niedziela, 21 października 2018

"The Ninth Gate" (1999)


A każdy czytelnik ma takiego diabła, na jakiego zasłużył.
Arturo Pérez-Reverte Klub Dumas

Jeśli chodzi o spotkania kinematografii i literatury to efekty są niezwykle zróżnicowane, a często nawet zaskakujące. Opisywałem już tutaj bardzo dobre filmy oparte na żenujących wypocinach ("London Boulevard"), na średnich powieściach ("Nocturnal Animals") czy niemalże idealne odwzorowania książkowej znakomitości ("A Single Man"). Jak się zatem łatwo domyślić niniejsza recenzja również będzie dotyczyć konfrontacji pisarsko-filmowej. Kiedy na początku września (gdzie jest słońce?!) wyjeżdżaliśmy na wakacje na Maltę, do bagażu zabrałem niepozorną powieść Klub Dumas Arturo Pérez-Reverte’a. Kiedyś, gdzieś tam przeczytałem, że jest to bardzo dobra książka, na podstawie której Roman Polański nakręcił "Dziewiąte wrota", a zapowiadało się, że na lotnisku spędzimy kilka godzin w oczekiwaniu na poranny autobus. Lektura, którą rozpocząłem jeszcze na tarasie widokowym Międzynarodowego Portu Lotniczego Malta (MLA), okazała się na tyle porywająca, że Klub Dumas mogę uznać za najlepszą książkę przeczytaną w tym roku. Od razu zapragnąłem porównać literacki pierwowzór z dziełem Romka, które znałem z wieczorów z Polsatem, ale musiałem poczekać aż podobnie zafascynowana lekturą Grażka zakończy przygodę z Lucasem Corso. W ostatniej części tekstu znajdziecie porównanie książki i filmu, w którym postarałem się nie przedstawić srogich spoilerów.
źródło: http://www.impawards.com
Verbum dimissum custodiat arcanum (Zagubione słowo strzeże tajemnicy)*
Tak naprawdę opisując fabułę "Dziewiątych wrót" miałbym ochotę odnieść się do Klubu Dumas, ale skoro skupiamy się na filmie to chyba nie mogę. Nowojorski najemnik bibliofilstwa i łowca książek Dean Corso (Johnny Depp) otrzymuje bardzo nietypowe zlecenie. Zamożny i potężny Boris Balkan (Frank Langella), dysponujący jednym z trzech ocalałych egzemplarzy Umbrarum Regni Novem Portis (Księga Dziewięciorga Wrót do Królestwa Cieni) z 1666 roku autorstwa spalonego na stosie Aristide’a Torchii, które rzekomo zostało oparte na legendarnym Delomelanicon napisanym przez samego Lucyfera, powątpiewa w jego oryginalność. Zadaniem Corsa staje się porównanie książki Balkana z pozostałymi dwoma egzemplarzami znajdującymi się w portugalskiej Sintrze oraz Paryżu. Jednakże już od samego początku nie budząca pozornie większych emocji misja zaczyna przybierać nieoczekiwany, niebezpieczny kierunek.
źródło: https://www.imdb.com
Clausae patent (Zamknięte stoi otworem)
Powieść Klub Dumas to z jednej strony piękny hołd dla literatury płaszcza i szpady, ale także umiłowanie dla książek, podszyte swoistą fascynacją diabła. Roman Polański postanowił usunąć pierwszy element, znacznie ograniczyć zakres drugiego i poświęcić film na trzeci. Oglądając "Dziewiąte wrota" po latach od ostatniego seansu i przeczytaniu pierwowzoru nie mogłem się po prostu nadziwić zmianom i uproszczeniom fabularnym, a przede wszystkim okrojeniu książkowego materiału. Tak naprawdę momentami czytelnikowi bardzo ciężko odnaleźć się w tej adaptacji, a i serce nie raz pękło z powodu scenariusza – ale takie dygresje zostawmy sobie na ostatni akapit. "Dziewiąte wrota" są niestety przeważnie głupawe w swojej istocie. Za najlepszy przykład może posłużyć scena (nawet nie pytajcie czy Arturo Pérez-Reverte umieścił ją w powieści), w której bohaterowie ruszają w pościg nie rzucającym się w oczy czerwonym Dodgem Viperem, jakich na ulicach pod koniec lat 90-tych było na pęczki. I skojarzcie jeszcze to nachalne nawiązanie – viper to żmija, a stąd już blisko do wunsza i diabła; symboliki koloru czerwonego wyjaśniać chyba nie trzeba. Walki toczone w filmie wypadają absolutnie komicznie w to w kompletnie niezamierzony sposób – mój faworyt w tej kategorii to wbijanie Corsa w podłogę, niczym z kreskówki. Wspaniale wypada również scena, w której główny bohater chwilę po ucieczce z płonącego budynku będącego miejscem morderstwa, w trakcie której był widziany przez dwie osoby, spokojnie wraca na miejsce zdarzenia by przyglądać się akcji ratunkowej. Widocznie Amerykanie przebywający we Francji nie podlegają odpowiedzialności karnej.
źródło: https://www.imdb.com
Frustra (Na próżno)
Nawiązując przy okazji do Ameryki to ze zrozumiałych względów odpowiedzialności karnej Roman Polański nie mógł kręcić filmu w USA, więc postanowił przerobić Paryż na Manhattan na potrzeby początkowej części. Bardziej absurdalnego pomysłu nie widziałem od czasu legendarnego występu Czarnego w "Młodych wilkach" i dodam, że książkowa akcja ani przez chwilę nie zahacza o ojczyznę Wuja Sama. Usunięcie naprawdę sensownych wątków fabularnych i stworzenia jakiegoś kompletnie wyssanego z najczarniejszych odmętów dupy Zakonu Srebrnego Węża z pewnością nie pomogło mi w odbiorze "Dziewiątych wrót". Ale skoro pomyje zostały wylane to może udałoby się znaleźć jakieś pozytywy? Muszę przyznać, że spore wrażenie zrobiła na mnie czołówka filmu, w której kamera powoli sunie przez kolejne wrota przy znakomitej muzyce Wojciecha Kilara. I tak naprawdę ścieżka dźwiękowa pozostanie moim najlepszym wspomnieniem z dzieła Romka. Fajnie również zrobiono efekt niezwykłych oczu Dziewczyny (Emmanuelle Seigner, książkowa Irene Adler). Z pewnością hipnotyczna scena dzikiego seksu rozgrywająca się tle płonącego zamku również zapada w pamięć (szczególnie nastolatka na przełomie wieków). Warto zwrócić przy okazji zwrócić uwagę na całkiem fajnie dobraną lokalizację – twierdzę Katarów, Château de Puivert.
źródło: https://www.imdb.com
Nunc scio tenebris lux (Teraz wiem, że z mroku światło pochodzi)
Mam spory problem z oceną występu Johnny’ego Deppa. Pod względem fizycznym wydaje się pasować do roli Corso, niemniej wrażenie to może po prostu wynikać z faktu, iż oglądając "Dziewiąte wrota" w telewizji jako nastolatek zakodowałem sobie po prostu tę aparycję. O wiele gorzej przedstawia się natomiast sama gra aktorska. Książkowy bohater to postać złożona, praktycznie pozbawiona moralności (jedna z moich ulubionych scen w Klubie Dumasa to rozważania Corsa dotyczące konsekwencji prawnych opierdolenia księgozbioru po nieoczekiwanej i gwaltownej śmierci jego właściciela), a przede wszystkich potrafiąca doskonale dostosowywać się do rozmówcy. Johnny Depp wypada natomiast trochę jak przygłup, kompletnie zagubiony w rzeczywistości. Podobnie w roli Liany Telfer nie sprawdziła się Lena Olin. To miała być prawdziwa femme fatale, a wyszło po prostu komicznie (polecam sprawdzić scenę uwodzenia). Frank Langella nie pasuje kompletnie do mojego wyobrażenia Borisa Balkana, ale tutaj otrzymał całkowicie inną rolę, więc jego popisy mogę ocenić neutralnie. Muszę natomiast pochwalić Emmanuelle Seigner, która chociaż jest zdecydowanie starsza od książkowej postaci, to znakomicie wpasowała się rolę małomównej, tajemniczej dziewczyny. Szkoda jedynie, że w jej przypadku zdecydowanie zabrakło książkowej dwuznaczności i niedopowiedzeń.
źródło: https://www.imdb.com
Fortuna non omnibus aeque (Szczęście nie dla wszystkich jednakie)
"Dziewiąte wrota" to kompletnie nieudana próba przeniesienia genialnej powieści Arturo Pérez-Reverte’a na duży ekran. Hiszpański autor zdecydowanie nie zasłużył na tak paździerzowy film i to o dziwo wyreżyserowany przez uznanego gwałciciela reżysera. Moja rada jest następująca: jeżeli jeszcze nie przeczytaliście Klubu Dumasa to zróbcie to natychmiast, a "Dziewiąte wrota" spokojnie możecie sobie odpuścić. Uchroni Was to przed odczuciem brutalnego zgwałcenia tak doskonałej fabuły.

Ocena: 5/10.
źródło: https://www.imdb.com
Disciplus potior magistro (Uczeń przerasta mistrza) – o różnicach słów kilka
Zasadnicza różnica między książką a filmem to wypatroszenie fabuły pierwowzoru poprzez całkowite usunięcie wątku z tytułowym Klubem Dumasa. Pozbyto się również wszystkich rozmyślań Corsa o Nikon oraz jego napoleońskich fascynacji. Zmiany powodują, że czytelnikowi naprawdę ciężko odnaleźć się w seansie "Dziewiątych wrót". Poniżej, w formie punktów, przedstawiłem najważniejsze różnice między powieścią a jej filmową adaptacją:
  • akcja powieści rozgrywa się wyłącznie w Europie, natomiast w przypadku "Dziewiątych wrót" zaczynamy przygodę w USA;
  • to kompletnie pominięty w filmie Varo Borja, zleca Corso porównanie istniejących egzemplarzy Księgi Dziewięciorga Wrót do Królestwa Cieni,
  • książkowy Boris Balkan nie czcił diabła, lecz pełnił ważną rolę w książkowym wątku rękopisu Wina andegaweńskiego, występując czasami jako narrator opowieści,
  • Liana Taillefer oraz "Rochefort” nie odgrywają żadnej roli w wątku Dziewięciorga Wrót, podobnie jak Balkan przynależąc do wątku rękopisu Wina andegaweńskiego,
  • bracia Ceniza nie znikają nagle nie wiadomo gdzie;
  • w filmie całkowicie pominięto zabawnego przyjaciela Corsa, La Ponte;
  • zakończenie filmu ma bardzo niewiele wspólnego z powieścią, w której nie występuje Zakon Srebrnego Węża;
  • książkowa Irene Adler (filmowa Dziewczyna) jest postacią o wiele bardziej tajemniczą i niejednoznaczną niż przedstawiono to w filmie,
  • zmieniono również wiele szczegółów dotyczących poszczególnych postaci (m.in. imię, narodowość oraz ulubiony trunek głównego bohatera, z baronowej Fridy Ungern powstała baronowa Kessler itp.). 
* Wszystkie nagłówki pochodzą z podpisów pod rycinami w  Księdze Dziewięciorga Wrót do Królestwa Cieni.

wtorek, 16 października 2018

"Zimna wojna"/"Cold War" (2018)


 Dwa serduszka cztery oczy łojojoj
Co płakały we dnie w nocy łojojoj
Czarne oczka co płaczecie, że się spotkać nie możecie
Że się spotkać nie możecie, łojojoj

Kiedy piszę tę recenzję za oknem mojej krakowskiej rezydencji roztacza się panorama wyjątkowo chłodnego, a często deszczowego początku października (o jakże tęskno za bezlitosnym słońcem maltańskiego nieba!), natomiast w Polszy trwa pompowanie balonika związanego z "Zimną wojną" w reżyserii Pawła Pawlikowskiego. Po niewątpliwym sukcesie na Festiwalu Filmowym w Cannes (nagroda za najlepszą reżyserię oraz nominacja do Palme d’Or) i trochę mniejszym na przecież o wiele bardziej prestiżowym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (Złote Lwy za najlepszy film, a także nagrody za dźwięk i montaż), Komisja Oscarowa poprzez aklamację wybrała 'Zimną wojnę" na polskiego kandydata do w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Ponieważ tym razem Paweł Pawlikowski nie poruszył niewygodnego tematu relacji polsko-żydowskich (vide "Ida"), nie tylko nikogo nie wkurwił, ale także udało mu się uzyskać uznanie obecnie panującego reżimu (tako rzecze minister kultury Piotr Gliński: Wydaje się, że wybór komisji jest dość oczywisty. Gratuluję twórcom i producentom „Zimnej wojny”, która bez wątpienia jest dobrym kandydatem do Oscara – wypowiedź z 24 września 2018 roku). No cóż, a jeszcze nie dawno reżyser opowiadał o liście niepożądanych artystów, na której miał zaszczyt się znajdować, jednocześnie dostając wsparcie finansowe ze strony PISF – boże, jak śmiesznie! Wygląda na to, że Polsza jest krajem nonsensu i absurdu. Niemniej, wracając do wspomnianego pompowania balonika, to chyba jego szczytem są dywagacje o szansach Joanny Kulig na Oscara za najlepszą rolę pierwszoplanową. Zanim jednakże dołączymy do bezrefleksyjnego lizania się po fiutach sprawdźmy, czy są ku temu jakiekolwiek podstawy.
źródło: https://www.imdb.com
Początkowo "Zimna wojna" koncentruje się na trudach tworzenia państwowego zespołu pieśni i tańca "Mazurek" (oczywisty odpowiednik "Mazowsza"), którego główną misją staje się ocalenie od zapomnienia zróżnicowanego folkloru polskiej wsi. Pod koniec lat 40-tych XX wieku Irena (Agata Kulesza) i Wiktor (Tomasz Kot), pod czujnym okiem partyjnego namiestnika Kaczmarka (Borys Szyc), rozpoczynają serię przesłuchań mających wyłonić najbardziej utalentowanych członków zespołu. Już od pierwszego występu uwagę pianisty przykuwa momentami bezczelna, lecz utalentowana Zula (Joanna Kulig). Z czasem fascynacja dziewczyną przeistacza się w burzliwy romans rozgrywający się na przestrzeni kilkunastu lat.
źródło: https://www.imdb.com
Doskonale pamiętam pierwszą myśl, gdy zobaczyłem na ekranie napisy końcowe "Zimnej wojny": To już? Co tak krótko? I rzeczywiście, chociaż akcja rozgrywa się na przestrzeni kilkunastu lat w różnych państwach, to film Pawła Pawlikowskiego trwa zaledwie niecałe półtorej godziny (dokładnie 88 minut). Takie rozwiązanie powoduje oczywiście, że twórcom nie udało uniknąć się wprost uwielbianej przeze mnie fragmentaryczności. "Zimna wojna" to po prostu zbiór różnych scen ze zmieniającymi się datami i miejscami, które w zamierzeniu reżysera miały składać się na spójną opowieść. Od razu muszę dodać, że luki fabularne pomiędzy poszczególnymi sekwencjami musicie wypełnić własną wyobraźnią, ponieważ żadnej oficjalnej wykładni nie uświadczycie. Jakkolwiek potrafię docenić odwagę zastosowania tak nieoczywistego rozwiązania w epoce odwrotu od rozumu, to jednak efekt końcowy budzi u mnie mieszane uczucia. Przeskoki między latami pozostawiają w niektórych momentach o wiele za dużo pustki, a dodatkowo sprawiają (przynajmniej w mojej opinii) dosyć solidne nadwyrężenie spójności fabularnej "Zimnej wojny". Po prostu dla mnie opowieść przedstawiona w taki sposób średnio się klei. Pewien problemem stanowią dla mnie także niektóre ekranowe wydarzenia o małym prawdopodobieństwie zaistnienia w siermiężnej, ludowej rzeczywistości, ale przyjmuję do wiadomości, że w uniwersalnym filmie o miłości są one dopuszczalne.
źródło: https://www.imdb.com
Pomimo negatywnego wydźwięku poprzedniego akapitu nie mogę stwierdzić, że "Zimna wojna" jest filmem nieudanym. Paweł Pawlikowski miał swoją wizję nakręcenia tej produkcji, a ja najzwyczajniej w świecie jej nie kupiłem. Niemniej z opinii zasłyszanych w różnych krakowskich przybytkach rozpusty i pijaństwa, a także w komunikacji miejskiej słyszę, że profanom się to przeważnie podoba. Z pewnością "Zimna wojna" jest w obecnym momencie najlepszym polskim kandydatem do Oscara. Jeżeli pominiemy uprzedzenia fabularne i nadmierną fragmentaryczność to otrzymamy zakrawającą na uniwersalną opowieść o miłości mimo wszelkich przeciwności, granic czy ustrojów ludowo-demokratycznych. Dla mnie największą zaletą "Zimnej wojny" są wspaniałe zdjęcia autorstwa Łukasza Żala oraz niezwykle klimatyczny wygląd poszczególnych scen – nie sposób odmówić Pawlikowskiemu niebywałego talentu w tej dziedzinie. Dodatkowy plus to oczywiście popisy taneczne oraz zróżnicowana ścieżka dźwiękowa zawierająca piosenki ludowe, pieśni wielbiące Stalina czy jazzowe improwizacje.
źródło: https://www.imdb.com
Pisząc o aktorstwie nie sposób nie zacząć od nowej polskiej gwiazdy niemalże już światowego formatu, czyli Joanny Kulig. Rola Zuli jest w jej wykonaniu naprawdę niebanalna, nieoczywista i bardzo interesująca, ale czy to wszystko wystarczy na Oscara? Osobiście śmiem wątpić, a ponieważ mamy dopiero październik jeszcze wiele może się wydarzyć (niemniej mam świadomość ile razy dotychczas pomyliłem się w swoich przewidywaniach). Partnerujący jest Tomasz Kot wypadł naprawdę spoko (pozdro Grażka!), ale wydaje mi się, że Wiktor mógł być o wiele ciekawszą postacią, a romans rozgrywający się między parą trochę bardziej namiętny. Agata Kulesza zagrała na typowym dla siebie bardzo dobrym poziomie. Z pewnych względów warto jednakże poświęcić trochę więcej uwagi występowi Borysa Szyca, który dostał do zagrania wyjątkowo jednowymiarowa, sztampową postać komunistycznego karierowicza. Mimo wszystko ekranowy Kaczmarek to postać zdecydowanie bardziej żywa niż chyba zamierzali scenarzyści, i w tym miejscu brawa dla wychodzącego z niebytu chujowej kinematografii aktora.
źródło: https://www.imdb.com
Z pewnością "Zimna wojna" nie jest filmem aż tak wybitnym, jak się niektórym wydaje, ale także nie jest produkcją kompletnie nieudaną. Muszę przyznać, że o wiele bardziej podobała mi się "Ida" i dlatego też tym razem Paweł Pawlikowski otrzyma niższą notę. Piękne zdjęcia nie zawsze mogą wynagrodzić niespójność i fragmentaryczność, aczkolwiek mam nadzieję, że Akademii nie będzie to specjalnie przeszkadzać.
źródło: https://www.imdb.com
Ocena: 6/10.