A każdy czytelnik ma takiego
diabła, na jakiego zasłużył.
Arturo Pérez-Reverte Klub Dumas
Jeśli chodzi o spotkania
kinematografii i literatury to efekty są niezwykle zróżnicowane, a często nawet
zaskakujące. Opisywałem już tutaj bardzo dobre filmy oparte na żenujących
wypocinach ("London Boulevard"), na średnich powieściach ("Nocturnal Animals") czy niemalże idealne odwzorowania książkowej znakomitości ("A Single Man"). Jak się zatem łatwo domyślić niniejsza recenzja również
będzie dotyczyć konfrontacji pisarsko-filmowej. Kiedy na początku września
(gdzie jest słońce?!) wyjeżdżaliśmy na wakacje na Maltę, do bagażu zabrałem
niepozorną powieść Klub Dumas Arturo
Pérez-Reverte’a. Kiedyś, gdzieś tam przeczytałem, że jest to bardzo dobra książka,
na podstawie której Roman Polański nakręcił "Dziewiąte wrota", a zapowiadało
się, że na lotnisku spędzimy kilka godzin w oczekiwaniu na poranny autobus.
Lektura, którą rozpocząłem jeszcze na tarasie widokowym Międzynarodowego Portu
Lotniczego Malta (MLA), okazała się na tyle porywająca, że Klub Dumas mogę uznać za najlepszą książkę przeczytaną w tym roku.
Od razu zapragnąłem porównać literacki pierwowzór z dziełem Romka, które znałem
z wieczorów z Polsatem, ale musiałem poczekać aż podobnie zafascynowana lekturą
Grażka zakończy przygodę z Lucasem Corso. W ostatniej części tekstu znajdziecie
porównanie książki i filmu, w którym postarałem się nie przedstawić srogich spoilerów.
źródło: http://www.impawards.com |
Verbum dimissum custodiat arcanum
(Zagubione słowo strzeże tajemnicy)*
Tak naprawdę opisując fabułę "Dziewiątych wrót" miałbym ochotę odnieść się do Klubu Dumas, ale skoro skupiamy się na filmie to chyba nie mogę. Nowojorski
najemnik bibliofilstwa i łowca książek Dean Corso (Johnny Depp)
otrzymuje bardzo nietypowe zlecenie. Zamożny i potężny Boris Balkan (Frank
Langella), dysponujący jednym z trzech ocalałych egzemplarzy Umbrarum Regni
Novem Portis (Księga Dziewięciorga
Wrót do Królestwa Cieni) z 1666 roku autorstwa spalonego na stosie Aristide’a
Torchii, które rzekomo zostało oparte na legendarnym Delomelanicon napisanym przez samego Lucyfera, powątpiewa
w jego oryginalność. Zadaniem Corsa staje się porównanie książki Balkana z
pozostałymi dwoma egzemplarzami znajdującymi się w portugalskiej Sintrze oraz
Paryżu. Jednakże już od samego początku nie budząca pozornie większych emocji
misja zaczyna przybierać nieoczekiwany, niebezpieczny kierunek.
źródło: https://www.imdb.com |
Clausae patent (Zamknięte
stoi otworem)
Powieść Klub Dumas to z jednej strony piękny hołd dla literatury płaszcza i
szpady, ale także umiłowanie dla książek, podszyte swoistą fascynacją
diabła. Roman Polański postanowił usunąć pierwszy element, znacznie ograniczyć
zakres drugiego i poświęcić film na trzeci. Oglądając "Dziewiąte wrota" po
latach od ostatniego seansu i przeczytaniu pierwowzoru nie mogłem się po prostu
nadziwić zmianom i uproszczeniom fabularnym, a przede wszystkim okrojeniu
książkowego materiału. Tak naprawdę momentami czytelnikowi bardzo ciężko
odnaleźć się w tej adaptacji, a i serce nie raz pękło z powodu scenariusza –
ale takie dygresje zostawmy sobie na ostatni akapit. "Dziewiąte wrota" są
niestety przeważnie głupawe w swojej istocie. Za najlepszy przykład może
posłużyć scena (nawet nie pytajcie czy Arturo Pérez-Reverte umieścił ją w
powieści), w której bohaterowie ruszają w pościg nie rzucającym się w oczy
czerwonym Dodgem Viperem, jakich na ulicach pod koniec lat 90-tych było na
pęczki. I skojarzcie jeszcze to nachalne nawiązanie – viper to żmija, a stąd już blisko do wunsza i diabła; symboliki
koloru czerwonego wyjaśniać chyba nie trzeba. Walki toczone w filmie wypadają
absolutnie komicznie w to w kompletnie niezamierzony sposób – mój faworyt w tej
kategorii to wbijanie Corsa w podłogę, niczym z kreskówki. Wspaniale wypada
również scena, w której główny bohater chwilę po ucieczce z płonącego budynku
będącego miejscem morderstwa, w trakcie której był widziany przez dwie osoby,
spokojnie wraca na miejsce zdarzenia by przyglądać się akcji ratunkowej.
Widocznie Amerykanie przebywający we Francji nie podlegają odpowiedzialności
karnej.
źródło: https://www.imdb.com |
Frustra (Na próżno)
Nawiązując przy okazji do Ameryki
to ze zrozumiałych względów odpowiedzialności karnej Roman Polański nie mógł
kręcić filmu w USA, więc postanowił przerobić Paryż na Manhattan na potrzeby
początkowej części. Bardziej absurdalnego pomysłu nie widziałem od czasu legendarnego
występu Czarnego w "Młodych wilkach" i dodam, że książkowa akcja ani przez
chwilę nie zahacza o ojczyznę Wuja Sama. Usunięcie naprawdę sensownych wątków
fabularnych i stworzenia jakiegoś kompletnie wyssanego z najczarniejszych
odmętów dupy Zakonu Srebrnego Węża z pewnością nie pomogło mi w odbiorze "Dziewiątych wrót". Ale skoro pomyje zostały wylane to może udałoby się znaleźć
jakieś pozytywy? Muszę przyznać, że spore wrażenie zrobiła na mnie czołówka
filmu, w której kamera powoli sunie przez kolejne wrota przy znakomitej muzyce
Wojciecha Kilara. I tak naprawdę ścieżka dźwiękowa pozostanie moim najlepszym
wspomnieniem z dzieła Romka. Fajnie również zrobiono efekt niezwykłych oczu
Dziewczyny (Emmanuelle Seigner, książkowa Irene Adler). Z pewnością hipnotyczna
scena dzikiego seksu rozgrywająca się tle płonącego zamku również zapada w
pamięć (szczególnie nastolatka na przełomie wieków). Warto zwrócić przy okazji zwrócić uwagę na całkiem fajnie dobraną
lokalizację – twierdzę Katarów, Château
de Puivert.
źródło: https://www.imdb.com |
Nunc scio tenebris lux
(Teraz wiem, że z mroku światło pochodzi)
Mam spory problem z oceną występu
Johnny’ego Deppa. Pod względem fizycznym wydaje się pasować do roli Corso,
niemniej wrażenie to może po prostu wynikać z faktu, iż oglądając "Dziewiąte
wrota" w telewizji jako nastolatek zakodowałem sobie po prostu tę aparycję. O
wiele gorzej przedstawia się natomiast sama gra aktorska. Książkowy bohater to
postać złożona, praktycznie pozbawiona moralności (jedna z moich ulubionych scen w Klubie Dumasa to rozważania Corsa
dotyczące konsekwencji prawnych opierdolenia księgozbioru po nieoczekiwanej i gwaltownej śmierci jego właściciela), a przede wszystkich potrafiąca doskonale
dostosowywać się do rozmówcy. Johnny Depp wypada natomiast trochę jak przygłup,
kompletnie zagubiony w rzeczywistości. Podobnie w roli Liany Telfer nie sprawdziła się
Lena Olin. To miała być prawdziwa femme
fatale, a wyszło po prostu komicznie (polecam sprawdzić scenę uwodzenia). Frank
Langella nie pasuje kompletnie do mojego wyobrażenia Borisa Balkana, ale tutaj
otrzymał całkowicie inną rolę, więc jego popisy mogę ocenić neutralnie. Muszę
natomiast pochwalić Emmanuelle Seigner, która chociaż jest zdecydowanie starsza
od książkowej postaci, to znakomicie wpasowała się rolę małomównej, tajemniczej
dziewczyny. Szkoda jedynie, że w jej przypadku zdecydowanie zabrakło książkowej
dwuznaczności i niedopowiedzeń.
źródło: https://www.imdb.com |
Fortuna non omnibus aeque (Szczęście
nie dla wszystkich jednakie)
"Dziewiąte wrota" to kompletnie
nieudana próba przeniesienia genialnej powieści Arturo Pérez-Reverte’a na duży
ekran. Hiszpański autor zdecydowanie nie zasłużył na tak paździerzowy film i to
o dziwo wyreżyserowany przez uznanego gwałciciela reżysera. Moja rada
jest następująca: jeżeli jeszcze nie przeczytaliście Klubu Dumasa to zróbcie
to natychmiast, a "Dziewiąte wrota" spokojnie możecie sobie odpuścić. Uchroni
Was to przed odczuciem brutalnego zgwałcenia tak doskonałej fabuły.
Ocena: 5/10.
źródło: https://www.imdb.com |
Disciplus potior magistro
(Uczeń przerasta mistrza) – o różnicach
słów kilka
Zasadnicza różnica między książką
a filmem to wypatroszenie fabuły pierwowzoru poprzez całkowite usunięcie wątku
z tytułowym Klubem Dumasa. Pozbyto się również wszystkich rozmyślań Corsa o Nikon
oraz jego napoleońskich fascynacji. Zmiany powodują, że czytelnikowi naprawdę
ciężko odnaleźć się w seansie "Dziewiątych wrót". Poniżej, w formie punktów,
przedstawiłem najważniejsze różnice między powieścią a jej filmową adaptacją:
- akcja powieści rozgrywa się wyłącznie w Europie, natomiast w przypadku "Dziewiątych wrót" zaczynamy przygodę w USA;
- to kompletnie pominięty w filmie Varo Borja, zleca Corso porównanie istniejących egzemplarzy Księgi Dziewięciorga Wrót do Królestwa Cieni,
- książkowy Boris Balkan nie czcił diabła, lecz pełnił ważną rolę w książkowym wątku rękopisu Wina andegaweńskiego, występując czasami jako narrator opowieści,
- Liana Taillefer oraz "Rochefort” nie odgrywają żadnej roli w wątku Dziewięciorga Wrót, podobnie jak Balkan przynależąc do wątku rękopisu Wina andegaweńskiego,
- bracia Ceniza nie znikają nagle nie wiadomo gdzie;
- w filmie całkowicie pominięto zabawnego przyjaciela Corsa, La Ponte;
- zakończenie filmu ma bardzo niewiele wspólnego z powieścią, w której nie występuje Zakon Srebrnego Węża;
- książkowa Irene Adler (filmowa Dziewczyna) jest postacią o wiele bardziej tajemniczą i niejednoznaczną niż przedstawiono to w filmie,
- zmieniono również wiele szczegółów dotyczących poszczególnych postaci (m.in. imię, narodowość oraz ulubiony trunek głównego bohatera, z baronowej Fridy Ungern powstała baronowa Kessler itp.).
* Wszystkie nagłówki pochodzą z podpisów pod rycinami w Księdze Dziewięciorga
Wrót do Królestwa Cieni.
Książki niestety jeszcze nie przeczytałem, czeka na stercie na swoją kolej. Natomiast do filmu mam stosunek dość nietypowy. Obiektywnie nie cenię go wysoko, zdaję sobie sprawę ze wszystkich jego braków, niedorzeczności, realizacyjnego niechlujstwa, skopanego scenariusza, dziurawej fabuły, napięcia siadającego, kiedy powinno wędrować ku zenitowi. Nie dałbym chyba nawet 5/10, może 4. Jednak subiektywnie jest jednym z ulubionych, nigdy mi się nie nudzi i prawie zawsze, kiedy leci w kablówce oglądam, a co jakiś czas puszczam i bez tego. Chyba mimo skopania roboty przez Polańskiego siedzi w nim Diabeł.
OdpowiedzUsuńSzanuję Twoje podejście, sam mam sporo tego rodzaju filmów, które lubię mimo ich oczywistych ułomności. A książkę polecam, gdyż czyta się bardzo szybko i była to dla mnie fascynująca lektura :)
OdpowiedzUsuń