wtorek, 30 sierpnia 2022

"Licorice Pizza" (2021)

I met the girl I'm gonna marry one day, Greg.

Kiedy ja zaczynam pisać ten tekst, wakacje powoli dobiegają końca, a w coraz chłodniejsze wieczory bandy młodzieży szukają ostatnich melanży i baletów przed powrotem do szkoły (Z jakiegoś okna leci fu-gee-la-la; Widać, że płynie ostatni letni balet). W sumie od dłuższego czasu wakacje są dla mnie pojęciem czysto abstrakcyjnym, ponieważ ostatnie prawdziwe wakacje w wakacje miałem jeszcze za czasów studenckich, gdzieś dekadę temu, a w międzyczasie moje życie uległo zasadniczym przemianom. Niemniej zawsze z nostalgią spoglądam na dzieciaki u progu kolejnego roku szkolnego, wspominając tamte zamierzchłe dzieje. Ostatnio nawet próbowałem zwiedzić moje stare, kieleckie liceum pozbawione patronki, ale gadatliwa strażniczka bramy pozostała nieprzejednana i skończyło się na podziwianiu rzeźb w ogrodach Plastyka. Niemniej teraz wakacje kojarzą mi się przede wszystkim z kolejną edycją Letniego Taniego Kinobrania w krakowskim Kinie Pod Baranami. W tym roku odbywa się już szesnasta edycja i postanowiłem Wam zaprezentować dokładnie trzy tytuły, które miałem okazję zobaczyć (a dysponuję zdecydowanie mniejszą ilością czasu niż dotychczas). Kolejność będzie raczej zupełnie przypadkowa, a na pierwszy ogień, głównie z powodu nostalgii, idzie "Licorice Pizza" w reżyserii Paula Thomasa Andersona.
© 2021 Universal Pictures.

"Licorice Pizza" opowiada historię Gary’ego (Cooper Hoffman), wygadanego i bezczelnego nastoletniego aktora i biznesmena z San Fernando Valley, który nie przepuści żadnej okazji, aby zarobić jakieś hajsy. Jednak egzystencja naszego bohatera zmienia się, gdy przypadkowo poznaje o wiele starszą Alanę (Alana Haim). Chłopak ewidentnie zafascynowany nową koleżanką dokłada wszelkich starań, aby nawiązać z nią znacznie bliższą relację. I w zasadzie tyle można napisać o fabule najnowszego filmu Paula Thomasa Andersona, ponieważ to w zasadzie pokrętne relacje Gary’ego i Alany wypełniają cały ekranowy czas.
© 2021 Universal Pictures.

Zanim przejdę do sedna warto poświęcić parę słów na wyjaśnienie dosyć nietypowego tytułu tej produkcji. Licorice Pizza, czyli lukrecjowa pizza to nazwa sieci sklepów z płytami winylowymi, które działały w południowej Kalifornii w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, czyli mniej więcej wtedy, gdy rozgrywa się akcja filmu (dokładnie jest to burzliwy 1973 rok). A skąd z kolei wzięła się taka nietypowa nazwa ? Ano winyle wyglądają przecież niemal jak lukrecjowa pizza! I chociaż to określenie nie pojawia się w ogóle w tej produkcji, to muzyka ma w niej ogromne znaczenie. Jeśli miałbym porównać "Licorice Pizza" do jakiegoś innego tytułu pod względem klimatu, to od razu nasuwa mi się "Once Upon a Time in Hollywood" Quentina Tarantino. Oba filmy są bowiem podróżami w przeszłość, może trochę wyidealizowanymi, ale przede wszystkim stawiającymi na nostalgię. Natomiast w kontekście twórczości Paula Thomasa Andresona to zdecydowanie bardziej "Inherent Vice" niż "Magnolia" czy "Nić widmo". W filmie, którego tytuł nawiązuje bezpośrednio do płyty winylowej, nie mogło oczywiście zabraknąć muzyki. Ścieżka dźwiękowa wypada wprost rewelacyjnie i doskonale wpasowuje się w klimat "Licorice Pizza". Na koniec akapitu moje prywatne przemyślenie niezwiązane z niczym konkretnym: bohaterowie filmu biegają naprawdę dużo!
© 2021 Universal Pictures.

Fabuła "Licorice Pizza" nie dąży do jakiegoś konkretnego celu. Raczej na tle różnych, często niewynikających z siebie wydarzeń, przyglądamy się bliżej burzliwej relacji Gary’ego i Alany. A więc podróżujemy przez musicalowe występy i castingi, biznesy ze sprzedażą łóżek wodnych, zwiedzamy salony gier, jemy kolacje z podstarzałymi gwiazdami Hollywood, ale też zahaczamy o poważne sprawy mające wpływ na naszych młodzieżowych bohaterów (jak choćby embargo naftowe po wojnie Jom Kipur czy czynny udział Alany w kampanii radnego L.A. Joela Wachsa). I otrzymujemy również pełne spektrum emocji: od typowych, bezmyślnych wygłupów nastolatków przez zaczątki pierwszych romansów po przejmujące dramaty miłosne i sceny pełne niepokoju (jak choćby motyw z mężczyzną obserwującym biuro radnego). A co najciekawsze, część filmowych postaci oraz wydarzeń nawiązuje do tak zwanej prawdy historycznej. Żeby nie przynudzać przepisywaniem trivi z IMDb wspomnę jedynie, że postać Gary’ego została oparty na amerykańskim aktorze i producencie, Gary’m Goetzmanie, który filmową karierę zaczął w młodym wieku i rzeczywiście zajmował się sprzedażą łóżek wodnych oraz prowadził salon gier. A ponadto restauracja The Tail O’ the Cock, w której wiele czasu spędzają bohaterowie filmu, istniała naprawdę (została zamknięta w 1987 roku).
© 2021 Universal Pictures.

Pod względem aktorstwa ten film naprawdę miażdży. Cooper Hoffman (syn zmarłego w 2014 roku Philipa Seymoura Hoffmana) w swoim debiucie aktorskim (sic!) stworzył wręcz rewelacyjną kreację bezczelnego i pewnego siebie Gary’ego, który potrafi być tak samo irytujący, jak i do rany przyłóż. Na równie wielkie, jeszcze jeśli nie większe, propsy zasłużyła Alana Haim za genialną i bezbłędną kreację Alany. Dlaczego ta dwójka nie otrzymała nominacji do Oscarów pozostaje dla mnie całkowitą tajemnicą. Ale choć na ekranie oglądamy przeważnie Alanę i Gary’ego "Licorice Pizza" ma rewelacyjne występy epizodyczne. Sean Penn (Jack Holden) i Tom Waits (Rex Blau) dają niezapomniany popis w scenie rozgrywającej się w restauracji The Tail O’ the Cock. Iyana Halley i George DiCaprio (tak, tak ojciec Leonardo!) podkręcają seksualne napięcie w fascynacji łóżkami wodnymi. Bradley Cooper, wcielający się w prawdziwego producenta filmowego Johna Petersa, szarżuje bez opamiętania, ale efekt jest znakomity. Czy choćby Jon Beavers, wcielający się w zwykłego kolesia stalkującego biuro radnego! Albo wspomnijmy jeszcze całą rodzinę Haimów, która na ekranie fantastycznie odgrywa filmową rodzinę Alany! Pod względem aktorstwa drugoplanowego i epizodycznego jest to z pewnością jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem w całym swoim życiu!
© 2021 Universal Pictures.

Oglądając "Licorice Pizza" poczułem mocną falę nostalgii za czasami, które już nie wrócą (czytaj za młodością). Niemal beztroskie perypetie bohaterów mają w sobie niezaprzeczalny urok i seans zapamiętałem bardzo przyjemnie. Na tyle przyjemnie, że co jakiś czas będę miał ochotę powrócić do filmu Andersona, podobnie jak do genialnego "Dazed and Confused", który również dotyczy młodzieńczych czasów. Jeśli pragniecie udać się w podróż pełną nostalgii, odpalajcie bez najmniejszego wahania!
© 2021 Universal Pictures.

Ocena: 9/10.