poniedziałek, 13 października 2014

"London Boulevard"

Doskonale pamiętam moment, gdy pierwszy raz usłyszałem o "London Boulevard". W odległych czasach, gdy miałem jeszcze w zwyczaju kupować piątkowe wydanie "Gazety Wyborczej", przeczytałem recenzję filmu Williama Monahana (scenarzysta m.in "Kingdom of Heaven"; Oscar za scenariusz adaptowany do "Infiltracji"). Co prawda wspomnień z samego tekstu niewiele zostało, natomiast jestem przekonany, że ocena wahała się w okolicach 6/10 (niemniej może być to jedynie wytwór mojej wybujałej wyobraźni). Autor nie zachęcił mnie specjalnie do obejrzenia produkcji, przez co projekcja nastąpiła dopiero po jakimś czasie od premiery. W międzyczasie wśród moich znajomych pojawiły się skrajne opinie na temat filmu Monahana. Skala ocen była diametralnie różna: od totalnych zachwytów poprzez obojętność po całościowe hejty. Szczere powiedziawszy (a raczej napisawszy) nie miałem wielkich oczekiwań odnośnie "Londyńskiego bulwaru". Jak się później okazało scenariusz filmu został bardzo luźnie oparty na powieści Kena Bruena pod tym samym tytułem. W wielu przypadkach adaptacje filmowe, charakteryzujące się tak dużym poziomem odstępstw od książkowego oryginału, wypadają wyjątkowo marnie. Co ciekawe William Monahan przerobił totalną literacką szmirę w kinematograficzne arcydzieło, czyli jak mawiają na Prokocimiu: zrobił z gówna pomarańczę.
źródło: http://www.impawards.com
Pod względem fabularnym "London Boulevard" przypomina trochę "Życie Carlita". Mitchel (Colin Farrell) wychodzi z więzienia i niemal natychmiast, za sprawą mało rozgarniętego kumpla Billy'ego (Ben Chaplin) zostaje wciągnięty w nowe, mocno kryminalne historie. Jak się szybko okazuje niezłe mieszkanie i życie na wyższym poziomie wiążą się ze współpracą z bezwzględnym londyńskim gangsterem Gantem (Ray Winstone). Jednakże ponieważ Mitchel nie zamierza wracać do kryminału postanawia znaleźć sobie legalną pracę i najmuje się jako ktoś w rodzaju złotej rączki u przeżywającej poważny kryzys emocjonalny gwiazdy filmowej (Keira Knightley). Niestety Gant nie okazuje się człowiekiem, który dobrze znosi zdecydowane odmowy i zagina parol (a może coś jeszcze) na naszego bohatera.
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Dziwnym nie jest, że "London Boulevard" garściami czerpie ze znakomitych filmów gangsterskich pokroju "Get Carter", "Long Good Friday", "Życie Carlita" czy choćby "Layer Cake". Oczywiście można znaleźć opinie, iż produkcja Monahana to czyste rżnięcie z dwóch ostatnich. Jednakże uważam, że takie podejście nie jest w żaden sposób uzasadnione. Cały czas musimy bowiem pamiętać, iż scenariusz opiera się w jakiejś tam części na książce Kena Bruena. O poziomie powieści, którą miałem okazję przeczytać za jednym zamachem w trakcie podróży pociągiem, niechaj najlepiej świadczy fakt, iż kiedyś widziałem ją na wyprzedaży w Auchan (wydanie filmowe) za magiczną kwotę 2.99 PLN. Oczywiście wiedząc z jakim gównem potem musiałbym się borykać, nie skorzystałem z tak epickiej promocji. Moim skromnym zdaniem irlandzki pisarz powinien dopłacać swoim czytelnikom za czytanie takiej szmiry. Na szczęście Monahan ogarnął temat i wybrał najbardziej perspektywiczne elementy, odrzucając wszelki badziew i kompletnie zmieniając zakończenie. W zasadzie jedynym motywem, który lepiej wypadł w książce było drastyczne rozwiązanie problemu młodego, uzdolnionego piłkarza, aczkolwiek oczywistym jest, iż naruszyłoby to misterną układankę w filmie. Z pewnością wielki props za odmłodzenie bohaterów, ponieważ momentami w powieści było naprawdę niesmacznie.
źródło: http://www.aceshowbiz.com
"Londyński bulwar" masakruje wprost bezbłędną ścieżką dźwiękową, która moim zdaniem jest godna samego Quentina Tarantino. Oczywiście na pierwszym planie dominuje główny motyw filmu, czyli mistrzowski utwór Heart Full of Soul The Yardbirds. De facto od momentu projekcji jest to mój dzwonek w telefonie – czasy się zmieniają, a dzwonek wciąż ten sam. Oprócz wspomnianej piosenki znakomicie wypadają utwory zespołu Kasabian – La Fee Verte, Club Foot oraz Underdog. Poza tym możemy także usłyszeć m.in. The Rolling Stones czy choćby Boba Dylana. Nawet ci, którzy wylewali największe pomyje na film, byli w stanie przyznać, iż OST urywa dupę. Dla mnie muzyka była po prostu uzupełnieniem doskonałego kina gangsterskiego. Scenariusz trzyma widzów w napięciu do ostatnich minut, a ponadto Monahan zaserwował widzom znakomite zakończenie. Finał to naprawdę mistrzowskie zwieńczenie niezwykle udanego dzieła (chociaż oczywiście niedocenionego przez krytyków). A co dostajemy jeszcze? Bardzo ładne zdjęcia, dialogi ostre jak brzytwa (w szczególności polecam opowieści o niewiernej dziewczynie) oraz galerię wprost wybornych postaci – od narko-ćpunów aktorów przez gangsterów o wyraźnych homo-skłonnościach po serbskich zbrodniarzy wojennych występujących gościnnie w Londynie. O klasycznym motywie korupcji w Scotland Yardzie nie warto nawet wspominać.
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Monahan po prostu znakomicie skroił scenariusz, a następnie bezbłędnie obsadził poszczególnie role. Szczerze powiedziawszy nie wiem czy widziałem kiedykolwiek lepszego Colina Farrella. Mitchel w jego wykonaniu to tak doskonała postać, że najzwyczajniej w świecie powinna pojawiać się w każdej scenie przyodziana w znakomicie skrojony garnitur. Jednakże jeszcze lepiej wypada David Thewlis wcielający się w Jordana, szczęśliwie niewiele mającego wspólnego z książkowym pierwowzorem. Anglik, który jest jednym z moich ulubionych aktorów drugoplanowych, stworzył wspaniałą postać nadużywającą narkotyków i tym samym pokazał pełnię talentu w całej okazałości. Te wybitne dwie kreacje uzupełnia także znakomita rola Raya Winstone'a. Nie pamiętam kiedy widziałem tak przekonującego gangstera na ekranie. Również mniejsze role wypadają znakomicie – w szczególności pragnę docenić Bena Chaplina oraz Annę Friel (Briony). W zasadzie jedynym obsadowym zgrzytem mogło okazać się obsadzenie Keiry Knightley jako Charlotte. Zdecydowanie nie jestem jej fanem i bardzo obawiałem się jak wypadnie, ale na szczęście jakoś dała sobie radę, chociaż trochę burzy tę całą londyńską idyllę. Chociaż Keira mnie wyjątkowo nie wkurwia, to jednakże z chęcią zobaczyłbym kogoś innego na jej miejscu (pomarzmy choćby o Evie Green).
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Osobiście uważam "London Boulevard" za jedno z największych pozytywnych zaskoczeń filmowych mojego żywota. Gdy nie miałem praktycznie żadnej nadziei na dobre kino, William Monahan od pierwszych minut schwycił mnie za jajca stalowym uściskiem i trzymał do końcowych napisów (a w sumie to nawet dłużej, ponieważ OST jest tak dobre, iż naprawdę szkoda wyłączać film). Życiowe role Colina Farrella, Raya Winstone'a oraz Davida Thewlisa, znakomity scenariusz wykrojony z wyjątkowej szmiry oraz wybitna ścieżka dźwiękowa. Czegóż jeszcze potrzeba do szczęścia?
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Ocena: 9/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz