wtorek, 19 listopada 2013

"The Counselor"

W zeszłym roku do narkobiznesu w kinematografii swoją cegiełkę dołożył upadły Oliver Stone. "Savages" naprawdę mnie nie zachwycił, niemniej było to raczej dzieło w stylu McG niż reżysera "Plutonu". W tym roku, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, za handel anielskim pyłem zabrał się sam Ridley Scott. Brytyjczyka nie trzeba nikomu przedstawiać, aczkolwiek dotychczas raczej nie był kojarzony z tego rodzaju tematyką. Co więcej, w roli pomagiera brytyjskiego mistrza (czyt. scenarzysty) wystąpił sam Cormac McCarthy, laureat Nagrody Pulitzera. A co jeszcze lepsze, Scott na planie filmowym zdołał zgromadzić gwiazdy z hollywoodzkiej ekstraklasy. Michael Fassbender, Cameron Diaz, Penélope Cruz, Javier Bardem, Brad Pitt – zestawienie tyleż imponujące, co dziwne (przynajmniej dla mnie). Zapewne większość z Was po tym wstępie pomyśli, że Ridley był w stanie wysmażyć z takich składników kolejne doskonałe dzieło, wydatnie zwiększające jego dotychczasową chwałę. Film, dzięki któremu wszyscy zapomną o wtopie "Prometeusza", i który stanie się MVP przyszłorocznej gali oscarowej. Niestety wystarczył rzut oka na oceny "The Counselor" zaraz po premierze, żeby dostrzec, iż something went terribly wrong.
źródło: http://www.impawards.com
Jak już wspomniałem we wstępie "The Counselor" to opowieść o handlu prochem. Niestety nie oglądamy tutaj gór anielskiego pyłu szmuglowanych przez granicę ani epickich bitew między kartelami z użyciem broni ciężkiej. Zasadniczo fabuła obraca się wokół jednego transportu, mającego przynieść zysk w wysokości 20 milionów USD. Tytułowy Counselor (Michael Fassbender) to prawnik obracający się wśród bardzo bogatych person, które nie zawsze dorobiły się swoich fortun w legalny sposób. A gdy w kasie naszego bohatera zaczyna być z deczka pustawo wpada na genialny, przynajmniej w jego mniemaniu, pomysł. Otóż aby podreperować domowy budżet postanawia wejść do narkogry i zainwestować w transport kolumbijskiej kokainy do Chicago. Początkowo wszystko idzie gładko, ale jak wszyscy wiemy z reklam życie to nie bajka.
Miłość bardzo.
(źródło: http://www.thecounselormovie.com)
Co zatem poszło nie tak? Po pierwsze scenariusz autorstwa Cormaca McCarthy'ego jest po prostu tragiczny. Gdybym miał ocenić dorobek tego renomowanego pisarza wyłącznie na podstawie "The Counselor" to byłoby naprawdę słabo. Debiut w roli scenarzysty wypadł tak fatalnie, że potencjalną, wyjściową ocenę każdego jego kolejnego dzieła będę ustawiał na poziomie 3/10. Wysiłki McCarthy'ego sprawiły, że w filmie jest niemal zero akcji, a przez większość czasu oglądamy tytułowego adwokata wysłuchującego pseudofilozoficznych monologów. I to dosłownie od każdego! Rozumiem, że takie teksty może sadzić Reiner (Javier Bardem), ale nie jakiś były klient w restauracji czy też cieć pracujący w meksykańskiej mordowni. Ilość tego gówna po prostu poraża. Podejrzewam, że Nicolas Winding Refn w całej swojej filmografii nie miał tylu dialogów, ile w "Counselor" upchnął McCarthy do spóły ze Scottem. Skoro przebrnęliśmy przez problem okropnych dialogów czas przyjrzeć się rozwiązaniom fabularnym. Generalnie nie zauważyłem żadnej świeżości, film nie wnosi kompletnie nic nowego do tematu narkobiznesu. Owszem bywa brutalnie, aczkolwiek niektóre rozwiązania wydają mi się wysoce upośledzone. Za najlepszy przykład niechaj posłuży dekapitacja, której dokonano za pomocą pułapki na intelektualnym poziomie Kojota ze Strusia Pędziwiatra (autentycznie!). Oczywiście pułapka została założona na publicznej drodze w USA, po której przez kilka godzin (tj. aż do czasu pojawienia się ofiary) nie przejechał dokładnie nikt! Wydaje mi się po prostu, że przez większość kręcenia filmu Scott i McCarthy mieli wyłączone mózgi.
Na bogato bardzo.
(źródło: http://www.thecounselormovie.com)
Świat przedstawiony w "The Counselor" to coś w rodzaju bling-blingowej utopii: piękni ludzie, Bentleye, wypasione posiadłości, brylanty z Amsterdamu, a nawet gepardy. Jedna z recenzji na IMDb zaczynała się od stwierdzenia, że Ridley nakręcił dwugodzinną reklamę Calvina Kleina. Wszystko to sprawia, że chłopcy z "Savages" w porównaniu do dzieła Scotta wyglądają jak Rumuni przy Lexusie. Może to właśnie z nadmiernego zbytku nasi bohaterowie zachowują się niemal jak idioci i w obliczu totalnej porażki nic nie robią sobie z gróźb kartelu. Wygląda to mniej więcej tak: towar za grube hajsy stracony, ale co z tego – będzie dobrze, kartel wyrozumiały, posłuchaj mojej historii o jakichś pierdołach. Beztroska filmowych postaci jest po prostu uderzająca! Winę w większym stopniu ponosi na pewno McCarthy, skoro stworzył takie gówno, ale gdzie miał mózg Scott, gdy brał się za kręcenie? Przecież tak doświadczony reżyser powinien być w stanie skorygować błędy swojego scenarzysty i wykrzesać cokolwiek, w szczególności, że posiadał tak znakomitą obsadę! Zamiast tego znajduję w "The Counselor" sekwencję, w której Malkina (Cameron Diaz) dosłownie rucha auto Reinera oraz wysoce żenującą scenę spowiedzi. O ile pierwszy motyw jest jeszcze do przyjęcia z powodu genialnej miny Reinera, ale nijak pasuje do Scotta, to drugi nadaje się raczej do jakiejś głupawej komedii. Jeśli chodzi natomiast o jakieś zalety to nie spodziewałem się, że kiedykolwiek napiszę to przy dziele takiego mistrza. Mianowicie - dostrzegłem aż ... dwie. Na plus zaliczę może ze dwa utwory ze ścieżki dźwiękowej oraz fakt, że wszyscy zwracali się do głównego bohatera per Counselor. Nic ponadto... Aha, jeszcze jedna kwestia: może przydałoby się zrobić napisy, gdy bohaterowie mówią po hiszpańsku? Wiem, że w USA sytuacja wygląda inaczej, ale tak się składa, że nie jestem Hispanic.
Javier, pls!
(źródło: http://www.thecounselormovie.com)
Mimo zgromadzenia wielkiej ilości hollywoodzkich gwiazd żadna kreacja mnie nie zachwyciła. Michael Fassbender przeważnie snuje się smutno po ekranie wysłuchując życiowych porad od reszty obsady, a czasami wydaje się zabujany w Penélope Cruz jak jakiś gimb. Z kolei wybranka jego serca to postać prawdziwie niewinna, dobra i w ogóle – po prostu nudna. Javier Bardem wypadłby całkiem młodzieżowo, gdyby jego postać nie była aż tak oderwana od rzeczywistości i gdyby nie wykreowano mu tak porażającej umysł stylówy. Cameron Diaz w roli zimnej suki odnalazła się całkiem dobrze, ale nie jest to kreacja szczególnie zapadająca w pamięć. Ostatni z wielkich, Brad Pitt, gra kolesia znającego temat i dysponującego poczuciem humoru – czyli tak jak zawsze. Ucieszyłem się jedynie z obecności na ekranie Natalie Dormer – długo zastanawiałem się skąd znam tę twarz zanim nie przypomniałem sobie, że występuje w "Grze o Tron". Generalnie z zebrania pięciu gwiazd wielkiego formatu nie wynika kompletnie nic.
Któż z nas nie sprowadzał koksu z Kolumbii?
(źródło: http://www.thecounselormovie.com)
"The Counselor" najzwyczajniej w świecie męczy i wkurwia. W trakcie ostatnich minut seansu ogarnęła mnie ogromna irytacja. Spodziewałem się, że nie będzie to wybitne kino, ale nie sądziłem, że McCarthy i Scott pójdą w tym kierunku. Uznaję "The Counselor" za brakujące ogniwo filmowej ewolucji pomiędzy normalnym kinem, a wyczynami pokroju "Revolveru" Guya Ritchiego. Widocznie im twardsze narkotyki są tematem filmu, tym cięższe i bardziej męczące filmy należy kręcić. Gdybym stanął przed wyborem jaki film obejrzeć ponownie to bez wahania wskazuję "Savages". Dzieło Stone'a przynajmniej jest lekkie w odbiorze i nie ma ambicji aby stać się pseudofilozoficzną opowiastką. A chociaż Oliver upadł nisko to jednak inspirował się samym McG, dzięki czemu jego film zapewniał jakiś poziom rozrywki (chociaż dosyć niski). W mojej opinii upadek Scotta jest jednakże o wiele bardziej bolesny i naprawdę nie wróży to dobrze jego przyszłej karierze. A Cormacowi McCarthy'emu, wzorem Rawlsa z "The Wire", dedykuję wielkiego fucka w oko za fatalne dialogi, których musiałem słuchać przez prawie dwie godziny i wyjątkowo gówniany scenariusz.
źródło: http://www.thecounselormovie.com
Ocena: 3/10 (niestety).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz