środa, 4 grudnia 2013

"The Hunger Games: Catching Fire"

W sierpniu 2012 roku recenzją "The Hunger Games" zainaugurowałem działalność mojego bloga. Od tego epokowego wydarzenia w dziejach tegoż marnego uniwersum upłynęło trochę czasu i pojawiło się sporo nowych tekstów. Niemniej z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się, że trochę przegiąłem z oceną filmu Gary'ego Rossa. W zalewie późniejszej chujni nie było to bowiem dzieło aż tak złe, by otrzymać 4/10. Niestety póki co z braku czasu nie zanosi się na rehabilitację i rewizję oceny, aczkolwiek do dziś odczuwam niezwykle silną irytację z powodu niektórych rozwiązań fabularnych czyniących z Katniss niemal świętą (głównie dotyczy to uśmiercenia Rue). Jednakże znalazłem trochę inny sposób na zadośćuczynienie krzywdom przeszłości. Jak się zatem domyślacie dzisiaj wracamy do korzeni, ponieważ wreszcie spiąłem się i wybrałem do kina na najnowszą odsłonę "Igrzysk Śmierci", czyli "Catching Fire". Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że moje oczekiwania co do tego, że kolejne ekranizacje powieści Suzanne Collins będą good enough zawsze zawierały się w pięknym powiedzeniu the odds are never in our favor.
Mockingjay, czyli Kosogłos.
(źródło: http://www.impawards.com)
Jak doskonale pamiętamy z pierwszej części Katniss (Jennifer Lawrence) i Peeta (Josh Hutcherson) dosyć nieoczekiwanie zwyciężyli w 74 Igrzyskach Śmierci. Jako zwycięzcy odbywają swoiste tournee po wszystkich Dystryktach, spotykając się z ich mieszkańcami. W założeniach prezydenta Snowa (Donald Sutherland) podróż miała ugruntować władzę Kapitolu i wyeliminować wszelkie zarzewie buntu. Jednakże jak napisał kiedyś Geoffrey Chaucer - Yet in our ashen cold is fire yreken. Zwycięstwo Katniss dało nadzieję uciskanemu ludowi Dystryktów i mimo stosowania terroru, prości ludzie nadal manifestują poparcie dla pary z Dwunastki. Większość wystąpień kończy się zamieszkami, w związku z czym Snow postanawia zlikwidować uciążliwy problem poprzez jubileuszowe 75 Igrzyska Śmierci, w których obsadzie mają się znaleźć wyłącznie dotychczasowi zwycięzcy.
Tournee poszło trochę słabo...
(źródło: http://www.thehungergamesexplorer.com)
Pierwsza rzecz o jakiej należy wspomnieć przy okazji "Catching Fire" to wymiana reżysera. Francis Lawrance spisał się moim zdaniem o wiele lepiej niż Gary Ross, a sam film jest o wiele bardziej mroczny i poważniejszy. Momentami dziwiłem się nawet, że dostał wysoce pogardzaną kategorię PG13, ponieważ niektóre sceny są wyjątkowo brutalne (m.in. egzekucje niemal jak z czasów katyńskich, biczowanie godne "Pasji", czy choćby rozliczne poparzenia chmurą kwasu). Warto w tym miejscu wspomnieć również postać dowódcy Threada (Patrick St. Esprit) – jest tak doskonale bezlitosna, że chętnie przeszczepiłbym ją do nowego "Dredda". Bardzo dobrze, że wątki romansu młodych ludzi same z siebie niejako usuwają się na drugi plan i nie zamieniają "Catching Fire" w coś pokroju "Zmierzchu". Ponadto, chociaż jest to film o zarzewiu rewolucji, wątki lewackie są praktycznie nieobecne, a ziarna samej rebelii dopiero kiełkują. Dobrze, że nikt nie wpadł na pomysł, żeby na drugi dzień po zwycięstwie w Igrzyskach Katniss stanęła na czele buntu jak Joanna D'Arc. Póki co jest daleka od posiadania jakichkolwiek cech przywódczych – poprzednie Igrzyska poważnie uszkodziły jej psychikę, miewa koszmary i halucynacje, przez co wydaje się o wiele bardziej ludzka, a film bardziej realistyczny. Również prezydent Snow nie oszczędza naszej bohaterki fundując jej różne psychologiczne niespodzianki (m.in. malowidło Rue na podłodze w czasie prezentacji zawodników).
...więc El Comandante Snow nie był zachwycony.
(źródło: http://www.thehungergamesexplorer.com)
Twórcy okazali się konsekwentni, przez co udało się utrzymać spójną wizję Dystryktów z poprzedniej części. Kapitol olśniewa i przyznam, że chociaż wtedy kręciłem nosem, to teraz kupuję tę oryginalną wizję rzeczywistości, a za jej główny wyraz mogę uznać kolorowe stroje Effie (Elizabeth Banks). Na prowincji w dalszym ciągu bieda, której reprezentować nie powstydziłby się Rychu Peja. Myślałem, że biedniej niż w Dystrykcie XII być nie może, niemniej jak się okazało po paru ujęciach z Dystryktu XI (zamieszkanego de facto przez ludność afroamerykańską - przypadek?), wykazałem się kompletnym brakiem wyobraźni. "Catching Fire" momentami olśniewa efektami specjalnymi. Polecam scenę, w której Katniss prezentuje białą suknię – czegoś takiego jak żyję nie widziałem. Niesamowite wykonanie jednego z najbardziej oryginalnych pomysłów – po prostu OUTSTANDING. Sceny akcji również nie zawodzą, niemniej oglądanie kolejnej edycji Igrzysk nie jest już może tak bardzo odkrywcze. O wiele bardziej byłem zainteresowany tym, co działo się przed ich rozpoczęciem.
Gale również nie był zachwycony sytuacją.
(źródło: http://www.thehungergamesexplorer.com)
Pod względem aktorskim "Catching Fire" prezentuje się bardzo dobrze. Jennifer Lawrence zasługuje na oklaski za świetną grę oraz zjawiskowy wygląd. Były sceny kiedy szeptałem: Damn, that girl is so beautiful! Niemniej po raz kolejny potwierdza ogromny talent i udowadnia, że tegoroczny Oscar nie był przypadkowy. Kompanioni Katniss również wypadają bez zarzutu. Zarówno Liam Hemsworth (Gale), jak i Josh Hutcherson (Peeta), dobrze wczuli się w kreacje, nie uderzając przy tym w typowo nastoletnie emocje. Na drugim planie lepiej niż solidnie wypadają Woody Harrelson, Lenny Kravitz, Elizabeth Banks, Stanley Tucci oraz nowy w tym zacnym towarzystwie Philip Seymour Hoffman. Aczkolwiek największe oklaski zostawiam dla postaci prezydenta Snowa i Johanny Mason. Donald Sutherland zalicza się do moich ulubionych aktorów, ale w "Catching Fire" po prostu kradnie każdą scenę. Podobnie wypada debiutantka w "Igrzyskach Śmierci" – Jena Malone. Zaprawdę, powiadam Wam, doskonały występ!
OUTSTANDING!
(źródło: http://www.thehungergamesexplorer.com)
Kończąc recenzję "The Hunger Games" napisałem, że Igrzyska mają pewien potencjał, może nie na kino wybitne, ale na solidną rozrywkę na pewno. "Catching Fire" udowodnił, że po eliminacji wad części pierwszej, kolejne odsłony mogą stać się znakomitą rozrywką. Przyznam szczerze, że dosyć mocno wkręciłem się w przedstawioną rzeczywistość i to chyba najlepiej świadczy o magii tego filmu. Niemniej względem części trzeciej mam pewne obawy, ponieważ twórcy mogą pójść na łatwiznę i zaserwować widzom coś na mentalnym poziomie "Terminator Salvation" i Katniss jako odpowiedniczki Johna Connora. Niemniej jak pisałem we wstępie the odds are never in our favor, więc może również doznam pozytywnego zaskoczenia.
Prawie jak w "Winter's Bone".
(źródło: http://www.thehungergamesexplorer.com)
Ocena: 7/10.
Ps.
Nie czytałem książkowych pierwowzorów, więc rozpatruję "The Hunger Games" wyłącznie z poziomu filmowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz