W sierpniu 2012 roku
recenzją "The Hunger Games" zainaugurowałem działalność
mojego bloga. Od tego epokowego wydarzenia w dziejach tegoż marnego
uniwersum upłynęło trochę czasu i pojawiło się sporo nowych
tekstów. Niemniej z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się, że
trochę przegiąłem z oceną filmu Gary'ego Rossa. W zalewie
późniejszej chujni nie było to bowiem dzieło aż tak złe, by
otrzymać 4/10. Niestety póki co z braku czasu nie zanosi się na
rehabilitację i rewizję oceny, aczkolwiek do dziś odczuwam
niezwykle silną irytację z powodu niektórych rozwiązań
fabularnych czyniących z Katniss niemal świętą (głównie dotyczy
to uśmiercenia Rue). Jednakże znalazłem trochę inny sposób na
zadośćuczynienie krzywdom przeszłości. Jak się zatem domyślacie
dzisiaj wracamy do korzeni, ponieważ wreszcie spiąłem się i
wybrałem do kina na najnowszą odsłonę "Igrzysk Śmierci",
czyli "Catching Fire". Gwoli sprawiedliwości trzeba
przyznać, że moje oczekiwania co do tego, że kolejne ekranizacje powieści
Suzanne Collins będą good enough zawsze zawierały się w
pięknym powiedzeniu the odds are never in our favor.
Mockingjay, czyli Kosogłos. (źródło: http://www.impawards.com) |
Jak doskonale pamiętamy
z pierwszej części Katniss (Jennifer Lawrence) i Peeta (Josh
Hutcherson) dosyć nieoczekiwanie zwyciężyli w 74 Igrzyskach
Śmierci. Jako zwycięzcy odbywają swoiste tournee po wszystkich
Dystryktach, spotykając się z ich mieszkańcami. W założeniach
prezydenta Snowa (Donald Sutherland) podróż miała ugruntować
władzę Kapitolu i wyeliminować wszelkie zarzewie buntu. Jednakże
jak napisał kiedyś Geoffrey Chaucer - Yet in our ashen cold is
fire yreken. Zwycięstwo Katniss dało nadzieję uciskanemu ludowi Dystryktów i mimo stosowania terroru, prości ludzie nadal
manifestują poparcie dla pary z Dwunastki. Większość wystąpień
kończy się zamieszkami, w związku z czym Snow postanawia
zlikwidować uciążliwy problem poprzez jubileuszowe 75 Igrzyska
Śmierci, w których obsadzie mają się znaleźć wyłącznie
dotychczasowi zwycięzcy.
Tournee poszło trochę słabo... (źródło: http://www.thehungergamesexplorer.com) |
Pierwsza rzecz o jakiej
należy wspomnieć przy okazji "Catching Fire" to wymiana
reżysera. Francis Lawrance spisał się moim zdaniem o wiele lepiej
niż Gary Ross, a sam film jest o wiele bardziej mroczny i
poważniejszy. Momentami dziwiłem się nawet, że dostał wysoce
pogardzaną kategorię PG13, ponieważ niektóre sceny są wyjątkowo
brutalne (m.in. egzekucje niemal jak z czasów katyńskich,
biczowanie godne "Pasji", czy choćby rozliczne poparzenia
chmurą kwasu). Warto w tym miejscu wspomnieć również postać
dowódcy Threada (Patrick St. Esprit) – jest tak doskonale
bezlitosna, że chętnie przeszczepiłbym ją do nowego "Dredda".
Bardzo dobrze, że wątki romansu młodych ludzi same z siebie
niejako usuwają się na drugi plan i nie zamieniają "Catching
Fire" w coś pokroju "Zmierzchu". Ponadto, chociaż
jest to film o zarzewiu rewolucji, wątki lewackie są praktycznie
nieobecne, a ziarna samej rebelii dopiero kiełkują. Dobrze, że
nikt nie wpadł na pomysł, żeby na drugi dzień po zwycięstwie w
Igrzyskach Katniss stanęła na czele buntu jak Joanna D'Arc. Póki
co jest daleka od posiadania jakichkolwiek cech przywódczych –
poprzednie Igrzyska poważnie uszkodziły jej psychikę, miewa
koszmary i halucynacje, przez co wydaje się o wiele bardziej ludzka,
a film bardziej realistyczny. Również prezydent Snow nie
oszczędza naszej bohaterki fundując jej różne psychologiczne niespodzianki
(m.in. malowidło Rue na podłodze w czasie prezentacji zawodników).
...więc El Comandante Snow nie był zachwycony. (źródło: http://www.thehungergamesexplorer.com) |
Twórcy okazali się
konsekwentni, przez co udało się utrzymać spójną wizję
Dystryktów z poprzedniej części. Kapitol olśniewa i przyznam, że
chociaż wtedy kręciłem nosem, to teraz kupuję tę oryginalną
wizję rzeczywistości, a za jej główny wyraz mogę uznać kolorowe
stroje Effie (Elizabeth Banks). Na prowincji w dalszym ciągu bieda,
której reprezentować nie powstydziłby się Rychu Peja. Myślałem,
że biedniej niż w Dystrykcie XII być nie może, niemniej jak się
okazało po paru ujęciach z Dystryktu XI (zamieszkanego de facto
przez ludność afroamerykańską - przypadek?), wykazałem się kompletnym
brakiem wyobraźni. "Catching Fire" momentami olśniewa
efektami specjalnymi. Polecam scenę, w której Katniss prezentuje
białą suknię – czegoś takiego jak żyję nie widziałem.
Niesamowite wykonanie jednego z najbardziej oryginalnych pomysłów –
po prostu OUTSTANDING. Sceny akcji również nie zawodzą, niemniej
oglądanie kolejnej edycji Igrzysk nie jest już może tak bardzo
odkrywcze. O wiele bardziej byłem zainteresowany tym, co działo się
przed ich rozpoczęciem.
Gale również nie był zachwycony sytuacją. (źródło: http://www.thehungergamesexplorer.com) |
Pod względem aktorskim
"Catching Fire" prezentuje się bardzo dobrze. Jennifer
Lawrence zasługuje na oklaski za świetną grę oraz zjawiskowy
wygląd. Były sceny kiedy szeptałem: Damn, that girl is so
beautiful! Niemniej po raz kolejny potwierdza ogromny talent i
udowadnia, że tegoroczny Oscar nie był przypadkowy. Kompanioni
Katniss również wypadają bez zarzutu. Zarówno Liam Hemsworth
(Gale), jak i Josh Hutcherson (Peeta), dobrze wczuli się w kreacje,
nie uderzając przy tym w typowo nastoletnie emocje. Na drugim planie lepiej niż solidnie wypadają Woody Harrelson, Lenny Kravitz,
Elizabeth Banks, Stanley Tucci oraz nowy w tym zacnym towarzystwie
Philip Seymour Hoffman. Aczkolwiek największe oklaski zostawiam dla
postaci prezydenta Snowa i Johanny Mason. Donald Sutherland zalicza
się do moich ulubionych aktorów, ale w "Catching Fire" po
prostu kradnie każdą scenę. Podobnie wypada debiutantka w
"Igrzyskach Śmierci" – Jena Malone. Zaprawdę, powiadam
Wam, doskonały występ!
OUTSTANDING! (źródło: http://www.thehungergamesexplorer.com) |
Kończąc recenzję "The
Hunger Games" napisałem, że Igrzyska mają pewien
potencjał, może nie na kino wybitne, ale na solidną rozrywkę na
pewno. "Catching Fire" udowodnił, że po eliminacji
wad części pierwszej, kolejne odsłony mogą stać się znakomitą
rozrywką. Przyznam szczerze, że dosyć mocno wkręciłem się w
przedstawioną rzeczywistość i to chyba najlepiej świadczy o magii
tego filmu. Niemniej względem części trzeciej mam pewne obawy,
ponieważ twórcy mogą pójść na łatwiznę i zaserwować widzom
coś na mentalnym poziomie "Terminator Salvation" i Katniss
jako odpowiedniczki Johna Connora. Niemniej jak pisałem we wstępie
the odds are never in our favor, więc
może również doznam pozytywnego zaskoczenia.
Prawie jak w "Winter's Bone". (źródło: http://www.thehungergamesexplorer.com) |
Ocena: 7/10.
Recenzje pozostałych części:
Ps.
Nie czytałem książkowych
pierwowzorów, więc rozpatruję "The Hunger Games"
wyłącznie z poziomu filmowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz