Doskonale pamiętam
moment, gdy pierwszy raz usłyszałem o "London Boulevard".
W odległych czasach, gdy miałem jeszcze w zwyczaju kupować
piątkowe wydanie "Gazety Wyborczej", przeczytałem
recenzję filmu Williama Monahana (scenarzysta m.in "Kingdom of Heaven"; Oscar za scenariusz adaptowany do "Infiltracji").
Co prawda wspomnień z samego tekstu niewiele zostało, natomiast
jestem przekonany, że ocena wahała się w okolicach 6/10 (niemniej
może być to jedynie wytwór mojej wybujałej wyobraźni). Autor nie
zachęcił mnie specjalnie do obejrzenia produkcji, przez co
projekcja nastąpiła dopiero po jakimś czasie od premiery. W
międzyczasie wśród moich znajomych pojawiły się skrajne opinie na
temat filmu Monahana. Skala ocen była diametralnie różna: od
totalnych zachwytów poprzez obojętność po całościowe hejty.
Szczere powiedziawszy (a raczej napisawszy) nie miałem wielkich
oczekiwań odnośnie "Londyńskiego bulwaru". Jak się
później okazało scenariusz filmu został bardzo luźnie oparty na
powieści Kena Bruena pod tym samym tytułem. W wielu przypadkach
adaptacje filmowe, charakteryzujące się tak dużym poziomem
odstępstw od książkowego oryginału, wypadają wyjątkowo marnie.
Co ciekawe William Monahan
przerobił totalną literacką szmirę w kinematograficzne
arcydzieło, czyli jak mawiają na Prokocimiu: zrobił z gówna
pomarańczę.
źródło: http://www.impawards.com |
Pod
względem fabularnym "London Boulevard" przypomina trochę
"Życie Carlita". Mitchel (Colin Farrell) wychodzi z
więzienia i niemal natychmiast, za sprawą mało rozgarniętego
kumpla Billy'ego (Ben Chaplin) zostaje wciągnięty w nowe, mocno
kryminalne historie. Jak się szybko okazuje niezłe mieszkanie i
życie na wyższym poziomie wiążą się ze współpracą z
bezwzględnym londyńskim gangsterem Gantem (Ray Winstone). Jednakże
ponieważ Mitchel nie zamierza wracać do kryminału postanawia
znaleźć sobie legalną pracę i najmuje się jako ktoś w rodzaju
złotej rączki u przeżywającej poważny kryzys emocjonalny
gwiazdy filmowej (Keira Knightley). Niestety Gant nie okazuje się
człowiekiem, który dobrze znosi zdecydowane odmowy i zagina parol
(a może coś jeszcze) na naszego bohatera.
źródło: http://www.aceshowbiz.com |
Dziwnym
nie jest, że "London Boulevard" garściami czerpie ze
znakomitych filmów gangsterskich pokroju "Get Carter",
"Long Good Friday", "Życie Carlita" czy choćby
"Layer Cake". Oczywiście można znaleźć opinie, iż
produkcja Monahana to czyste rżnięcie z dwóch ostatnich. Jednakże
uważam, że takie podejście nie jest w żaden sposób uzasadnione.
Cały czas musimy bowiem pamiętać, iż scenariusz opiera się w
jakiejś tam części na książce Kena Bruena. O poziomie powieści,
którą miałem okazję przeczytać za jednym zamachem w trakcie
podróży pociągiem, niechaj najlepiej świadczy fakt, iż kiedyś
widziałem ją na wyprzedaży w Auchan (wydanie filmowe) za magiczną
kwotę 2.99 PLN. Oczywiście wiedząc z jakim gównem potem musiałbym
się borykać, nie skorzystałem z tak epickiej promocji. Moim
skromnym zdaniem irlandzki pisarz powinien dopłacać swoim
czytelnikom za czytanie takiej szmiry. Na szczęście Monahan ogarnął
temat i wybrał najbardziej perspektywiczne elementy, odrzucając
wszelki badziew i kompletnie zmieniając zakończenie. W zasadzie
jedynym motywem, który lepiej wypadł w książce było drastyczne rozwiązanie
problemu młodego, uzdolnionego piłkarza, aczkolwiek oczywistym
jest, iż naruszyłoby to misterną układankę w filmie. Z pewnością
wielki props za odmłodzenie bohaterów, ponieważ momentami w
powieści było naprawdę niesmacznie.
źródło: http://www.aceshowbiz.com |
"Londyński
bulwar" masakruje wprost bezbłędną ścieżką dźwiękową, która
moim zdaniem jest godna samego Quentina Tarantino. Oczywiście na
pierwszym planie dominuje główny motyw filmu, czyli mistrzowski
utwór Heart Full of Soul The Yardbirds. De facto od
momentu projekcji jest to mój dzwonek w telefonie – czasy się
zmieniają, a dzwonek wciąż ten sam. Oprócz wspomnianej piosenki
znakomicie wypadają utwory zespołu Kasabian – La Fee Verte,
Club Foot oraz Underdog. Poza tym możemy także
usłyszeć m.in. The Rolling Stones czy choćby Boba Dylana. Nawet
ci, którzy wylewali największe pomyje na film, byli w stanie
przyznać, iż OST urywa dupę. Dla mnie muzyka była po prostu
uzupełnieniem doskonałego kina gangsterskiego. Scenariusz trzyma
widzów w napięciu do ostatnich minut, a ponadto Monahan zaserwował
widzom znakomite zakończenie. Finał to naprawdę mistrzowskie
zwieńczenie niezwykle udanego dzieła (chociaż oczywiście
niedocenionego przez krytyków). A co dostajemy jeszcze? Bardzo ładne
zdjęcia, dialogi ostre jak brzytwa (w szczególności polecam
opowieści o niewiernej dziewczynie) oraz galerię wprost wybornych
postaci – od narko-ćpunów aktorów przez gangsterów o wyraźnych
homo-skłonnościach po serbskich zbrodniarzy wojennych występujących
gościnnie w Londynie. O klasycznym motywie korupcji w
Scotland Yardzie nie warto nawet wspominać.
źródło: http://www.aceshowbiz.com |
Monahan
po prostu znakomicie skroił scenariusz, a następnie bezbłędnie
obsadził poszczególnie role. Szczerze powiedziawszy nie wiem czy
widziałem kiedykolwiek lepszego Colina Farrella. Mitchel w jego
wykonaniu to tak doskonała postać, że najzwyczajniej w świecie
powinna pojawiać się w każdej scenie przyodziana w znakomicie skrojony garnitur. Jednakże jeszcze lepiej
wypada David Thewlis wcielający się w Jordana, szczęśliwie
niewiele mającego wspólnego z książkowym pierwowzorem. Anglik,
który jest jednym z moich ulubionych aktorów drugoplanowych,
stworzył wspaniałą postać nadużywającą narkotyków i tym samym
pokazał pełnię talentu w całej okazałości. Te wybitne dwie
kreacje uzupełnia także znakomita rola Raya Winstone'a. Nie
pamiętam kiedy widziałem tak przekonującego gangstera na ekranie.
Również mniejsze role wypadają znakomicie – w szczególności
pragnę docenić Bena Chaplina oraz Annę Friel (Briony). W zasadzie
jedynym obsadowym zgrzytem mogło okazać się obsadzenie Keiry
Knightley jako Charlotte. Zdecydowanie nie jestem jej fanem i bardzo obawiałem
się jak wypadnie, ale na szczęście jakoś dała sobie radę,
chociaż trochę burzy tę całą londyńską idyllę. Chociaż Keira
mnie wyjątkowo nie wkurwia, to jednakże z chęcią zobaczyłbym
kogoś innego na jej miejscu (pomarzmy choćby o Evie Green).
źródło: http://www.aceshowbiz.com |
Osobiście
uważam "London Boulevard" za jedno z największych
pozytywnych zaskoczeń filmowych mojego żywota. Gdy nie miałem
praktycznie żadnej nadziei na dobre kino, William Monahan od
pierwszych minut schwycił mnie za jajca stalowym uściskiem i
trzymał do końcowych napisów (a w sumie to nawet dłużej,
ponieważ OST jest tak dobre, iż naprawdę szkoda wyłączać
film). Życiowe role Colina Farrella, Raya Winstone'a oraz Davida
Thewlisa, znakomity scenariusz wykrojony z wyjątkowej szmiry oraz
wybitna ścieżka dźwiękowa. Czegóż jeszcze potrzeba do szczęścia?
źródło: http://www.aceshowbiz.com |
Ocena:
9/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz