sobota, 23 maja 2020

"The Mule" (2018)

For what it's worth, I'm sorry for everything.

Siedziałem sobie ostatnio w błogim nastroju w wannie rozmyślając czy każdy wstęp do recenzji musi wyglądać tak samo, no chyba jednak nie, doszedłem do wniosku, siedemsetna strona opowiadań zbioru Książę Nocy Nowakowskiego Marka przecież na liczniku, a w pamięci cały czas dobrej reminiscencje prozy Myśliwskiego Wiesława znakomitej, a także kiedyś młodej nadziei pisarstwa polskiego Masłowskiej Doroty Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną zawsze na propsie, w filmowym nawet wydaniu doskonała, z Szycem Borysem w Silnego pięknie roli zagranej, ale do tematu głównego powrócić należałoby, co by czytelnik zdezorientowany się nie czuł dłużej, no i ten Nowakowski, gites, grypsera, frajernia ciągle, to może by coś o przestępczości obejrzeć, o akurat na HBO GO "The Mule" się pojawił Eastwooda Clinta, legendy hollywoodzkiej w reżyserii i wykonawstwie pierwszoplanowym, o kartelach i narkotykach, to myślę sobie czemu nie, świeża pozycja, aż od koksu się bieli, nowością promieniuje, a do kina i tak nie pójdziemy ni chuja, fajnie, że do parku i lasu już można, po co było w ogóle zamykać, decyzja absurdalna i nonsensowna co najmniej, no ale to nie o tym dzisiaj tutaj piszemy, a o fabułę jeśli zaś się rozchodzi do akapitu poniższego zapraszam.
TM & © 2020 Warner Bros. Entertainment Inc.
Earl Stone (Clint Eastwood) to weteran wojny w Korei, który poświęcił się całkowicie uprawie kwiatów, zyskując spore uznanie i wiele nagród w swojej branży. Jednakże z powodu wiekowości naszego bohatera oraz niedoceniania potęgi Internetu nasz botaniczny heros musi zwinąć kiedyś dobrze prosperujący biznes i zwolnić swoich wiernych Portoryków. W obliczu życiowej porażki odwiedza swoją byłą żonę Mary (Dianne West), która przygotowuje wesele ich wnuczki Ginny (Taissa Farmiga). Jeden ze znajomych dziewczyny zachęca Earla do odwiedzin w pewnym warsztacie samochodowym, prowadzonym przez zaprzyjaźnionych meksykańskich ese. W efekcie nasz bohater zostaje amatorskim przemytnikiem na usługach potężnego meksykańskiego kartelu.
TM & © 2020 Warner Bros. Entertainment Inc.
Jakkolwiek fabuła brzmi absurdalnie to jest to produkcja oparta na faktach (w rzeczywistości wiekowy weteran II wojny światowej pracował dla meksykańskiego kartelu Sinaloa, któremu do niedawna przewodził niesławny Joaquín "El Chapo" Guzmán). Warto gloryfikować zasługi Clinta Eastwooda dla światowej kinematografii i docenić, że jeszcze żyje i mu się chce kręcić filmy, ale "Przemytnik" to naprawdę nie jest nawet solidne kino. Absurdalne rozwiązania i skróty fabularne (jakiś randomowy koleś kieruje nieznanego sobie człowieka do przemytniczej dziupli potężnego meksykańskiego kartelu, by podjął się przewozu narkotyków wartych setki tysięcy albo nawet miliony dolarów) kompletnie pozbawiają produkcję jakiegokolwiek realizmu. Dodajmy, że Earl w uznaniu zasług i wybitnych osiągnięć w przemycie poznaje samego przywódcę kartelu na grubym melanżu zorganizowanym ku jego czci w epickiej hacjendzie. Naprawdę już na etapie pisania scenariusza coś musiało zdecydowanie pójść nie tak, ponieważ wiele wątków zostanie po prostu niewyjaśnionych w żaden sposób (np. dalsze losy Julia, który miał nadzorować przerzuty Earla, czy też meksykańskich asasynów). W takiej wersji był to wymarzony stolec dla Nicolasa Cage’a, tylko należałoby podkręcić trochę tempo i dodać więcej akcji. Podobny pod względem starości "The Old Man & the Gun" z Robertem Redfordem miał o wiele więcej uroku i był zdecydowanie przyjemniejszy w odbiorze.
TM & © 2020 Warner Bros. Entertainment Inc.
Jednak najbardziej wkurwia mnie to, że "The Mule" w żaden sposób nie ukazuje szkodliwości procederu Earla. Nasz bohater wykonując kolejne kursy kosi coraz większy pieniądz, który rozpierdala na lokalne dziwki, alko na wesele wnuczki i przypałowe autko. Nie uświadczymy tu żadnej, nawet najmniejszej refleksji, że może jednak przemyt narkotyków dla meksykańskiego kartelu nie jest do końca moralnie w porządku i może wyrządzać poważne szkody w amerykańskim społeczeństwie. Nie, w "Przemytniku" to po prostu emocjonująca, beztroska wręcz przygoda dla staruszka u kresu życia. To trochę dziwne, zważywszy, że bohaterem jest zahartowany i twardy weteran wojny w Korei, który powinien posiadać sztywny kręgosłup moralny. Kolejna sprawa, że fakt, że Earl tak naprawdę ma w dupie swoją rodzinę, mimo wygłaszanych deklaracji, że jest inaczej. No bo czy lepiej spędzić te kilka pozostałych lat w gronie bliskich czy samotnie w więzieniu stanowym uprawiając kwiaty? Warto także zwrócić uwagę na dosyć pozytywny obraz DEA, raczej rzadko spotykany w Hollywood (chociaż kierownictwo agencji naciska na wyniki w korporacyjnym stylu). Absurdalnie wypadła scena z afroamerykańską rodziną i wymianą koła w aucie – kompletnie nie rozumiem czemu miało to służyć.
TM & © 2020 Warner Bros. Entertainment Inc.
Aktorstwo w "Przemytniku" nie jest może totalnie koszmarne, ale jest po prostu do bólu przeciętne. Z wyjątkiem Clinta Eastwooda, który de facto gra chyba znowu samego siebie albo postać z "Gran Torino", to ciężko kogokolwiek wyróżnić. Bradley "Tell Me Something Girl" Cooper (Bates), Laurence Fishburne (nawet nikomu nie chciało się wymyślić mu nazwiska) i  Michael Peña (Treviňo) są totalnie bezbarwni i nie robią praktycznie nic, abyśmy mogli zapamiętać ich występy. Ignacio Serrichio miał potencjał na fajną, dramatyczną rolę, ale postanowił kompletnie nic z tym nie zrobić.  Na Croma co tu w ogóle robi Andy Garcia?! Trochę lepiej jest w przypadku występów kobiecych: w szczególności dotyczy to grającej byłą żonę Earla Dianne West, jego córkę Alison Eastwood oraz wnuczkę Taissa Farmiga. W zasadzie najsympatyczniej wypada ekipa Meksów z warsztatu samochodowego.
TM & © 2020 Warner Bros. Entertainment Inc.
Chuj z rodziną, chuj z moralnością, nie wyszedł biznes z kwiatami, to będziemy rozwozić koks dla meksykańskiego kartelu. To jest skrótowy przekaz filmu Clinta Eastwooda. Sami zdecydujcie czy warto rozciągać to jedno zdanie na prawie dwie godziny seansu.
TM & © 2020 Warner Bros. Entertainment Inc.
Ocena: 4/10*

*Normalnie dałbym trójeczkę, ale przyznaję dodatkową gwiazdkę z szacunku dla Clinta za to, że jeszcze żyje, może i mu się chce.