Po niezaprzeczalnym sukcesie "Django Unchained" (osobiście znam jedynie dwie osoby, którym ten film nie
podobał się w ogóle) Quentin Tarantino zafundował nam kolejną wycieczkę w
konwencję westernu. Co prawda, gdy do internetu wyciekła pierwotna wersja scenariusza,
byłem całkowicie przekonany, że "The Hateful Eight" nigdy nie powstanie. Na
szczęście kiedy z Quentina zeszły ogromne pokłady irytacji i wkurwienia,
postanowił zmienić zdanie, przerobił scenariusz i nakręcił ponad trzygodzinny,
postmodernistyczny western. Warto również zauważyć, że przy okazji nowego filmu
miała miejsce kolejna odsłona starego konfliktu ze Spike’iem Lee. Twórca "Malcolma X" od dawna bowiem krytykuje i nawołuje do bojkotu filmów Quentina za
nadużywanie słowa nigger, które w
Stanach Zjednoczonych stanowi prawdziwy temat tabu (jeśli kiedykolwiek
zastanawialiście się czym jest sławne N-word
to macie odpowiedź). Z uwagi na historię ojczyzny Wuja Sama potrafię częściowo
zrozumieć wymogi poprawności politycznej w tej kwestii, ale ostatnio chyba zbyt
często dochodzi do kompletnie absurdalnych sytuacji.
źródło: http://www.impawards.com |
Akcja "Nienawistnej Ósemki"
rozgrywa się niedawno po zakończeniu wojny secesyjnej, wśród ośnieżonych
ostępów Wyoming. Niesławny łowca nagród John „The Hangman” Ruth (Kurt Russel)
za pomocą wynajętego dyliżansu transportuje do Red Rock kryminalistkę Daisy
Domergue (Jennifer Jason Leigh). Z powodu zbliżającej się potężnej śnieżycy na
darmowy transport załapuje się czarnoskóry kolega po fachu, major Marquis
Warren (Samuel L. Jackson) oraz przyszły szeryf Red Rock Chris Mannix (Walton
Goggins). Ponieważ zamieć narasta z godziny na godzinę pasażerowie dyliżansu
postanawiają poczekać na lepszą pogodę w przytulnym zajeździe. Po przybyciu na
miejsce okazuje się jednak, że dotychczasowi właściciele zniknęli, interesu
dogląda niejaki Meksykanin Bob (Demián Bichir), a towarzystwo spędzające
śnieżycę przy komiku wydaje się wyjątkowo mocno podejrzane.
źródło: http://thehatefuleight.com/ |
Na początek mała sugestia techniczno-organizacyjna: jeżeli
macie zamiar oglądać "Nienawistną Ósemkę" w kinie to wybierzcie salę z naprawdę
wygodnymi fotelami. Ósma produkcja Quentina Tarantino trwa bowiem ponad trzy
godziny i pod koniec seansu naprawdę poczułem, że Czerwona Sala w Kinie Pod
Baranami to nie jest chyba najwygodniejsze miejsce na świecie. Oczywiście czas
trwania projekcji to prawdziwa gratka dla fanów reżysera "Pulp Fiction", który
co prawda może kręci filmy dosyć rzadko, ale jak już to zrobi to przynajmniej
mają więcej niż solidną długość. Nie napisałbym przy tym, że "The Hateful
Eight" jest nużące, aczkolwiek co poniektórym uczestnikom seansu zdarzały się
momenty wyraźnego osłabienia, a z najmroczniejszych rzędów kinowej sali
dobiegało głośne chrapanie. Niemniej z mojej perspektywy zabawa była przednia,
chociaż westernowa konwencja nie należy być może do moich ulubionych gatunków
filmowych (z drugiej strony tak naprawdę mam spore zaległości w tym temacie).
Jednakże muszę od początku podkreślić, że mimo, iż "Nienawistna Ósemka" to
wyborne kino to "Django Unchained" jest moim zdaniem filmem o troszkę lepszym i
z pewnością bardziej śmiechowym.
źródło: http://thehatefuleight.com/ |
Można śmiało założyć, że akcja "The
Hateful Eight" rozgrywa się nie tylko w uniwersum "Django Unchained", ale w
zasadzie w szerokim uniwersum, które tak naprawdę dotyczy całej twórczości
Tarantino (potwierdza to choćby przewijający się motyw wyrobów tytoniowych sygnowanych nazwą
Red Apple). Jednakże w przeciwieństwie do wspomnianego westernu (w zasadzie southernu) fabuła "Nienawistnej Ósemki"
wydaje się być o wiele bardziej skomplikowana i złożona – praktycznie każdy z
tytułowej ósemki bohaterów skrywa jakąś tajemnicę. Tak naprawdę trudno nawet
określić kto pełni rolę typowego villaina,
ponieważ kandydatów jest zdecydowanie zbyt wielu! Oczywiście jak przystało na
film Quentina przemoc momentami totalnie wypełnia ekran, chociaż w tej
produkcji trup zaczyna ścielić się relatywnie późno. Niemniej długie
oczekiwanie na śmierć kolejnych postaci z pewnością rekompensują metody ich
uśmiercania, które czasem ocierają się o gore – aczkolwiek jest to bardzo
specyficzne podejście. Naprawdę dawno nie widziałem sytuacji, w której widownia
pękałaby ze śmiechu, ponieważ jeden z bohaterów właśnie umarł wskutek wyjątkowo
spektakularnego rzygania fontannami krwi. Równie zaskoczył mnie natomiast
poziom oklepu, który zbiera Daisy w
trakcie trwania filmu – jestem jednak zmuszono nadmienić, iż według Grażki limo
zdobiące facjatę tej kryminalistki wypadło koszmarnie. W "Nienawistnej Ósemce"
Tarantino po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem pisania dialogów. Ponadto
niektóre motywy z filmu prawdziwie urywają dupę – moje ulubione to wyjątkowo
ekspresyjna opowieść o śmierci syna gen. Smithersa (wielkie pozdro dla tłumacza
za słowo kutang, wywołujące ciepłe
skojarzenia z mitycznym Kutang Klanem z "Kapitana Bomby") oraz list od
Abrahama Lincolna. Do innych niezaprzeczalnych plusów należy zaliczyć piękne krajobrazy
ośnieżonego Colorado, które na ekranie udaje Wyoming. Zwróćcie na nie uwagę na
początku filmu, ponieważ potem akcja rozgrywa się w zasadzie wyłącznie w
zajeździe, więc można to łatwo przegapić. Jak powszechnie wiadomo Quentin
Tarantino znakomicie radzi sobie z wyborem utworów muzycznych do swoich filmów.
Tym razem, chociaż ścieżka dźwiękowa opiera się w dużej mierze na kompozycjach
legendarnego Ennio Morricone, to największe wrażenie zrobiła na mnie ballada
śpiewana przez Daisy – Jim Jones At
Botany Bay.
źródło: http://thehatefuleight.com/ |
Aktorstwo – jak zwykle wypada
znakomicie. Samuel L. Jackson po raz kolejny udowadnia, że jest aktorem ze
ścisłego hollywoodzkiego topu. Jeden z najlepszych motywów filmu to niezwykle
plastyczny monolog majora Warrena o śmierci syna gen. Smithersa – polecam
zwrócić na niego szczególną uwagę. Brak nominacji do Oscara to taka sama
potwarz jak w przypadku Jacka Gyllenhaala za "Nightcrawler". Na szczęście
Akademia się troszkę ogarnęła i wyróżniła Jennifer Jason Leigh za epicką
kreację z jednej strony fascynującej, ale również totalnie odrażającej
kryminalistki Daisy skazanej na śmierć przez powieszenie. Jestem pod całkowitym
wrażeniem aktorstwa tej kobiety i mam nadzieję, że zgarnie statuetkę, ponieważ
w pełni na nią zasłużyła (choćby za szyderczy do granic uśmiech). Na drugim planie dzieje się naprawdę sporo: nie
sposób nie wyróżnić znakomitego Kurta Russella, świetnego Tima Rotha (Oswaldo
Mobray) czy Bruce’a Derna wcielającego się w konfederackiego gen. Smithersa. Również
Michael Madsen (Joe Gage), garściami czerpiący z oszczędnej gdy aktorskiej Sylvestra
Stallone’a w produkcjach takich jak "John Rambo" czy "Cop Land", jest
akceptowalny. Moim osobistym faworytem jest Walton Goggins, grający
przyszłego szeryfa Red Rock (przynajmniej wedle jego słów). Niby syn
legendarnego rebelianta z Południa, ale w zasadzie hipokryta i kompletny
oportunista. Warto zauważyć, że nawet ludzie grający zwykłych woźniców
potrafili stworzyć fajne kreacje – propsy
dla Jamesa Parksa oraz Zoë Bell.
źródło: http://thehatefuleight.com/ |
W zasadzie jedyny zarzut, jaki
mogę postawić "Nienawistnej Ósemce", to delikatny brak świeżości. Chociaż na
pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to być może niewiele znacząca w
kontekście całości uwaga, to jednak od Quentina Tarantino wymagam znacznie
więcej niż od innych reżyserów i chciałbym, aby każda produkcja sygnowana jego
nazwiskiem wnosiła jak najwięcej do światowej kinematografii. Mimo to film
jest wyborny w odbiorze, więc jeżeli macie akurat ochotę na makabrycznie
krwawy, wypełniony po brzegi czarnym humorem, postmodernistyczny western to polecam "The Hateful Eight".
źródło: http://thehatefuleight.com/ |
Ocena: 8/10.
Czy Maicon zgadza się ze stwierdzeniem, że limo Daisy nie jest wybitne? Nie wspominając, że owe limo pojawia się i znika na uroczej twarzy kryminalistki podczas filmu, co troszkę dezorientuje widzów, którzy zwracają większą uwagę na charakteryzację. Swoją drogą zastanawia mnie jeszcze, dlaczego Quentin postanowił bezwzględną morderczynię nazwać DAISY (ang. stokrotka). Kwiat niezwykle delikatny, który jest symbolem czystości i niewinności poświęcony Matce Boskiej, natomiast w mitologii nordyckiej symbolizuje płodność i zmysłowość. Cała Daisy Domergue:) :)
OdpowiedzUsuńCzy Maicon uznał, że nie warto pisać o postaci brata Daisy? Co prawda nie był tak taneczny i ociekający seksem jak w Magic Mike'u :) i Step up-ie, ale jednak miał spory udział w fabule :) - właśnie sobie wyobraziłam, że wychodzi z ukrycia i tańczy Moon Walk w "Nienawistnej ósemce":)
OdpowiedzUsuńNiestety autor zalicza się do grona widzów, którzy zwracają mniejszą uwagę na charakteryzację ;) Tak naprawdę to nie wiadomo, jakie czyny popełniła Daisy i czym sobie zasłużyła na szubienicę - pamiętajmy, że "everybody lies" :)Co do imienia - cóż za ironia!
OdpowiedzUsuńO bracie Daisy celowo nie wspominam w recenzji, ponieważ uważam tego rodzaju wzmiankę za solidny spoiler. Niemniej szacunek dla Channinga za serię "Jump Street" i solidny występ u Tarantino :)