jeśli wymaga tego sytuacja, potrafi być równie brutalny jak starszy brat. Tanner jako odpowiednik Lincolna prezentuje na ekranie typowo siłowe aspekty z wyraźną nutką szaleństwa i skłonnościami do autodestrukcji. Obydwaj zagrali na bardzo fajnym, równym poziomie. Jeśli chodzi natomiast o ich praworządnych adwersarzy to zdecydowanie można dostrzec dominację postaci Jeffa Bridgesa nad Gilem Birminghamem. Przyglądając się Marcusowi nietrudno dostrzec, że rasistowskie żarty wobec indiańsko-meksykańskiego partnera maskują jedynie głęboki smutek i pustkę związaną z rychłym przejściem na emeryturę. Bridges zagrał to na tyle dobrze, że otrzymał w pełni zasłużoną nominację za rolę drugoplanową. I to w zasadzie tyle pod tym względem, ponieważ pozostałe występy mają wyraźnie epizodyczny charakter.
©2016 CBS Films Inc.
 "Hell or High Water" to solidne kino osadzone w znakomicie odwzorowanych realiach teksańskiej prowincji. Jednakże, jak już wspominałem we wstępie, spodziewałem się czegoś znacznie lepszego, a niestety w produkcji Davida Mackenzie’ego wyraźnie brakuje mi nieuchwytnego elementu, który wzniósłby film na wyższy poziom (jak choćby drogowa sekwencja z "Nocturnal Animals"). Niemniej "Aż do piekła" jest godne obejrzenia i zdecydowanie zasługuje na miano jednej z ciekawszych produkcji ubiegłego roku.
©2016 CBS Films Inc.
Ocena: 7/10.

sobota, 21 stycznia 2017

"Konwój"



Nie da się ukryć, że od pewnego czasu moja przygoda z polską kinematografią zalicza się do bardzo udanych przedsięwzięć. Trafnie dobierając filmy do oglądania przekonałem się, że rodzimy biznes potrafi stworzyć całkiem interesujące produkcje na zaskakująco wysokim poziomie. Gdy zobaczyłem wielgachny billboard reklamujący "Konwój", pomyślałem sobie, że dzieło wyreżyserowane przez Macieja Żaka (jak dla mnie kompletny no name, ale jednocześnie muszę przyznać, że na polu krajowym jestem w ignorancji podobny do brzasku) podtrzyma doskonałą passę. Oczywiście swoje zrobiły nazwiska: Janusz Gajos, Robert Więckiewicz, Przemysław Bluszcz – każdego z wymienionych aktorów niezwykle szanuję. Dodatkowo obsadę uzupełnili starzy znajomi z "Demona" (Agnieszka Żulewska oraz Tomasz Ziętek), więc widowisko zapowiadało się wprost znakomicie.
źródło: http://www.filmweb.pl
Nowacki (Janusz Gajos), dyrektor więzienia, wyciąga z kompletnego, narkotykowego niebytu sierżanta Zawadę (Robert Więckiewicz). Wierny sprawie funkcjonariusz Służby Więziennej dostaje od swojego przełożonego misję przetransportowania niebezpiecznego przestępcy (Ireneusz Czop) do zakładu psychiatrycznego. Skład ochrony konwoju uzupełniają doświadczony sierżant Berg (Przemysław Bluszcz), kompletnie niedoświadczony rookie i przy okazji zięć dyrektora Nowackiego Feliks (Tomasz Ziętek) oraz nieznany nikomu funkcjonariusz Grup Interwencyjnych Służby Więziennej (Łukasz Simlat), zwany pieszczotliwie czarnuchem. Już od samego początku misji z powodu wyjątkowo ciężkiego narkotykowego zjazdu sierżanta Zawady nic nie idzie po myśli konwojentów, ale jak się szybko okazuje jest to dopiero kropla w bezdennym oceanie problemów.
źródło: http://www.filmweb.pl
Pierwsze sceny "Konwoju" do złudzenia przypominają trochę inny film z Robertem Więckiewiczem. Jednakże w przeciwieństwie do głównego bohatera "Pod Mocnym Aniołem" sierżant Zawada szprycuje się narkotykami zamiast wlewać w siebie monstrualne ilości gorzeliny. Otwierająca scena niemalże wygląda jakby nakręcił ją Wojtek Smarzowski, chociaż do pełni szczęścia brakuje ukazania jakichś fekaliów rozmazanych po ścianach. Jednakże zanim miałem okazję pierwszy raz zobaczyć bohaterów filmu, zostałem zmuszony do zapoznania się z mniej więcej 60 nazwami organizacji, instytucji oraz wszelakich sponsorów, którzy przyczynili się do powstania produkcji. Jakież było moje zdziwienie (szczególnie w kontekście jakości), gdy na tej długiej liście objawił się nagle Polski Instytut Sztuki Filmowej! Czy ktoś tam naprawdę czyta albo chociaż przegląda te scenariusze czy dotacje są przyznawane na podstawie kulek z maszyny losującej? Stwierdzić, że scenariusz "Konwoju" jest głupawy to tak jakby napisać w szkolnym wypracowaniu, że Józef Stalin raczej nie jest postacią godną do naśladowania. Kurwa, ten scenariusz jest po prostu kuriozalny, a im bliżej końca tym mniejsze są powiązania przyczyno-skutkowe między poszczególnymi wydarzeniami na ekranie.
źródło: http://www.filmweb.pl
Przykłady? Oczywiście, chętnie służę pomocą. Abstrahując już od jeżdżenia więźniarką gdzie tylko się komu podoba (na przykład, żeby zakupić prochy), strzelaniu do siebie na parkingu pod restauracją (nikt nie dzwoni na policję oczywiście) czy mordobiciach w konwojenckiej drużynie to najbardziej absurdalna i idiotyczna wydaje się być konfrontacja pod szpitalem psychiatrycznym. Co ciekawe, wspomniana instytucja wydaje się być dla bohaterów czymś w rodzaju Mekki lub ziemi obiecanej pod względem bezpieczeństwa – nikt nie zakłada bowiem, że eskortowanemu więźniowi może się w tym przybytku przydarzyć jakiś nieszczęśliwy wypadek. Jest to tym bardziej dziwne, że skoro jeden z bohaterów ma do dyspozycji własny oddział S.W.A.T. to czemu nie może mieć na usługach jakiegoś przekupnego pielęgniarza zarabiającego najniższą krajową? Chyba prościej o nieszczęśliwy wypadek typu pośliznął się na mokrej posadzce i uderzył w głowę niż totalną konfrontację z niepewnym wynikiem, która na 100% przyciągnie uwagę postronnych?
źródło: http://www.filmweb.pl
W pewnym momencie pomyślałem sobie: oka, to już koniec, czas się zwijać z kina, zło zatryumfowało, więc dam jedną gwiazdkę więcej. I gdy w zniecierpliwieniu czekałem na napisy końcowe moim oczom zaczęły się ukazywać kolejne sceny, a po nich następne. Co gorsze, każda kolejna była jeszcze głupsza i bardziej zbędna od poprzedniej. Moim zdaniem zdecydowanie lepiej byłoby pozostawić scenę masakry bohaterów pod szpitalem psychiatrycznym bez jej ukazywania, aby widz mógł sam sobie wyimaginować jej przebieg (w ostatecznym rozrachunku wyszłoby też taniej). Natomiast po tym co zobaczyłem na ekranie, nie jestem w stanie uwierzyć, aby normalna osoba przyjęła przebieg wydarzeń zaprezentowany w raporcie dyrektora Nowackiego. Kolejny problem to działalność pana prokuratora, który kompletnie z dupy nagle wszystko odkrywa w magiczny sposób (oczywiście na ekranie nie uświadczyłem, w jaki sposób tenże niepozorny tytan dedukcji doszedł do swoich wniosków). Następna porażka to dialogi opierające się na pierdolnięciu co jakiś czas soczystym bluzgiem – jak dla mnie na dłuższą metę dosyć męczące i wtórne. Jeżeli miałbym natomiast wskazać jakiekolwiek zalety tego dzieła to mogę pochwalić kilka naprawdę ładnych ujęć (m.in. zdjęcia kompleksu więziennego filmowane z powietrza).
źródło: http://www.filmweb.pl
Kiedy w obsadzie jest tylu znakomitych aktorów można mieć naprawdę spore oczekiwania. Niestety chujowy scenariusz oraz nieudolnie rozpisani bohaterowie w znaczący sposób wpłynęli na ograniczenie ich możliwości. Janusz Gajos kreację komendanta Nowackiego oparł chyba na słynnej scenie z "Psów" – Chemik ma być wolny! Skurwysynu! (zauważcie jak cedzi bluzgi). Robert Więckiewicz z kolei stworzył niezwykle oryginalną upadłego twardziela z problemami narkotykowymi, który jednak na koniec okazuje się być gościem z zasadami. Naprawdę odkrywcze! Nie lepiej jest z Tomaszem Ziętkiem, który dostał do zagrania sztampową rolę świeżaka z krystaliczną moralnością i nie jest jeszcze blatny. Aktor znakomicie wpisał się w tę wtórną konwencję, nie dokładając kompletnie nic od siebie. Łukasz Simlat, wcielający się w bezimiennego, małomównego funkcjonariusza GISW, byłby w zasadzie spoko postacią, gdyby scenariusz nie zmuszał go do bycia brutalnym, nieprzewidywalnym pojebem. Na tym tle Przemysław Bluszcz, którego bardzo lubię oglądać na ekranie, wypadł chyba najbardziej przekonująco unikając przerysowania – sierżant Berg to wydaje się najbardziej realistyczną postacią w całym filmie. Postacie kobiece to natomiast dramat, ale nie ma w tym żadnej winy aktorek, tylko wynika to z nieudolności reżysera. Jedynym zadaniem Doroty Kolak (żona Nowackiego) jest pytanie czy mąż przyjdzie na obiad, natomiast Agnieszka Żulewska (żona Feliksa) jest w filmie tylko po to, by się rozebrać w scenie łóżkowej.
źródło: http://www.filmweb.pl
Niestety przypadkowo zauważyłem wiele pozytywnych komentarzy zamieszczonych przez użytkowników Filmweb.pl odnośnie 'Konwoju". I tak się zastanawiam jakie gówno muszą na co dzień oglądać ludzie, żeby wypisywać takie rzeczy bez wstydu? Na szczęście nie mam podłączonej telewizji, więc koncentruję się wyłącznie na tym co dobieram sobie wedle własnego uznania. Filmu Macieja Żaka nie polecam, ponieważ nie jest nawet na tyle chujowy, żeby można było toczyć z niego bekę przy oglądaniu ze znajomymi lub pod wpływem substancji odurzających.
źródło: http://www.filmweb.pl
Ocena: 3//10 (chociaż w sumie za co?).

czwartek, 12 stycznia 2017

"Melancholia"



The earth is evil. We don’t need to grieve for it.

Co prawda dosyć długo zabierałem się do "Melancholii" wyreżyserowanej przez Larsa von Triera, aczkolwiek wreszcie udało się zaliczyć seans. Przygodę z twórczością kontrowersyjnego (warto dodać, że za żartobliwe uwagi o rozumieniu Hitlera i nazizmie został usunięty z festiwalu filmowego w Cannes) duńskiego reżyseria rozpocząłem już wieki temu przy okazji serialu "Królestwo". Oczywiście potem bywało różnie, niemniej trudno zaprzeczyć, że Duńczyk jest niezwykle oryginalnym i charakterystycznym twórcą. Wspomniana "Melancholia" z 2011 roku zaliczana jest do tzw. trylogii depresji, w skład której wchodzą również "Antychryst" oraz obie części "Nimfomanki" traktowane jako całość. Wedle samego Larsa von Triera scenariusz filmu powstał pod niezwykle silnym wpływem alkoholu oraz narkotyków, co jednocześnie może stanowić wodę na młyn dla krytyków oraz hejterów tejże produkcji (a wydaje się, że ich nie brakuje).
źródło: http://www.impawards.com
"Melancholia" to opowieść o wiecznie niezadowolonej z własnej egzystencji Justine (Kirsten Dunst). Nawet w dniu własnego, hucznego wesela zorganizowanego przez siostrę Claire (Charlotte Gainsbourg) oraz jej męża Johna (Kiefer Sutherland), młoda kobieta musi nieustannie walczyć, by choć na pozór wydawać się szczęśliwą. Niestety nadludzkie, wręcz tytaniczne, wysiłki naszej bohaterki kończą się spektakularną klęską, w efekcie której jej świeżo poślubiony małżonek Michael (Alexander Skarsgård) postanawia porzucić swoją drugą połówkę niemalże na ślubnym kobiercu. Jednakże rodzinny dramat rozgrywający się w pięknej posiadłości wydaje się niczym w obliczu globalnego problemu, który stawia pod znakiem zapytania dalszą egzystencję rodzaju ludzkiego. Niedawno odkryta, tajemnicza planeta Melancholia niebezpiecznie zbliża się do Ziemi i choć prognozy przewidują, że nie dojdzie do epickiej, kosmicznej katastrofy to jednakże ludzie z niepokojem oczekują krytycznego momentu.
źródło: http://www.melancholiathemovie.com
Pod wieloma względami "Melancholia" wydaje się być niezwykle oryginalnym przedsięwzięciem, gdyż łączy w sobie kameralny dramat rodzinny z potencjalną, kosmiczną katastrofą mogącą unicestwić rodzaj ludzki. Niemniej zasiadając do seansu nie należy się spodziewać kina w rodzaju "Armageddona", gdyż wątek katastroficzny rozgrywa się przeważnie w dalekim tle (chociaż im bliżej końca filmu, tym bardziej wzrasta jego znaczenie dla bohaterów). A zatem przez większość projekcji twórcy postanowili się skupić na trudnych relacjach dosyć ekscentrycznej matki (Charlotte Rampling) z dwiema córkami oraz na niełatwych stosunkach między całkowicie różniącymi się psychicznie siostrami. O ile przy tym Claire można uznać za raczej typową i średnio wyróżniającą się postać, o tyle konstrukcja Justine to prawdziwy majstersztyk. Trudno przypomnieć mi sobie podobną tak odpychającą, ale jednocześnie niezwykle fascynującą główną bohaterkę. Wiecznie niezadowolona z życia, niemalże pozbawiona wszelkiej empatii osoba dysponująca ponadto wysoce depresyjnymi skłonnościami oraz przejawiająca tendencje do bycia prawdziwym kutasem dla swoich najbliższych. No, to jest właśnie postać, którą można zapamiętać na całe życie!
źródło: http://www.melancholiathemovie.com
Nie da się ukryć, że ten filmowy eksperyment ogląda się naprawdę znakomicie i to nie tylko dlatego, że widzowie chcą się przekonać czy Melancholia rozpierdoli Ziemię w drobny mak czy też rodzaj ludzki przetrwa niewzruszony kosmicznym niebezpieczeństwem. Jest o tyle dziwne, że w filmie tak naprawdę nie dzieje się zbyt wiele, a akcja toczy się nieśpiesznie od jednego depresyjnego epizodu Justine do kolejnego. Dodatkowo osadzenie akcji pośród pałacowej, nad wyraz zamożniej scenerii, gdzie nikt nie musi się martwić czy hajs się zgadza, ma dla trochę bajkowy, odrealniony charakter. Lars von Trier świetnie ukazał narastający niepokój wynikający z nieznanego zagrożenia o totalnym charakterze, przed którym tak naprawdę nie istnieje żadna forma ratunku. Co zatem robią bogacze w obliczu całkowitej anihilacji? Dziwią się, że kamerdyner nie przyszedł do pracy. Wiele scen można odebrać dosyć dziwnie – najlepsze przykłady to limuzyna nie mogąca zmieścić się w zakręcie czy też zuchwała kradzież sztućców dokonana przez ojca panny młodej (John Hurt). Niemniej całokształt zaliczam na plus, uznając za niezaprzeczalne zalety solidną ścieżkę dźwiękową oraz piękne plenery wokół pałacyku Tjolöholm położonego w szwedzkim Fjärås.
źródło: http://www.melancholiathemovie.com
Kolejne niezaprzeczalne atuty "Melancholii" to oczywiście prawdziwie gwiazdorska obsada oraz znakomita gra aktorska. A kogóż tu nie ma! Kirsten Dunst, Alexander oraz Stellan Skarsgård, John Hurt, Kiefer Sutherland, Udo Kier - nawet pojedynczo każde z tych nazwisk robi na mnie spore wrażenie. Oczywiście najwięcej na ekranie oglądamy Kirsten Dunst, która znakomicie wcieliła się w wysoce antypatyczną Justine – wielkie brawa za tak zapadającą w pamięć rolę. Oklaski należą się również jej filmowej siostrze – kreacja Charlotte Gainsbourg, chociaż całkowicie różna, potrafi także zaimponować. Wśród postaci drugoplanowych z pewnością na wyróżnienie zasłużyła Charlotte Rampling, wcielająca się w matkę sióstr oraz John Hurt  w sposób wybitny grający ich ojca. Trochę szkoda, że nie do końca udało się wykorzystać ogromny potencjał Alexandra Skarsgårda, ale fajnie czasem zobaczyć tego aktora w roli odbiegającej od typowego wizerunku icemana.
źródło: http://www.melancholiathemovie.com
"Melancholia" to bardzo ciekawy projekt, aczkolwiek jednocześnie film dosyć dziwny i raczej mało przystępny dla przeciętnego widza (pod względem przystępności oraz klimatu dostrzegam niezwykłe podobieństwo z "Lobsterem"). Niemniej, jeśli pozostały w Was resztki młodzieńczej ambicji, a od kina wymagacie coś więcej niż oferuje Marvel, to zachęcam do zmierzenia się z tym dziełem Larsa von Triera.
źródło: http://www.melancholiathemovie.com
Ocena: 7/10.