Ponieważ ostatnio oglądałem same
bardzo dobre, dobre oraz chociaż solidne produkcje w odmętach mojej złożonej
osobowości zaczęła kiełkować silna żądza przerwania tej hossy i pogrążenia się
w totalnej filmowej chujozie. Jak już bowiem nie raz wspominałem: nie można
prawdziwie docenić piękna nie wiedząc niczego o brzydocie. I kiedy miałem już
przeglądać IMDb w poszukiwaniu odpowiedniej słabizny (primary objective: Nicolas Cage),
przypomniałem sobie, że nie obejrzałem przecież jeszcze najnowszej odsłony "The Hunger Games: Mockingjay Part 1". Pomyślałem sobie zatem: oka, jeszcze jedna solidna produkcja i rozpoczynam podróż do kresu
filmowej wytrzymałości. Albowiem wówczas, po ostatniej, bardzo dobrej
części, nie spodziewałem się, że zostanę tak brutalnie zdradzony, a moja wewnętrzna
potrzeba obejrzenia kompletnej chujni zostanie zaspokojona z nawiązką. Zanim
przejdziemy do wylewania pomyj, zwróćcie uwagę na tytuł filmu. Oczywiście twórcy "Igrzysk Śmierci" doskonale wpisali się w współczesne trendy i podzielili
ostatnią odsłonę na dwie części. Zaprawdę, powiadam Wam: hajs się musi zgadzać! Z gestów o wiele
bardziej szlachetnych należy odnotować, że "Kosogłos" został zadedykowany
pamięci zmarłego Philipa Seymoura Hoffmana.
źródło: http://www.impawards.com |
Jak doskonale pamiętacie z
poprzedniej części jubileuszowe 75 Igrzyska Śmierci zakończyły się kompletną
klęską Kapitolu. Katniss (Jennifer Lawrence), w ostatniej chwili uratowana z
areny, trafia do legendarnego Dystryktu XIII. Jak się okazuje mieszkańcy
pechowego sektora nie zostali wcale wymordowani przez rząd centralny, ale po prostu
zeszli do podziemia (dosłownie). Pod wodzą prezydent Coin (Julianne Moore)
zmilitaryzowane społeczeństwo dystryktu przygotowuje się do ostatecznej
rozprawy z Kapitolem. W zamierzeniach miejscowego establishmentu Katniss ma
stać się Kosogłosem, nieskalanym symbolem rewolucji, który podtrzyma ogień
rebelii tlący się w pozostałych sektorach i ułatwi ich zjednoczenie pod jednym
sztandarem.
© Lions Gate Entertainment |
Pod koniec recenzji "The Hunger Games: Catching Fire" wyraziłem bardzo niefortunną obawę: twórcy mogą pójść na łatwiznę i zaserwować widzom coś na mentalnym
poziomie "Terminator Salvation" i Katniss jako odpowiedniczki Johna
Connora. Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się wówczas, jak prorocze
będą to słowa. Francis Lawrence, w przebłysku geniuszu, postanowił bowiem
spierdolić wszystko, co osiągnął w poprzedniej części. Niestety z porównaniem
do czwartej odsłony 'Terminatora" trochę przesadziłem, ponieważ cokolwiek by
złego nie powiedzieć o filmie McG, to jednak coś się tam dzieje i momentami
bywa efektownie. W "Mockingjay" natomiast nie dzieje się praktycznie nic –
oczywiście nie ma przecież Igrzysk! Oglądając film zastanawiałem się, kiedy
zacznie się jakaś prawdziwa akcja. Niestety okazało się, że wcześniej
zobaczyłem napisy końcowe, więc podejrzewam, że wszystko zostawiono na finałową
odsłonę. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu i rozczarowaniu na pierwszy plan
wysunięte zostały wątki romansowe (rozłąka szaleńczo
zakochanych tak niezwykle bolesna)
oraz rozterki emocjonalne Katniss. O wiele bardziej istotne wydarzenia kompletnie
straciły na znaczeniu, zepchnięte głęboko w drugoplanowe odmęty. Jakież
znaczenie ma bowiem przyszłość ludzkości, kiedy panna Everdeen musi dowiedzieć
się co dzieje się aktualnie z uzależnionym od cracku Peetą? Jak
słusznie zauważyli twórcy Honest Trailers film powinien nosić podtytuł "Where’s
Peeta?: Part 1".
© Lions Gate Entertainment |
Co zatem powinno znaleźć się na
pierwszym planie? Moim skromnym zdaniem wyniszczające starcie pomiędzy
Dystryktem XIII i Kapitolem, po którym przy odrobinie pecha nie będzie czego zbierać.
O ile rządzący Trzynastką mają jakiekolwiek pojęcie o prowadzeniu wojny i są do
niej doskonale przygotowani to działania podjęte przez rebeliantów w
pozostałych sektorach są żenująco idiotyczne. Samobójczy, bezmyślny szturm na
elektrownię wodną czy leśna zasadzka
drwali to najlepsze przykłady skończonej głupoty i nieliczenia się z czynnikiem
ludzkim. Trzeba przyznać, że Kapitol nie pozostaje dłużny i wykorzystując
najlepsze przykłady z historii XX wieku odpowiada z pełną mocą brutalności. Ludobójstwo
oraz masowe egzekucje są na porządku dziennym, a tysiące szkieletów w
Dystrykcie XII zaczynają już niebezpieczne przypominać Holokaust. Ogólnie rzecz
biorąc pozostałe sektory przedstawiają obraz totalnej anihilacji – wszędzie zniszczenia, ruchawka i pożoga.
Kolorowy, wypełniony przepychem Kapitol oglądamy jedynie przez chwilę, a
podziemna, surowa baza prezydent Coin wzmaga jedynie pesymistyczny wydźwięk "Kosogłosa". Warto zwrócić uwagę na ciekawy aspekt walki propagandowej –
filmiki nagrywane przez obie strony. Z uwagi na położenie Dystryktu XII ich
propaganda skojarzyła mi się z wystąpieniami Osamy bin Ladana kręconymi w
afgańskich jaskiniach.
© Lions Gate Entertainment |
Nie pamiętam kiedy równie solidna
postać zanotowała tak okrutny zjazd. W najnowszej odsłonie Katniss Everdeen to
po prostu wrak człowieka, spędzający wolne chwile na użalaniu się nad sobą w
jakichś kanałach. Rozumiem, że chciano w ten sposób ukazać negatywny wpływ
Igrzysk Śmierci na bohaterkę, ale twórcy posunęli się zdecydowanie za daleko. Z
dumnego, niezłomnego symbolu buntu pozostała jedynie tak naprawdę
rozhisteryzowana egoistka kierująca się partykularnym interesem – na szczęście dysponująca świetną ekipą od PR. Z prawdziwym żalem ogląda się Jennifer Lawrence
prezentującą przez bite dwie godziny cry
face. Jedyna dobra scena to Katniss śpiewająca piosenkę The Hanging Tree,
ponieważ wreszcie jest w miarę normalna (oczywiście laureatka Oscara jej
nienawidzi, ponieważ nie lubi śpiewać). Znakomita obsada drugoplanowa wyjątkowo
nie ratuje sytuacji, gdyż po prostu scenariusz nie pozwala. Co z tego, że
Julianne Moore, Elizabeth Banks (Effie), Philip Seymour Hoffman (Plutarch),
Woody Harrelson (Haymitch) Jeffrey Wright (Beetee) czy Donald Sutherland (Jon
Snow Prezydent Snow) grają dobrze, gdy na pierwszym planie oglądamy
bolejącą nad rozłąką Katniss? I tu zwracam się do pań oraz mniejszości
homoseksualnej: naprawdę wolelibyście uzależnionego od cracku Josha Hutchersona
(Peeta) niż brata Thora, Liama Hemswortha (Gale) Really? W filmie pojawia się
także Jena Malone (Johanna Mason), która ujęła mnie swoim jestestwem w poprzedniej
części. Dodajmy jedynie, że jej występ w "Mockingjay" trwa mniej więcej 30 sekund…
© Lions Gate Entertainment |
O ile na pierwszą cześć "Kosogłosa" czekałem z prawdziwym wytęsknieniem to po tym, co zobaczyłem, drugą
odsłonę zamierzam jedynie obejrzeć z czystego obowiązku, by zamknąć ostatecznie
całą serię i nigdy więcej do niej nie wracać. Przewijające się przez "Igrzyska
Śmierci" powiedzenie the odds are never in our favor nigdy nie było bowiem bardziej aktualne.
© Lions Gate Entertainment |
Ocena: 4/10.
Recenzje pozostałych części:
Ps.
Nie czytałem książkowych
pierwowzorów, więc rozpatruję "The Hunger Games"
wyłącznie z poziomu filmowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz