24 sierpnia 2014 roku HBO
wyemitowało ostatni w dziejach odcinek "True Blood". Jako, że byłem na bieżąco
z siódmym sezonem, postanowiłem po jego zakończeniu pokusić się o podsumowanie
wszystkich serii tegoż kiedyś genialnego serialu, który porwał mnie od pierwszego
odcinka. Z uwagi na fakt, że spośród siedmiu odsłon tylko szóstej nie oglądałem
w rzeczywistym czasie emisji telewizyjnej (ale za to całkiem niedawno),
poniższy tekst będzie opierał się głównie na wrażeniach z dwóch ostatnich
sezonów, które praktycznie zrujnowały wspaniałe wspomnienia z pięciu
wcześniejszych serii. W porównaniu do innych produkcji już na samym starcie "True Blood" osiągnęło ogromną przewagę. Podczas, gdy większość pozostałych
seriali musi walczyć o widza przeważnie w okresie od października do czerwca,
HBO postanowiło wypuścić "Czystą Krew" w wydawałoby się na pozór martwym,
wakacyjnym czasie. W latach chwały, gdy dysponowałem trzymiesięcznymi okresami
nic nie robienia, "True Blood" rozbłysło niemal jak supernowa na nocnym niebie.
Mistrzowski plakat! (źródło: http://www.impawards.com) |
"Czysta Krew" została oparta na
cyklu książek The Southern Vampire
Mysteries autorstwa Charlaine Harris. Nie ma oczywiście żadnego sensu w
streszczaniu fabuły poszczególnych sezonów. Po pierwsze od emisji pierwszego
odcinka w 2008 roku minęło naprawdę sporo czasu, a po drugie nie warto psuć
zabawy osobom, które nie miały jeszcze styczności z "True Blood" (a uwierzcie
mi są takie). Po trzecie hardcorowi
fani serii mogą zarzucić mi błędy merytoryczne, więc po co się niepotrzebnie
narażać na krytykę? Z tychże powodów naszkicuję jedynie zarys fabuły, z którym
mieliśmy styczność w premierowej serii. Oczywiście, jak wielu z Was wie, "True
Blood" to serial o wampirach i nie tylko. Jak się później okazało w "Czystej Krwi” pojawiają się także m.i.n.: wilkołaki, panterołaki, wróżki, zmiennokształtni, istoty przekonane o swojej
boskości, wiedźmy, złośliwe duchy, dobre duchy, czy choćby prastare wampirze bóstwa. Po
stuleciach życia w mrokach nocy krwiożercze istoty postanowiły ujawnić światu
swoje istnienie. Wszystko za sprawą syntetycznej krwi, tytułowego True Blood,
które pozwoliło wampirom na spokojną egzystencję bez konieczności zabijania
niewinnych ludzi. Akcja "True Blood" rozgrywa się w malowniczym miasteczku Bon
Temps, położnym w Luizjanie. Swoją drogą aż do "True Detective" nie widziałem
na ekranie lepszej Luizjany. Główną bohaterką jest kelnerka Sookie Stackhouse
(Anna Paquin), pracująca w miejscowej restauracji, a przy okazji potrafiąca
czytać ludzkie myśli. W spokojną egzystencję tejże zwyczajnej postaci brutalnie
wkraczają przedstawiciele wampirzego świata: weteran wojny secesyjnej wampir
Bill Compton (Stephen Moyer) oraz ponad tysiącletni nordycki heros Eric
Northman (Alexander Skarsgård). Jak łatwo przewidzieć akcja niemal wszystkich
odcinków będzie opierać się na perypetiach trójki wyżej wymienionych bohaterów.
Klasycznie Sookie & Bill. (źródło: http://www.hbo.com/true-blood#/) |
Niektórzy z moich znajomych
twierdzą, że "True Blood" skończyło się w trzecim sezonie (pozdro Bartoszek!),
aczkolwiek są to jednocześnie osoby twierdzące, że Blurred Lines Robina Thicke'a to chujowy utwór. Inni, znani z
wyjątkowej konsekwencji w działaniu, po początkowych zachwytach porzucili
serial w drugim sezonie, by oddać się totalnej mizoginii w oparach twardego
alkoholu. Ja natomiast dzielnie wytrwałem wszystkie siedem sezonów i to pozwala
mi śmiało twierdzić, iż "True Blood" tak naprawdę zaczęło podupadać dopiero w
piątej serii. Szósta odsłona sprawiła (m.in. poprzez zatrudnienie upadłego
Rutgera Hauera), że serial wyraźnie znalazł się równi pochyłej, a siódma
dokończyła jedynie dzieła zniszczenia. Oglądając finałową serię bardzo łatwo
dostrzec kompletny brak pomysłu na sensowne zakończenie serialu. Twórcy, jakby
kompletnie wyprawszy mózgi z nowych rozwiązań, zaczęli serwować najtańsze i
najbardziej wtórne chwyty – flashbacki.
Niestety wypełniają one zdecydowanie za dużą część poszczególnych odcinków, a
co jeszcze gorsze są straszliwie sentymentalne. W tychże tonach utrzymane są w
szczególności historie Billa oraz Erica. Swoją drogą twórcy wiele zrobili, aby
zniszczyć wspaniałą postać Northmana i muszę przyznać, że byli już niemal u
kresu podróży. Comptona od zawsze miałem we dupie, więc jego los mnie
szczególnie nie obchodził, podobnie było z flashbackami
Sookie oraz Tary (dla fanów Tary – cieszcie się nią, bo tak szybko odchodzi). Przy
tej okazji warto zwrócić uwagę jak bezmyślnie i żenująco pozbywano się ważnych
postaci. Naprawdę śmierć Tary następuje tak błyskawicznie, iż nawet nie
zauważyłem od czego umarła. Z kolei Alcide odnotował kompletnie bezsensowny
zgon, wyssany z najczarniejszych czeluści dupy – nie był nigdy moją ulubioną
postacią, ale zasłużył na zdecydowanie lepszy los.
Tara & Pam w wersji sado-maso. (źródło: http://www.hbo.com/true-blood#/) |
Zarówno w sezonie szóstym, jak i
siódmym, gdzieś zapodział się typowy dla poprzednich serii wyjątkowo czarny
humor oraz zabawne podejście do śmierci. W dwóch ostatnich seriach na palcach
jednej ręki mogę zliczyć naprawdę zajebiste sceny które zapadły mi w pamięć. Z
pewnością najlepszą z nich był Northman czytający książkę na waleta na
szwedzkim lodowcu. Chociaż fabuła 'True Blood" nigdy nie mogła zostać zaliczona
do arcydzieł gatunku to jednak ironiczne podejście z przymrużeniem oka do
przedstawianych wydarzeń dawało świetny efekt. Wszystko niestety zaczęło się
sypać wraz z procesem dominacji czynnika wróżkowego oraz motywem Lilith. Oczywiście
zabrakło także rozmachu, żeby w pełnej krasie pokazać wampirze Zwierzchnictwo,
ponieważ wyobrażałem sobie je o wiele bardziej epicko. Im głupiej rozwijała się
akcja, tym ciężej oglądało się kolejne odcinki "True Blood". Momentami naprawdę
miałem wrażenie, że nie dotrzymam do końca siódmego sezonu – głównie przez
ckliwe dialogi i niezmiernie wkurwiającą relację Billa i Sookie. Niemniej
przetrwałem tę katorgę i chyba jedynie po to by podzielić się teraz z Wami
moimi wrażeniami. Warto także zauważyć, że z każdym kolejnym sezonem poziom
serialowego seksu i golizny znacząco spadał, a w ostatniej serii osiągnął
prawdziwe dno. Także firmowe już cliffhangery
kończące niemal każdy odcinek stawały się coraz mniej emocjonujące.
Eric w najlepszym motywie z sezonu 6. (źródło: http://www.hbo.com/true-blood#/) |
Ponieważ wspominanie szóstego i
siódmego sezonu przynosi wiele bólu postanowiłem w ramach bonusu przygotować
ranking moich ulubionych postaci z "True Blood". Zestawienie ma niezwykle
subiektywny charakter, także nie miejcie pretensji o poszczególne pozycje. Ponieważ
przez siedem sezonów w serialu pojawiło się milijon
postaci, postanowiłem ograniczyć się do najprawdziwszej elity. A zatem
zaczynamy od najmniej najbardziej ulubionego bohatera (co za wspaniała
konstrukcja słowna!) i kończymy wisienką na torcie:
- Violet (Karolina Wydra) – jedyna w zestawieniu postać pojawiająca się dopiero w dwóch ostatnich sezonach. Wampirza femme fatale wypaczona przez trudne, średniowieczne dzieciństwo, które dodaje Violet niezwykłego humorystycznego kolorytu. Warto docenić polski akcent: bohaterkę znakomicie wykreowała Polka, Karolina Wydra. A jednak można!
- Lafayette Reynolds (Nelson Ellis) – świetna, ciepła postać, chociaż trochę może raczej z poprawnie politycznej niż realnej Luizjany: czarnoskóry gej co się zowie, zażywający ogromne ilości wszelkiego rodzaju narkotyków, a przy okazji znakomity kucharz. Naprawdę imponująca metamorfoza Nelsona Ellisa i wybitna rola drugoplanowa. Bez Lafayette’a serial straciłby wiele uroku i humoru.
- Pam De Beaufort (Kristin Bauer van Straten) – to dla odmiany najprawdziwsze wcielenie typowej, sarkastycznej zimnej suki, pozbawionej praktycznie wszelkich uczuć (z wyjątkiem bezgranicznej miłości do Erica). Była prostytutka i kierowniczka burdelu, przemieniona w wampira to serialowy głos rozsądku stąpającego po twardym gruncie. Po siedmiu sezonach wydaje mi się, że w roli Pam nie można było osadzić nikogo innego niż Kristin Bauer van Straten
- Jason Stackhouse (Ryan Kwanten) – sympatyczny człowiek-debil w najczystszej formie, nieskażony choćby namiastką inteligencji. Autor miliona znakomitych motywów humorystycznych (w tym moich ulubionych z panterołakiem oraz gejowskim pociągiem do Erica), a także ultimate skilled & gifted handsome hustler, któremu nie oprze się żadna istota płci żeńskiej Zagrać idiotę o złotym sercu bez popadania w śmieszność albo skrajności to wielka sztuka, dlatego ogromne oklaski dla Ryana Kwantena!
- Russell Edgington (Denis O’Hare) – najlepszy villain w całym serialu. Zabawny (raczej czarny humor), przewrotny, szalenie inteligentny bardzo stary wampir mający ludzki rodzaj kompletnie za nic. Znakomita rola Denisa O’Hary – wielkie brawa. Jedyny żal to fakt, że Russell pojawił się w tak skromnej liczbie odcinków.
- Eric Northman (Alexander Skarsgård) – nordycki heros to bezapelacyjnie najlepsza postać w "True Blood". Przez większość sezonów najprawdziwszy bad ass motherfucker (tylko w jednej serii twórcy postanowili zmienić go w kompletnego leszcza), z wyraźnym zamiłowaniem do ironii i czarnego humoru. Kolejna, po "Generation Kill", znakomita serialowa rola Alexandra Skarsgårda. Nie wyobrażam sobie, że urok Erica mógł na kogokolwiek nie zadziałać!
Russell Edgington w akcji. (źródło: http://www.hbo.com/true-blood#/) |
Wiele czasu zmarnowałem na
rozmyślania nad ostateczną oceną "True Blood". Gdyby serial zakończył się po
piątym sezonie bez wahania wystawiłbym 8/10. Niestety dwie ostatnie, wysoce
żenujące serie kompletnie zaburzyły moje odczucia. Może sprawiedliwie byłoby
odjąć po jednym oczku za każdą z nich od końcowej noty, ale wtedy mielibyśmy do
czynienia z oceną wyrażającą poziom delikatnie wykraczający poza zwyczajną
przeciętność. Wspominając znakomite chwile spędzone przy początkowych pięciu
odsłonach uznałem, że nie będzie to fair wobec całościowego dorobku "True
Blood" i dlatego też ostatecznie postanowiłem przyznać siódemkę. Do końca życia
zapamiętam przecież świetny motyw z wampirzymi zębami, Erica Northmana
opalającego się na waleta na lodowcu oraz jedną z najlepszych dziejach czołówek
(zdecydowanie lepszą od "True Detective"). Oczywiście znajdą się i tacy, którzy
coming out wampirów uznają za
alegorię jawnej pochwały homoseksualizmu. W końcu od pojawiającego się w
czołówce "True Blood" hasła God hates
fangs bardzo niedaleko do God hates
fags. Cóż mogę zatem napisać? Każdy znajduje to, czego szuka. Jeżeli nie
mieliście dotychczas styczności z "Czystą Krwią” to gorąco zachęcam do obejrzenia
sezonów 1-5. Dwie ostatnie serie mogę polecić jedynie osobom, które czerpią
masochistyczną radość z oglądania jak twórcy serialu próbują zniszczyć ich
ulubione postacie.
Jason - największy dupcyngier w "True Blood". (źródło: http://www.hbo.com/true-blood#/) |
Ocena: 7/10 (za całokształt serialu).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz