czwartek, 12 stycznia 2017

"Melancholia"



The earth is evil. We don’t need to grieve for it.

Co prawda dosyć długo zabierałem się do "Melancholii" wyreżyserowanej przez Larsa von Triera, aczkolwiek wreszcie udało się zaliczyć seans. Przygodę z twórczością kontrowersyjnego (warto dodać, że za żartobliwe uwagi o rozumieniu Hitlera i nazizmie został usunięty z festiwalu filmowego w Cannes) duńskiego reżyseria rozpocząłem już wieki temu przy okazji serialu "Królestwo". Oczywiście potem bywało różnie, niemniej trudno zaprzeczyć, że Duńczyk jest niezwykle oryginalnym i charakterystycznym twórcą. Wspomniana "Melancholia" z 2011 roku zaliczana jest do tzw. trylogii depresji, w skład której wchodzą również "Antychryst" oraz obie części "Nimfomanki" traktowane jako całość. Wedle samego Larsa von Triera scenariusz filmu powstał pod niezwykle silnym wpływem alkoholu oraz narkotyków, co jednocześnie może stanowić wodę na młyn dla krytyków oraz hejterów tejże produkcji (a wydaje się, że ich nie brakuje).
źródło: http://www.impawards.com
"Melancholia" to opowieść o wiecznie niezadowolonej z własnej egzystencji Justine (Kirsten Dunst). Nawet w dniu własnego, hucznego wesela zorganizowanego przez siostrę Claire (Charlotte Gainsbourg) oraz jej męża Johna (Kiefer Sutherland), młoda kobieta musi nieustannie walczyć, by choć na pozór wydawać się szczęśliwą. Niestety nadludzkie, wręcz tytaniczne, wysiłki naszej bohaterki kończą się spektakularną klęską, w efekcie której jej świeżo poślubiony małżonek Michael (Alexander Skarsgård) postanawia porzucić swoją drugą połówkę niemalże na ślubnym kobiercu. Jednakże rodzinny dramat rozgrywający się w pięknej posiadłości wydaje się niczym w obliczu globalnego problemu, który stawia pod znakiem zapytania dalszą egzystencję rodzaju ludzkiego. Niedawno odkryta, tajemnicza planeta Melancholia niebezpiecznie zbliża się do Ziemi i choć prognozy przewidują, że nie dojdzie do epickiej, kosmicznej katastrofy to jednakże ludzie z niepokojem oczekują krytycznego momentu.
źródło: http://www.melancholiathemovie.com
Pod wieloma względami "Melancholia" wydaje się być niezwykle oryginalnym przedsięwzięciem, gdyż łączy w sobie kameralny dramat rodzinny z potencjalną, kosmiczną katastrofą mogącą unicestwić rodzaj ludzki. Niemniej zasiadając do seansu nie należy się spodziewać kina w rodzaju "Armageddona", gdyż wątek katastroficzny rozgrywa się przeważnie w dalekim tle (chociaż im bliżej końca filmu, tym bardziej wzrasta jego znaczenie dla bohaterów). A zatem przez większość projekcji twórcy postanowili się skupić na trudnych relacjach dosyć ekscentrycznej matki (Charlotte Rampling) z dwiema córkami oraz na niełatwych stosunkach między całkowicie różniącymi się psychicznie siostrami. O ile przy tym Claire można uznać za raczej typową i średnio wyróżniającą się postać, o tyle konstrukcja Justine to prawdziwy majstersztyk. Trudno przypomnieć mi sobie podobną tak odpychającą, ale jednocześnie niezwykle fascynującą główną bohaterkę. Wiecznie niezadowolona z życia, niemalże pozbawiona wszelkiej empatii osoba dysponująca ponadto wysoce depresyjnymi skłonnościami oraz przejawiająca tendencje do bycia prawdziwym kutasem dla swoich najbliższych. No, to jest właśnie postać, którą można zapamiętać na całe życie!
źródło: http://www.melancholiathemovie.com
Nie da się ukryć, że ten filmowy eksperyment ogląda się naprawdę znakomicie i to nie tylko dlatego, że widzowie chcą się przekonać czy Melancholia rozpierdoli Ziemię w drobny mak czy też rodzaj ludzki przetrwa niewzruszony kosmicznym niebezpieczeństwem. Jest o tyle dziwne, że w filmie tak naprawdę nie dzieje się zbyt wiele, a akcja toczy się nieśpiesznie od jednego depresyjnego epizodu Justine do kolejnego. Dodatkowo osadzenie akcji pośród pałacowej, nad wyraz zamożniej scenerii, gdzie nikt nie musi się martwić czy hajs się zgadza, ma dla trochę bajkowy, odrealniony charakter. Lars von Trier świetnie ukazał narastający niepokój wynikający z nieznanego zagrożenia o totalnym charakterze, przed którym tak naprawdę nie istnieje żadna forma ratunku. Co zatem robią bogacze w obliczu całkowitej anihilacji? Dziwią się, że kamerdyner nie przyszedł do pracy. Wiele scen można odebrać dosyć dziwnie – najlepsze przykłady to limuzyna nie mogąca zmieścić się w zakręcie czy też zuchwała kradzież sztućców dokonana przez ojca panny młodej (John Hurt). Niemniej całokształt zaliczam na plus, uznając za niezaprzeczalne zalety solidną ścieżkę dźwiękową oraz piękne plenery wokół pałacyku Tjolöholm położonego w szwedzkim Fjärås.
źródło: http://www.melancholiathemovie.com
Kolejne niezaprzeczalne atuty "Melancholii" to oczywiście prawdziwie gwiazdorska obsada oraz znakomita gra aktorska. A kogóż tu nie ma! Kirsten Dunst, Alexander oraz Stellan Skarsgård, John Hurt, Kiefer Sutherland, Udo Kier - nawet pojedynczo każde z tych nazwisk robi na mnie spore wrażenie. Oczywiście najwięcej na ekranie oglądamy Kirsten Dunst, która znakomicie wcieliła się w wysoce antypatyczną Justine – wielkie brawa za tak zapadającą w pamięć rolę. Oklaski należą się również jej filmowej siostrze – kreacja Charlotte Gainsbourg, chociaż całkowicie różna, potrafi także zaimponować. Wśród postaci drugoplanowych z pewnością na wyróżnienie zasłużyła Charlotte Rampling, wcielająca się w matkę sióstr oraz John Hurt  w sposób wybitny grający ich ojca. Trochę szkoda, że nie do końca udało się wykorzystać ogromny potencjał Alexandra Skarsgårda, ale fajnie czasem zobaczyć tego aktora w roli odbiegającej od typowego wizerunku icemana.
źródło: http://www.melancholiathemovie.com
"Melancholia" to bardzo ciekawy projekt, aczkolwiek jednocześnie film dosyć dziwny i raczej mało przystępny dla przeciętnego widza (pod względem przystępności oraz klimatu dostrzegam niezwykłe podobieństwo z "Lobsterem"). Niemniej, jeśli pozostały w Was resztki młodzieńczej ambicji, a od kina wymagacie coś więcej niż oferuje Marvel, to zachęcam do zmierzenia się z tym dziełem Larsa von Triera.
źródło: http://www.melancholiathemovie.com
Ocena: 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz