Grecja! Kolebka europejskiej
cywilizacji. Fascynujące miejsce wyjątkowo płodne dla wszelkiej maści artystów
– wspomnijmy choćby lorda Byrona czy Henry’ego Millera (Kolos z Maroussi). Nawet Towarzysz Otwór w zeszłym roku wybrał się
w podróż na Kretę szlakiem swoich germańskich przodków wytyczonym w 1941 roku. I ja tam byłem! Dwutygodniowe wakacje na
Riwierze Olimpijskiej mogę zaliczyć do najlepszych wspomnień wakacyjnych, mimo,
że minęła już więcej niż dekada. Nie da się ukryć, że Grecja jest naprawdę
pięknym miejscem, a wielu rzeczy, które tam ujrzałem nie jestem w stanie godnie
oddać słowami. Pewnie właśnie dlatego tak mocno zainteresowałem się "The Two Faces of January" (w Polszy jako "Rozgrywka" – what the fuck?!), którego akcję
osadzono właśnie w Helladzie na początku lat 60-tych ubiegłego stulecia
(dokładniej rzecz ujmując w 1962 roku). Reżyserski debiut Hosseina Amini
(scenarzysta "Drive") zapowiadał się również ciekawie ze względu na obsadę –
m.in. Viggo Mortensen oraz Kirsten Dunst.
źródło: http://www.impawards.com |
Szczęśliwe i dosyć zamożne
amerykańskie małżeństwo MacFarlandów spędza idylliczne wakacje pośród greckich
ruin. Na pierwszy rzut oka Chester (Viggo Mortensen) oraz Colette (Kirsten
Dunst) wydają się być niemal idealną parą, której niczego nie brakuje. Jak się
szybko okazuje wakacje tak naprawdę są po prostu ucieczką z USA przed
inwestorami, którzy zostali oszukani przez Chestera. W trakcie zwiedzania Aten
para poznaje młodego Amerykanina Rydala (Oscar Isaac), który dzięki
rozbudowanym umiejętnościom lingwistycznym trudni się pseudo-przewodnictwem oraz
kręceniem wałków na naiwności zagranicznych turystów. Wskutek niefortunnego
zbiegu okoliczności Chester oraz Colette bardzo szybko przekonują się, że Rydal,
doskonale orientujący się w miejscowych realiach, będzie stanowił dla nich ostatnią deskę
ratunku.
źródło: http://www.fandango.com |
Po obejrzeniu mniej więcej 60% "The Two Faces of January" wydawało się niemal idealnie spełniać pokładane w
nim oczekiwania. Nie liczyłem oczywiście na kinematograficzne arcydzieło, które
urwie dupę albo jakieś inne członki, ale na solidną produkcję, osadzoną w
unikalnym greckim klimacie. Niestety początkowo interesująca i niezła fabuła
przeistoczyła się pod koniec w straszliwą marność (zwróćcie uwagę, że film trwa
trochę ponad półtorej godziny – wyraźnie zabrakło pomysłu). Zakończenie jest po
prostu fatalne – naprawdę nijak się ma do reszty filmu i motywacji
poszczególnych postaci. Generalnie ułomność fabularna to w zasadzie jedyna, ale
za to ogromnie bolesna wada filmu. Co w takim razie możemy zaliczyć do plusów?
Z pewnością niezłe zdjęcia, podkreślające piękno Grecji – oglądamy m.in. Ateny,
Heraklion oraz Chanię. "The Two Faces of January" doskonale oddaje również
realia życia w Helladzie – totalny brak pośpiechu, stoickie podejście do
problemów oraz życie, które zaczyna się toczyć dopiero po zapadnięciu zmroku.
Doświadczyłem tego osobiście: wyobraźcie sobie, że w małym miasteczku o
godzinie 14 kupienie czegokolwiek zakrawa niemal na cud, gdyż sklepy są
pozamykane, a na ulicy widoczni się jedynie zagraniczni turyści. Sytuacja
zmienia się oczywiście diametralnie wraz z nadejściem nocy – spadek temperatury
ożywia miejscowych, a melanże kończą się nad ranem (czyli tak jak na
Kazimierzu). Chociaż początkowo wydaje się to niezwykle uciążliwe i frustrujące
to jednak, gdy przywykniemy do miejscowych zwyczajów można w tym dostrzec
pewien niepowtarzalny nigdzie indziej urok.
źródło: http://www.fandango.com |
Patrząc na sposób w jaki odziany
są bohaterowie filmu zaprawdę zatęskniłem za czasami, gdy wszyscy mężczyźni
nosili kapelusze (mam problem z tym problem, gdyż żywię głębokie przekonanie,
iż współcześnie nie ma fajnych nakryć głowy, a na bejsbolówkę z napisem YOLO
jestem już chyba za stary). Zatem również kostiumy z początku lat 60-tych
zaliczam na plus. Ścieżka dźwiękowa nie wyróżnia się specjalnie, ale również
nie przeszkadza zbytnio. Po prostu znajduje się gdzieś w tle, dopełniając akcję
filmu. Pod tym względem po "Birdmanie" oraz "Whiplash" moje apetyty wzrosły
monstrualnie. "The Two Faces of January" opiera się na trójkącie Chester – Colette – Rydal. Pozostałe
postacie to w zasadzie statyści pojawiający się na chwilę na ekranie. Viggo
Mortensen po raz kolejny udowodnił, że jest bardzo dobrym aktorem, wcielając
się tym razem troskliwego męża o drugim, bezwzględnym obliczu. Kirsten Dunst
wypadła naprawdę ciekawie i jeżeli kiedykolwiek uda mi się powrócić do Grecji
to chciałbym mieć taką Colette u swojego boku. Na propsy zasłużył także Oscar
Isaac, kreując bardzo ciekawą i niejednoznaczną rolę. Między cała trójką widać
wyraźną chemię i naprawdę szkoda, że ułomny scenariusz nie pozwala bardziej
docenić ich trudu.
źródło: http://www.fandango.com |
"The Two Faces of January" to
solidne, rzemieślnicze kino ze spierdolonym scenariuszem. Chociaż film jest
wyraźnie pozbawiony fabularnego błysku to jednak ogląda się go całkiem nieźle
(w szczególności jeśli przejawiacie sentymentalne podejście do Grecji). Hossein
Amini zebrał fajną obsadę i bardzo dobrze oddał unikalny grecki klimat. Na tyle
dobrze, że wróciły moje wspomnienia z pobytu w Helladzie i gdzieś w odmętach
umysłu pojawiła się potrzeba powrotu do tego pięknego miejsca. Naprawdę chętnie
posiedziałbym pod figowcem patrząc na morze z piękną Colette u boku. I za to
właśnie ocena trochę wyższa niż być powinna!
źródło: http://www.fandango.com |
Ocena: 6/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz