niedziela, 13 września 2015

"Gravity"



"Grawitacja" w reżyserii Alfonso Cuaróna to typowy przykład filmu, w stosunku do którego od samego początku odczuwałem lęk i odrazę. Produkcji nie pomogło naturalnie obdarzenie jej przez Akademię liczną pulą oscarowych nominacji (10), które ostatecznie przełożyły się na siedem statuetek (w tym najbardziej absurdalne za reżyserię, chyba dla mnie bardziej znośne byłoby już przyznanie nagrody za najlepszy film). Dodatkowo nonsensownie wysoki współczynnik Metascore (w chwili, gdy piszę te słowa, wynosi 96/100) implikował następujące pytanie: czemu, do chuja pana, wszystkim nagle popierdoliło się w głowach tak mocno? Oczywiście niektórzy mogą zarzucić mi, iż nie potrafię docenić wielkości filmu, ponieważ nie oglądałem go w 3D. Ja z kolei stoję na stanowisku, że po pierwsze film ma być dobry w 2D, a projekcja 3D może być jedynie swego rodzaju bonusem, który podkreśli i może nawet uwydatni zalety, które można dostrzec już w standardowej wersji. Poza tym pod względem fabularnym "Grawitacja" jest chujowa do bólu nawet w 7D. Ponieważ do uzmysłowienia sobie, jak głupi jest to film wymagany jest dokładny opis niektórych zdarzeń, w recenzji znajdziecie wiele spoilerów.
źródło: http://www.impawards.com
Po wstępie wypełnionym wyłącznie obiektywnymi opiniami możemy wreszcie przejść do opisu fabuły "Grawitacji". Otóż, jak łatwo się domyślić, głównym bohaterem filmu Alfonso Cuaróna jest … tak: grawitacja! Brawa dla bystrzaków! W trakcie wykonywania rutynowej misji na orbicie Ziemi dochodzi do na pozór niegroźnego wypadku. Rosjanie, jak to Rosjanie, postanowili bowiem zutylizować jednego ze swoich satelitów w niezwykle finezyjny sposób. W efekcie eksplozji na orbicie okołoziemskiej powstała masa kosmicznych śmieci, które z zawrotną prędkością co 90 minut okrążają planetę siejąc spustoszenie. Początkowo Houston bagatelizuje problem, ale gdy sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna zapada decyzja o natychmiastowym przerwaniu misji. Niestety wskutek niefortunnego zbiegu wydarzeń wahadłowiec zostaje zniszczony, a doświadczony astronauta Matt Kowalski (George Clooney) oraz kompletna rookie Ryan Stone (Sandra Bullock) pozostają w otwartej przestrzeni kosmicznej bez szans na ratunek.
źródło: http://www.moviestillsdb.com
Nie będę ukrywał, że mam prawdziwą ochotę przypierdolić "Grawitacji" tak mocno, żeby rozjebała się w drobny mak, tak jak w filmie Międzynarodowa Stacja Kosmiczna. Pod względem fabularnym jest to bowiem absolutne 0/10 i co gorsze, niemal nikt nie zdaje sobie z tego sprawy, a na produkcję spływają laury z nie wiadomo jakiego tytułu. Oczywiście zaraz podniosą się głosy, że jak to przecież efekty prekursorskie, urywające dupę, takie realistyczne i w ogóle mistrzostwo wszechświata itp. "Grawitacja" jest dla mnie jak "Transformers 3": zapakowanym w śliczne opakowanie workiem cuchnącego gówna, które można wyczuć na milę. I na dodatek, co warte podkreślenia, z nieznanych mi przyczyn produkcja Michaela Baya nie dostała dziesięciu nominacji! O ile początkowy opis fabuły może wydawać się w pewien sposób interesujący to reszta scenariusza składa się wyłącznie z wydarzeń o charakterze absurdalno-nonsensownym oraz farcenia na niespotykanym poziomie. Naprawdę dawno nie oglądałem filmu, w którym główna bohaterka (mówimy tu o Ryan Stone, a nie o grawitacji samej w sobie) dysponowała tak wielkim współczynnikiem szczęścia – wszystko, co tylko sobie wykoncypuje musi się przecież udać! A nawet jeżeli popadnie w chwilową depresję i zapragnie skończyć trud to z pomocą zjawi się, niczym baśniowy rycerz na białym koniu, duch zmarłego Matta Kowalskiego, który natychmiast doda otuchy i podsunie rozwiązanie problemu. Przeczytajcie sobie poprzednie zdanie kilkukrotnie, aby dotarł do Was jego sens (a raczej bezsens).
