"Grawitacja" w reżyserii Alfonso
Cuaróna to typowy przykład filmu, w stosunku do którego od samego początku
odczuwałem lęk i odrazę. Produkcji
nie pomogło naturalnie obdarzenie jej przez Akademię liczną pulą oscarowych
nominacji (10), które ostatecznie przełożyły się na siedem statuetek (w tym
najbardziej absurdalne za reżyserię, chyba dla mnie bardziej znośne byłoby już
przyznanie nagrody za najlepszy film). Dodatkowo nonsensownie wysoki
współczynnik Metascore (w chwili, gdy piszę te słowa, wynosi 96/100) implikował
następujące pytanie: czemu, do chuja pana, wszystkim nagle popierdoliło się w
głowach tak mocno? Oczywiście niektórzy mogą zarzucić mi, iż nie potrafię
docenić wielkości filmu, ponieważ nie oglądałem go w 3D. Ja z kolei stoję na
stanowisku, że po pierwsze film ma być dobry w 2D, a projekcja 3D może być
jedynie swego rodzaju bonusem, który podkreśli i może nawet uwydatni zalety,
które można dostrzec już w standardowej wersji. Poza tym pod względem
fabularnym "Grawitacja" jest chujowa do bólu nawet w 7D. Ponieważ do
uzmysłowienia sobie, jak głupi jest to film wymagany jest dokładny opis niektórych
zdarzeń, w recenzji znajdziecie wiele spoilerów.
źródło: http://www.impawards.com |
Po wstępie wypełnionym wyłącznie
obiektywnymi opiniami możemy wreszcie przejść do opisu fabuły "Grawitacji".
Otóż, jak łatwo się domyślić, głównym bohaterem filmu Alfonso Cuaróna jest …
tak: grawitacja! Brawa dla bystrzaków! W trakcie wykonywania rutynowej misji na
orbicie Ziemi dochodzi do na pozór niegroźnego wypadku. Rosjanie, jak to
Rosjanie, postanowili bowiem zutylizować jednego ze swoich satelitów w
niezwykle finezyjny sposób. W efekcie eksplozji na orbicie okołoziemskiej
powstała masa kosmicznych śmieci, które z zawrotną prędkością co 90 minut
okrążają planetę siejąc spustoszenie. Początkowo Houston bagatelizuje problem,
ale gdy sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna zapada decyzja o
natychmiastowym przerwaniu misji. Niestety wskutek niefortunnego zbiegu
wydarzeń wahadłowiec zostaje zniszczony, a doświadczony astronauta Matt
Kowalski (George Clooney) oraz kompletna rookie
Ryan Stone (Sandra Bullock) pozostają w otwartej przestrzeni kosmicznej bez
szans na ratunek.
źródło: http://www.moviestillsdb.com |
Nie będę ukrywał, że mam
prawdziwą ochotę przypierdolić "Grawitacji" tak mocno, żeby rozjebała się w
drobny mak, tak jak w filmie Międzynarodowa Stacja Kosmiczna. Pod względem
fabularnym jest to bowiem absolutne 0/10 i co gorsze, niemal nikt nie zdaje
sobie z tego sprawy, a na produkcję spływają laury z nie wiadomo jakiego tytułu.
Oczywiście zaraz podniosą się głosy, że jak to przecież efekty prekursorskie,
urywające dupę, takie realistyczne i w ogóle mistrzostwo wszechświata itp. "Grawitacja" jest dla mnie jak "Transformers 3": zapakowanym w śliczne
opakowanie workiem cuchnącego gówna, które można wyczuć na milę. I na dodatek,
co warte podkreślenia, z nieznanych mi przyczyn produkcja Michaela Baya nie
dostała dziesięciu nominacji! O ile początkowy opis fabuły może wydawać się w
pewien sposób interesujący to reszta scenariusza składa się wyłącznie z
wydarzeń o charakterze absurdalno-nonsensownym oraz farcenia na niespotykanym
poziomie. Naprawdę dawno nie oglądałem filmu, w którym główna bohaterka (mówimy
tu o Ryan Stone, a nie o grawitacji samej w sobie) dysponowała tak wielkim
współczynnikiem szczęścia – wszystko, co tylko sobie wykoncypuje musi się
przecież udać! A nawet jeżeli popadnie w chwilową depresję i zapragnie skończyć
trud to z pomocą zjawi się, niczym baśniowy rycerz na białym koniu, duch
zmarłego Matta Kowalskiego, który natychmiast doda otuchy i podsunie
rozwiązanie problemu. Przeczytajcie sobie poprzednie zdanie kilkukrotnie, aby
dotarł do Was jego sens (a raczej bezsens).
źródło: http://www.moviestillsdb.com |
W zasadzie na orbicie Ziemi jest
tak zajebiście, że można sobie szybować (nie jestem do końca przekonany czy to
dobre słowo) od punktu do punktu bez żadnych obaw – oczywiście wyłączając
niebezpieczne odłamki. Znakomitą metodą, wydatnie przyspieszającą transport
głównej bohaterki, okazała się gaśnica. Jeżeli kiedykolwiek będzie wybierać się
w kosmos, koniecznie pamiętajcie o zabraniu tego urządzenia – a nuż się przyda
(jak pokazuje natomiast Autostopem przez
galaktykę innym niesamowicie użytecznym przedmiotem w podróżach
międzygwiezdnych jest ręcznik)! Ponadto na przykładzie naszej bohaterki,
będącej (podobno) doskonale wytrenowaną przez NASA astronautką, warto zauważyć,
że obsługa kapsuły ratunkowej na chińskiej stacji kosmicznej nie stanowi
żadnego problemu. Wystarczy powciskać kilka przypadkowych przycisków i voilá – bezproblemowo lecimy na Ziemię!
Niestety ponieważ kapsuła jest made in
China może dosyć szybko zatonąć – niemniej dla naszej bohaterki, która
przecież nie musi przyzwyczaić organizmu do ziemskiej grawitacji, wydostanie
się z tonącego modułu nie stanowi żadnego problemu. Reasumując: im bliżej do
końca filmu, tym większe skłonności samobójcze występują u widza.
źródło: http://www.moviestillsdb.com |
Jak widzimy powyżej fabuła "Grawitacji" nie nadaje się kompletnie do niczego (przy tym nawet "Insterstellar" wydaje się być arcydziełem). Niemniej, skupię się teraz na
owianych legendą zdjęciach oraz efektach specjalnych, które ponoć urywają dupy,
odbyty i co tam jeszcze tylko można oraz często powodują publiczne brandzlowanie się nad rzekomą
doskonałością filmu Alfonso Cauróna. Wyszedłbym na całkowitego ignoranta,
gdybym nie docenił aspektu wizualnego "Grawitacji". Zdjęcia Ziemi są po prostu
piękne! Ogromną radość sprawiało mi zgadywanie, na który fragment globu
patrzymy w danej chwili – w sumie najlepiej zapamiętałem nocny Egipt. To było
naprawdę znakomite – gdybym jedynie nie musiał słuchać Sandry Bullock byłoby
niemal idealnie. Kosmiczne spacery, a nawet samo odtworzenie braku grawitacji,
robią naprawdę dobrą robotę. Z pewnością pod względem epickości na największe
oklaski zasługuje scena zniszczenia Międzynarodowej Stacji Kosmicznej – biję
pokłony do podłogi! Niemniej, wszystkie zalety wizualne "Grawitacji" zostały
spierdolone przez scenariusz stanowiący ułomnością nad ułomnościami – vide wspomniane już "Transformers 3" i Michael Bay.
źródło: http://www.moviestillsdb.com |
Od czasów żenującego "Miss Agent"
Sandra Bullock stała się dla mnie jedną z najbardziej antypatycznych aktorek w
Hollywood. Wyobraźcie sobie zatem jak bardzo musiałem się cieszyć z oglądania
jej facjaty przez 90 minut (relatywnie krótki czas trwania filmu zaliczam
również w poczet zalet). Postać doświadczonej przez życie Ryan Stone wkurwiła
mnie już od pierwszej sceny – de facto
gdyby nie jej głupi upór być może udałoby się przeżyć większej liczbie osób.
Niemniej jest to aktorska nędza. Dlaczego zatem, do kurwy nędzy, Sandra Bullock
dostała oscarową nominację za najlepszą rolę kobiecą? W którym momencie filmu
wykazała się tak niebywałym warsztatem, który musiał oczarować Akademię? Może w
scenie, w której udawała psa (z pewnością jeden z najbardziej żenujących
obrazków mojego życia)? Albo kiedy bez żadnego ładu i składu wciskała randomowe przyciski w chińskiej kapsule?
Nie, kurwa. To na pewno było w momencie, gdy scenarzyści postanowili dodać
chwytający za jaja motyw ze śmiercią czteroletniej córeczki naszej bohaterki. Brawo,
róbcie tak dalej! Na tle Sandry Bullock wyluzowany George Clooney wypada po
prostu mistrzowsko i bezbłędnie. Wszyscy wiemy, że jest to znakomity aktor, a
pomniejsza rola nawet w gównianej "Grawitacji" może dodać mu jedynie jeszcze więcej blasku.
źródło: http://www.moviestillsdb.com |
Recenzja "Grawitacji" rozrosła
się do niebywałych rozmiarów, co jest dla mnie dosyć zaskakujące, ponieważ
wydawało mi się, że nie będę w stanie opisać tego gówna tak dużą ilością
znaków. W trakcie pisania tekstu znalazłem idealny sposób na obejrzenie w celu
minimalizacji poczucia żenady: wyłącznie fonię i napawajcie się widokiem
kosmosu oraz Ziemi. Powyższy zabieg w żaden sposób nie zuboży Waszych doznań, a
dodatkowo unikniecie traumy szczekającej Sandry Bullock.
źródło: http://www.moviestillsdb.com |
Ocena: 4/10 (dwie gwiazdki za zdjęcia i efekty specjalne).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz