sobota, 6 lutego 2016

"The Hateful Eight"



Po niezaprzeczalnym sukcesie "Django Unchained" (osobiście znam jedynie dwie osoby, którym ten film nie podobał się w ogóle) Quentin Tarantino zafundował nam kolejną wycieczkę w konwencję westernu. Co prawda, gdy do internetu wyciekła pierwotna wersja scenariusza, byłem całkowicie przekonany, że "The Hateful Eight" nigdy nie powstanie. Na szczęście kiedy z Quentina zeszły ogromne pokłady irytacji i wkurwienia, postanowił zmienić zdanie, przerobił scenariusz i nakręcił ponad trzygodzinny, postmodernistyczny western. Warto również zauważyć, że przy okazji nowego filmu miała miejsce kolejna odsłona starego konfliktu ze Spike’iem Lee. Twórca "Malcolma X" od dawna bowiem krytykuje i nawołuje do bojkotu filmów Quentina za nadużywanie słowa nigger, które w Stanach Zjednoczonych stanowi prawdziwy temat tabu (jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się czym jest sławne N-word to macie odpowiedź). Z uwagi na historię ojczyzny Wuja Sama potrafię częściowo zrozumieć wymogi poprawności politycznej w tej kwestii, ale ostatnio chyba zbyt często dochodzi do kompletnie absurdalnych sytuacji.
źródło: http://www.impawards.com
Akcja "Nienawistnej Ósemki" rozgrywa się niedawno po zakończeniu wojny secesyjnej, wśród ośnieżonych ostępów Wyoming. Niesławny łowca nagród John „The Hangman” Ruth (Kurt Russel) za pomocą wynajętego dyliżansu transportuje do Red Rock kryminalistkę Daisy Domergue (Jennifer Jason Leigh). Z powodu zbliżającej się potężnej śnieżycy na darmowy transport załapuje się czarnoskóry kolega po fachu, major Marquis Warren (Samuel L. Jackson) oraz przyszły szeryf Red Rock Chris Mannix (Walton Goggins). Ponieważ zamieć narasta z godziny na godzinę pasażerowie dyliżansu postanawiają poczekać na lepszą pogodę w przytulnym zajeździe. Po przybyciu na miejsce okazuje się jednak, że dotychczasowi właściciele zniknęli, interesu dogląda niejaki Meksykanin Bob (Demián Bichir), a towarzystwo spędzające śnieżycę przy komiku wydaje się wyjątkowo mocno podejrzane.
źródło: http://thehatefuleight.com/
Na początek mała sugestia techniczno-organizacyjna: jeżeli macie zamiar oglądać "Nienawistną Ósemkę" w kinie to wybierzcie salę z naprawdę wygodnymi fotelami. Ósma produkcja Quentina Tarantino trwa bowiem ponad trzy godziny i pod koniec seansu naprawdę poczułem, że Czerwona Sala w Kinie Pod Baranami to nie jest chyba najwygodniejsze miejsce na świecie. Oczywiście czas trwania projekcji to prawdziwa gratka dla fanów reżysera "Pulp Fiction", który co prawda może kręci filmy dosyć rzadko, ale jak już to zrobi to przynajmniej mają więcej niż solidną długość. Nie napisałbym przy tym, że "The Hateful Eight" jest nużące, aczkolwiek co poniektórym uczestnikom seansu zdarzały się momenty wyraźnego osłabienia, a z najmroczniejszych rzędów kinowej sali dobiegało głośne chrapanie. Niemniej z mojej perspektywy zabawa była przednia, chociaż westernowa konwencja nie należy być może do moich ulubionych gatunków filmowych (z drugiej strony tak naprawdę mam spore zaległości w tym temacie). Jednakże muszę od początku podkreślić, że mimo, iż "Nienawistna Ósemka" to wyborne kino to "Django Unchained" jest moim zdaniem filmem o troszkę lepszym i z pewnością bardziej śmiechowym.
źródło: http://thehatefuleight.com/
Można śmiało założyć, że akcja "The Hateful Eight" rozgrywa się nie tylko w uniwersum "Django Unchained", ale w zasadzie w szerokim uniwersum, które tak naprawdę dotyczy całej twórczości Tarantino (potwierdza to choćby przewijający się motyw wyrobów tytoniowych sygnowanych nazwą Red Apple). Jednakże w przeciwieństwie do wspomnianego westernu (w zasadzie southernu) fabuła "Nienawistnej Ósemki" wydaje się być o wiele bardziej skomplikowana i złożona – praktycznie każdy z tytułowej ósemki bohaterów skrywa jakąś tajemnicę. Tak naprawdę trudno nawet określić kto pełni rolę typowego villaina, ponieważ kandydatów jest zdecydowanie zbyt wielu! Oczywiście jak przystało na film Quentina przemoc momentami totalnie wypełnia ekran, chociaż w tej produkcji trup zaczyna ścielić się relatywnie późno. Niemniej długie oczekiwanie na śmierć kolejnych postaci z pewnością rekompensują metody ich uśmiercania, które czasem ocierają się o gore – aczkolwiek jest to bardzo specyficzne podejście. Naprawdę dawno nie widziałem sytuacji, w której widownia pękałaby ze śmiechu, ponieważ jeden z bohaterów właśnie umarł wskutek wyjątkowo spektakularnego rzygania fontannami krwi. Równie zaskoczył mnie natomiast poziom oklepu, który zbiera Daisy w trakcie trwania filmu – jestem jednak zmuszono nadmienić, iż według Grażki limo zdobiące facjatę tej kryminalistki wypadło koszmarnie. W "Nienawistnej Ósemce" Tarantino po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem pisania dialogów. Ponadto niektóre motywy z filmu prawdziwie urywają dupę – moje ulubione to wyjątkowo ekspresyjna opowieść o śmierci syna gen. Smithersa (wielkie pozdro dla tłumacza za słowo kutang, wywołujące ciepłe skojarzenia z mitycznym Kutang Klanem z "Kapitana Bomby") oraz list od Abrahama Lincolna. Do innych niezaprzeczalnych plusów należy zaliczyć piękne krajobrazy ośnieżonego Colorado, które na ekranie udaje Wyoming. Zwróćcie na nie uwagę na początku filmu, ponieważ potem akcja rozgrywa się w zasadzie wyłącznie w zajeździe, więc można to łatwo przegapić. Jak powszechnie wiadomo Quentin Tarantino znakomicie radzi sobie z wyborem utworów muzycznych do swoich filmów. Tym razem, chociaż ścieżka dźwiękowa opiera się w dużej mierze na kompozycjach legendarnego Ennio Morricone, to największe wrażenie zrobiła na mnie ballada śpiewana przez Daisy – Jim Jones At Botany Bay.
źródło: http://thehatefuleight.com/
Aktorstwo – jak zwykle wypada znakomicie. Samuel L. Jackson po raz kolejny udowadnia, że jest aktorem ze ścisłego hollywoodzkiego topu. Jeden z najlepszych motywów filmu to niezwykle plastyczny monolog majora Warrena o śmierci syna gen. Smithersa – polecam zwrócić na niego szczególną uwagę. Brak nominacji do Oscara to taka sama potwarz jak w przypadku Jacka Gyllenhaala za "Nightcrawler". Na szczęście Akademia się troszkę ogarnęła i wyróżniła Jennifer Jason Leigh za epicką kreację z jednej strony fascynującej, ale również totalnie odrażającej kryminalistki Daisy skazanej na śmierć przez powieszenie. Jestem pod całkowitym wrażeniem aktorstwa tej kobiety i mam nadzieję, że zgarnie statuetkę, ponieważ w pełni na nią zasłużyła (choćby za szyderczy do granic uśmiech). Na drugim planie dzieje się naprawdę sporo: nie sposób nie wyróżnić znakomitego Kurta Russella, świetnego Tima Rotha (Oswaldo Mobray) czy Bruce’a Derna wcielającego się w konfederackiego gen. Smithersa. Również Michael Madsen (Joe Gage), garściami czerpiący z oszczędnej gdy aktorskiej Sylvestra Stallone’a w produkcjach takich jak "John Rambo" czy "Cop Land", jest akceptowalny. Moim osobistym faworytem jest Walton Goggins, grający przyszłego szeryfa Red Rock (przynajmniej wedle jego słów). Niby syn legendarnego rebelianta z Południa, ale w zasadzie hipokryta i kompletny oportunista. Warto zauważyć, że nawet ludzie grający zwykłych woźniców potrafili stworzyć fajne kreacje – propsy dla Jamesa Parksa oraz Zoë Bell.
źródło: http://thehatefuleight.com/
W zasadzie jedyny zarzut, jaki mogę postawić "Nienawistnej Ósemce", to delikatny brak świeżości. Chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to być może niewiele znacząca w kontekście całości uwaga, to jednak od Quentina Tarantino wymagam znacznie więcej niż od innych reżyserów i chciałbym, aby każda produkcja sygnowana jego nazwiskiem wnosiła jak najwięcej do światowej kinematografii. Mimo to film jest wyborny w odbiorze, więc jeżeli macie akurat ochotę na makabrycznie krwawy, wypełniony po brzegi czarnym humorem, postmodernistyczny western to polecam "The Hateful Eight".
źródło: http://thehatefuleight.com/
Ocena: 8/10.

3 komentarze:

  1. Czy Maicon zgadza się ze stwierdzeniem, że limo Daisy nie jest wybitne? Nie wspominając, że owe limo pojawia się i znika na uroczej twarzy kryminalistki podczas filmu, co troszkę dezorientuje widzów, którzy zwracają większą uwagę na charakteryzację. Swoją drogą zastanawia mnie jeszcze, dlaczego Quentin postanowił bezwzględną morderczynię nazwać DAISY (ang. stokrotka). Kwiat niezwykle delikatny, który jest symbolem czystości i niewinności poświęcony Matce Boskiej, natomiast w mitologii nordyckiej symbolizuje płodność i zmysłowość. Cała Daisy Domergue:) :)



    OdpowiedzUsuń
  2. Czy Maicon uznał, że nie warto pisać o postaci brata Daisy? Co prawda nie był tak taneczny i ociekający seksem jak w Magic Mike'u :) i Step up-ie, ale jednak miał spory udział w fabule :) - właśnie sobie wyobraziłam, że wychodzi z ukrycia i tańczy Moon Walk w "Nienawistnej ósemce":)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety autor zalicza się do grona widzów, którzy zwracają mniejszą uwagę na charakteryzację ;) Tak naprawdę to nie wiadomo, jakie czyny popełniła Daisy i czym sobie zasłużyła na szubienicę - pamiętajmy, że "everybody lies" :)Co do imienia - cóż za ironia!
    O bracie Daisy celowo nie wspominam w recenzji, ponieważ uważam tego rodzaju wzmiankę za solidny spoiler. Niemniej szacunek dla Channinga za serię "Jump Street" i solidny występ u Tarantino :)

    OdpowiedzUsuń