źródło: http://www.moviestillsdb.com
W zasadzie na orbicie Ziemi jest tak zajebiście, że można sobie szybować (nie jestem do końca przekonany czy to dobre słowo) od punktu do punktu bez żadnych obaw – oczywiście wyłączając niebezpieczne odłamki. Znakomitą metodą, wydatnie przyspieszającą transport głównej bohaterki, okazała się gaśnica. Jeżeli kiedykolwiek będzie wybierać się w kosmos, koniecznie pamiętajcie o zabraniu tego urządzenia – a nuż się przyda (jak pokazuje natomiast Autostopem przez galaktykę innym niesamowicie użytecznym przedmiotem w podróżach międzygwiezdnych jest ręcznik)! Ponadto na przykładzie naszej bohaterki, będącej (podobno) doskonale wytrenowaną przez NASA astronautką, warto zauważyć, że obsługa kapsuły ratunkowej na chińskiej stacji kosmicznej nie stanowi żadnego problemu. Wystarczy powciskać kilka przypadkowych przycisków i voilá – bezproblemowo lecimy na Ziemię! Niestety ponieważ kapsuła jest made in China może dosyć szybko zatonąć – niemniej dla naszej bohaterki, która przecież nie musi przyzwyczaić organizmu do ziemskiej grawitacji, wydostanie się z tonącego modułu nie stanowi żadnego problemu. Reasumując: im bliżej do końca filmu, tym większe skłonności samobójcze występują u widza.
źródło: http://www.moviestillsdb.com
Jak widzimy powyżej fabuła "Grawitacji" nie nadaje się kompletnie do niczego (przy tym nawet "Insterstellar" wydaje się być arcydziełem). Niemniej, skupię się teraz na owianych legendą zdjęciach oraz efektach specjalnych, które ponoć urywają dupy, odbyty i co tam jeszcze tylko można oraz często powodują publiczne brandzlowanie się nad rzekomą doskonałością filmu Alfonso Cauróna. Wyszedłbym na całkowitego ignoranta, gdybym nie docenił aspektu wizualnego "Grawitacji". Zdjęcia Ziemi są po prostu piękne! Ogromną radość sprawiało mi zgadywanie, na który fragment globu patrzymy w danej chwili – w sumie najlepiej zapamiętałem nocny Egipt. To było naprawdę znakomite – gdybym jedynie nie musiał słuchać Sandry Bullock byłoby niemal idealnie. Kosmiczne spacery, a nawet samo odtworzenie braku grawitacji, robią naprawdę dobrą robotę. Z pewnością pod względem epickości na największe oklaski zasługuje scena zniszczenia Międzynarodowej Stacji Kosmicznej – biję pokłony do podłogi! Niemniej, wszystkie zalety wizualne "Grawitacji" zostały spierdolone przez scenariusz stanowiący ułomnością nad ułomnościami – vide  wspomniane już "Transformers 3" i Michael Bay.
źródło: http://www.moviestillsdb.com
Od czasów żenującego "Miss Agent" Sandra Bullock stała się dla mnie jedną z najbardziej antypatycznych aktorek w Hollywood. Wyobraźcie sobie zatem jak bardzo musiałem się cieszyć z oglądania jej facjaty przez 90 minut (relatywnie krótki czas trwania filmu zaliczam również w poczet zalet). Postać doświadczonej przez życie Ryan Stone wkurwiła mnie już od pierwszej sceny – de facto gdyby nie jej głupi upór być może udałoby się przeżyć większej liczbie osób. Niemniej jest to aktorska nędza. Dlaczego zatem, do kurwy nędzy, Sandra Bullock dostała oscarową nominację za najlepszą rolę kobiecą? W którym momencie filmu wykazała się tak niebywałym warsztatem, który musiał oczarować Akademię? Może w scenie, w której udawała psa (z pewnością jeden z najbardziej żenujących obrazków mojego życia)? Albo kiedy bez żadnego ładu i składu wciskała randomowe przyciski w chińskiej kapsule? Nie, kurwa. To na pewno było w momencie, gdy scenarzyści postanowili dodać chwytający za jaja motyw ze śmiercią czteroletniej córeczki naszej bohaterki. Brawo, róbcie tak dalej! Na tle Sandry Bullock wyluzowany George Clooney wypada po prostu mistrzowsko i bezbłędnie. Wszyscy wiemy, że jest to znakomity aktor, a pomniejsza rola nawet w gównianej "Grawitacji" może dodać mu jedynie jeszcze więcej blasku.
źródło: http://www.moviestillsdb.com
Recenzja "Grawitacji" rozrosła się do niebywałych rozmiarów, co jest dla mnie dosyć zaskakujące, ponieważ wydawało mi się, że nie będę w stanie opisać tego gówna tak dużą ilością znaków. W trakcie pisania tekstu znalazłem idealny sposób na obejrzenie w celu minimalizacji poczucia żenady: wyłącznie fonię i napawajcie się widokiem kosmosu oraz Ziemi. Powyższy zabieg w żaden sposób nie zuboży Waszych doznań, a dodatkowo unikniecie traumy szczekającej Sandry Bullock.
źródło: http://www.moviestillsdb.com
Ocena: 4/10 (dwie gwiazdki za zdjęcia i efekty specjalne).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz